... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

A i Marula nie ubie- gał się już teraz o towarzystwo białego człowieka; in- teres był ubity i nie pozostawało nic więcej do omówie- nia. Jednak Dain tkwił stale gdzieś w pobliżu domu, choć rzadko zatrzymywał się dłużej na wybrzeżu pod- czas codziennych wizyt w domu białego. Spokojnym krokiem przechodził przez środkowy korytarz domku i szedł do ogrodu, gdzie w kuchennej szopie nad roz- palonym ogniskiem kołysał się kocioł z ryżem pod czujnym okiem pani Almayer. Omijając z dala to miej- sce, skąd dochodziły kłęby czarnego dymu i świergot miękkich głosów kobiecych, skręcał na lewo. Na skraju plantacji bananów rosła kępa palm i mangowców, two- rząc cienisty gaik oddzielony kilku krzewami. Przeni- kały tu tylko wybuchy śmiechu i daleki szczebiot dziewcząt służebnych. Dostawszy się tam Dain stawał się niewidocznym; opierał się o gładki pień wyniosłej palmy i czekał w ukryciu, z błyszczącymi oczyma i spo- lcojnym uśmiechem, nasłuchując szelestu zeschłej tra- wy pod lekkimi stopami. Od pierwszej chwili, gdy oczy jego spoczęły na Ni- nie, u#zuł w głębi serca pewność, że ta według niego doskonale piękna kobieta będzie do niego należeć. Nie- uchwytny prąd wzajemnego porozumienia przebiegł między nimi jednocząc dzikie ich natury. Dain nie potrzebował zachęcających uśmiechów pani Almayer, aby chwytać każdą sposobność zbliżenia się do dziew- czyny. A ona odwracała wstydliwie twarz, gdy mówił do niej i zaglądał jej w oczy, lecz czuła każdej chwili, że nieulękły ten mąż - który szepce palące słowa tak chętnie przez nią słuchane - jest jej przeznaczeniem, że wymarzyła go sobie w snach - i oto stoi przed nią, dziki i zuchwały, gotów zadać wrogowi cios bły- szczącym krisem lub ogarnąć namiętnym uściskiem ukochaną kobietę - żywy wzór malajskiego wodza według tradycji jej matki. Z dreszczem rozkosznej trwogi uświadomiła sobie tajemniczą swoją jedność z tym człowiekiem. Słucha- jąc jego słów doznała wrażenia, że wskrzesił ją do no- wego bytu; przy nim dopiero odczuła pełnię życia. W milczeniu i z twarzą na wpół zasłoniętą, jak przy- stało malajskiej dziewczynie, poddawała się fali sen- nego szczęścia, a Dain rzucał do jej stóp skarby na- miętnej miłości w nieokiełznanym porywie dzikiej na- tury nie znoszącej przymusu ni opanowania. Wiele takich rozkosznych godzin, zdających się być jedną chwilką, przeżyli w mangowym gaju za osłoną krzewów. Hasło do rozłąki dawał ostry głos pani A1- mayer, która podjęła się łatwego zadania: czuwała, aby jej mąż nie zmącił gładkiego biegu miłosnych spraw córki, cieszących się jej łaskawym i gorliwym popar- ciem. f'atrzyła z dumą i szczęściem na bezpamiętną miłość Daina; byl to w jej przekonaniu wielki, potężny wódz, którego wspaniałomyślna szczodrość zaspokajała hojnie jej chciwe instynkty. W przeddzień owego ranka, kiedy Babalaczi przeko- nał się naocznie o słuszności swyeh podejrzeń, Dain i Nina pozostali dłużej niż zwykle w cienistym schro- 72 nieniu. Posłyszeli ostrzegawczy krzyk pani Almayer, gdy na werandzie rozległy się już ciężkie kroki jej męża i opryskiiwy głos domagający się wieczerzy. Ma- rula przesadził lekko niski płot bambusowy i przedzie- rał się chyłkiem przez plantację bananów ku błotni- stemu wybrzeżu zatoki, Nina zaś szła wolno ku do- mowi, aby przygotować wieczerzę dla ojca, jak to co dnia czyniła. Almayer był szczęśliwy tego wieczoru. Przygotowania do wyprawy skończą się wkrótce; jutro spuści łodzie na wodę. Uczuł się posiadaczem nieprze- branych skarbów i z łyżką w ręku zapomniał o tal#rzu z ryżem rozmyślając nad urządzeniem olbrzymiej ucz- ty, którą wyda za przybyciem do Amsterdamu. Od czasu do czasu wyrywały mu się jakieś bezładne słowa. Nina leżała w bujającym fotelu słuchając z roztargnie- niem. Przygotowania do wyprawy! złoto! cóź ją to wszystko może obehodzić? Ale gdy ojciec jej wymówił imię Daina, zamieniła się cała w słuch. Dain ma po płynąć jutro brygiem w dół rzeki, mówił Almayer; nieobecność jego potrwa kilka dni. Znowu zwloka! to doprawdy nieznośne. Wyruszą natychmiast po j#go po wrocie; nie ma ezaśu do stracenia, bo rzeka zaczyna przybierać. Nie zdziwiłby go nawet wielki wylew. Tu Almayer odepehnął niecierpliwie talerz i wstał od sto- łu. Ale Nina przestała go teraz słyszeć. Dain odjeżdża! Zrozumiała, czemu zażądał, by o świcie spotkała si# z nim w zatoce Bulangiego. Wspomniała spokojny, władezy jego głos. Jakąż rozkoszą jest spełnianie jego rozkazów! Zatroszczyła się na#le, czy jej łódec:zka go- towa i czy znajdzi# w niej wiosło. Trzeba będzie wy- płynąć o czwartej z rana - już za kilka godzin. Wstał#i z fotela; nrusi wypocz##ć - o #wicie czeka ją dłu#a przEjażdżka. Larnpa pfłllłn s1E; ciemno, a ojciec, znużony całodziennym trudem, leżał już w hamaku. Z#asiła lampę i weszła do duże#o pokoju z lewej strony 74 korytarza, gdzie sypiały obie z matką. W kącie, na stosie mat służących pani Almayer za posłanie, nie było nikogo. Nina zobaczyła matkę schyloną nad wiel- ką, drewnianą skrzynią, ktcirej wieko było podniesione. Na podłodze stała łupina z kokosowego orzecha napeł- niona olejem, z bawe`łnianą szmatką zamiast knota. Blask kaganka prześwietlał smugi czarnego, wonieją- cego dymu otaczając czerwon## aureolą postać pani A1- mayer. Plecy jej były zgięte, a głowa i ramiona cho- wały się w wysokiej skrzyni. Widocznie przewracała coś na dnie, bo dochodził stamtąd łagodny dźwięk srebrnych pieniędzy. Nie zwróciła zrazu uwagi na obec- ność córki. Nina stała obok niej w miłezeniu, patrząc na małe woreczki z grubego płótna ustawione na dnie skrzyni. Pani Almayer wyjmowała garściami błyszczą- ce guldeny i dołary meksykańskie; rozwarłszy dłonie, patrzyła, jak pieniądze sypią się z powrotem do skrzyni przez jej kroguleze palce. Upajała ją dźwięczna muzyka srebra, a w oczach jej odbijały się błyski nowych mo- net. - Ten worek, i drugi, i jeszcze jeden! - mruczała z cicha. - On mi da jeszcze więcej - da mi ty?e, ile zażądam