... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Dotarł do końca spiralnego przejścia i stanął przed długim, prostym tunelem. Tu właśnie zginął von Dirksen i jego ludzie. Zza zakrętu wyszły rapa, prawie bezgłośnie sunąc na miękkich łapach. Na końcu tunelu w podłodze była wielka dziura. Miała mniej więcej pięć na pięć metrów i zajmowała całą szerokość tunelu. Dolatywał z niej obrzydliwy smród. Kiedy Race zajrzał do dziury, straszliwy fetor jeszcze mocniej uderzył go w nozdrza - aż musiał wstrzymać oddech. Za dziurą była naga ściana, a w dziurze tylko atramentowa ciemność. Po chwili jednak dostrzegł wykute w ścianie po prawej stronie zagłębienia, mogące dać oparcie dla rąk i nóg. Tworzyły coś w rodzaju schodków, po których można było zejść w głąb dziury. Po kolejnym polaniu Idola wodą Race wziął pochodnię w zęby i zaczął powoli schodzić do śmierdzącego dołu po stopniach w ścianie. Rapa podążyły za nim, nie potrzebowały jednak schodków. Używając przypominających małe kosy pazurów, po prostu ześlizgiwały się po pionowej ścianie w dół. Po mniej więcej piętnastu metrach Race stanął na solidnym gruncie. Smród był tu znacznie intensywniejszy, niemal odbierał przytomność. Śmierdziało tak straszliwie, jakby gdzieś w pobliżu znajdowało się mnóstwo gnijącego mięsa. Race wyjął pochodnię z zębów i odwrócił się od ściany, po której właśnie zszedł. To, co ujrzał, zaparło mu dech w piersiach. Stał pośrodku ogromnej jaskini o kamiennych ścianach. Przypominała wnętrze wielkiej kamiennej katedry. Wysoko sklepiony sufit wznosił się przynajmniej piętnaście metrów nad podłogą i niknął w ciemności. Wspierały go kamienne kolumny, wykute w skale. W dal odchodziła doskonale płaska podłoga, której końca także nie było widać. Najbardziej zadziwiające były jednak ściany. Pokryto je prymitywnymi płaskorzeźbami - piktogramami podobnymi do tych, jakie zdobiły portal wejściowy. Były tam wizerunki rapa i ludzi, obrazy przedstawiające zabijanych przez rapa ludzi. Na niektórych płaskorzeźbach krzyczący ludzie, pożerani żywcem przez koty, kurczowo trzymali jakieś drogocenne łupy. Chciwość nawet w chwili śmierci. Między płaskorzeźbami były w ścianach nisze, mające kształt łba rapa. Zasłaniały je grube pajęczyny, co sprawiało wrażenie, jakby patrzyło się na nie przez szare zasłony, zarzucone na pyski kotów. Race podszedł do jednej z nisz i przeciął pajęczyny. W otwartej paszczy rapa wykuto niedużą półkę. Stała na niej błyszcząca złota figurka, przedstawiająca grubego mężczyznę z wielkim wzwodem. - Dobry Boże... - wymamrotał Race. Rozejrzał się wokół. W całej jaskini musiało być ze czterdzieści takich nisz. Jeśli w każdej znajdował się podobny przedmiot, kryły się tu niewyobrażalne bogactwa... Skarb Solona. Popatrzył na niszę przed sobą, naśladującą wyszczerzoną paszczę rapa. Wyglądało to tak, jakby budowniczowie tej świątyni kusili chciwego awanturnika, aby sięgnął do paszczy po skarb. Ale Race nie chciał żadnego skarbu. Chciał znaleźć się w domu. Odsunął się od groźnie wyglądającej niszy i trzymając wysoko pochodnię, ruszył na środek katedry. W tym momencie ujrzał źródło przenikliwego smrodu. - O Boże... - jęknął. W głębi katedry leżała sterta - wielka sterta. Była to góra trupów - wysoka, paskudna góra. Kopiec z ludzkich ciał. Musiało ich być przynajmniej sto, a znajdowały się w najróżniejszych fazach rozkładu. Ściany wokół pokrywała zaschnięta krew - tak grubą warstwą, że mogło się zdawać, iż je nią pomalowano. Niektóre ciała były nagie, inne częściowo ubrane. Jedne były bez głów, inne bez rąk, jeszcze inne miały przegryzione na pół tułowia. Wokół leżały pokrwawione kości, na których trzymały się jeszcze kawały mięsa. Race z przerażeniem rozpoznał wiele ciał. Kapitan Scott, Chucky Wilson, Tex Reichart, niemiecki generał Kolb. Leżało tu też brzuchem do dołu ciało Buzza Cochrane’a. Cała dolna część korpusu została odgryziona. Ku swemu zdziwieniu Race zobaczył, że było tu też sporo trupów o oliwkowej skórze. Tubylcy. Nagle jego uwagę zwróciła niewielka dziura w ścianie, znajdująca się za ponurą stertą. Była okrągła i miała średnicę jakichś osiemdziesięciu centymetrów - tak że mógł się w niej zmieścić nawet bardzo szeroki w ramionach mężczyzna. Race natychmiast sobie przypomniał podobnie ukształtowany kamień na powierzchni - na ścieżce za Świątynią - okrągły kamień wśród prostokątnych, kamień, który wyglądał, jakby zamykał jakiś otwór, jakieś wejście. Ale to, co miał przed sobą, wcale nie było wejściem. To był zsyp! Zsyp, który zaczynał się na górze, a kończył tutaj, w ogromnej kamiennej jaskini. Nagle miał odpowiedź na pytanie, w jaki sposób rapa przetrwały czterysta lat we wnętrzu Świątyni. Przypomniał sobie słowa Miguela Marqueza: „Gdyby nie przeżył pan spotkania z kajmanem, pańscy przyjaciele zostaliby złożeni w ofierze rapa”. Złożeni w ofierze. Z przerażeniem wpatrywał się w otwór w ścianie. Studnia ofiarna... Studnia, do której mieszkańcy górnej wioski wrzucali ofiary dla rapa. Ofiary z ludzi. Tubylcy wrzucali tu także swoich własnych ludzi. By zaspokoić głód kotów, wrzucali do studni zarówno swoich zmarłych, jak i zabitych przez siebie wrogów. W okresach „biedy” koty prawdopodobnie zjadały się nawzajem. W tym momencie dostrzegł jeszcze pięć kolejnych kotów. Leżały na kamiennej podłodze za stertą zwłok, tuż obok niezbyt wielkiego prostokątnego otworu. Patrzyły na niego, zahipnotyzowane buczeniem Idola. Przed nim stało dziesięć znacznie mniejszych kotów - kociąt - wielkości młodych tygrysów. Również się w niego wpatrywały. Wyglądało to tak, jakby przerwały w połowie zabawę, usłyszawszy buczenie Idola. Boże, tu na dole jest całe społeczeństwo... - pomyślał Race. Społeczeństwo rapa. Rusz się, Will