... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Czy kamień już obumarł? Czy Nicholas posiada już całą moc, jaką miał Klejnot? A jeśli tak, to czy Wigg, Faegan i Celeste także już nie żyją? Zerknął na żałośnie postrzępioną chustkę obwiązaną wokół ramienia, która powiewała na wietrze. Tristan wciągał powietrze szybkimi, urywanymi wdechami, z trudem opierając się wiatrowi. Twarz i reszta jego ciała spływała potem. Prawe ramię, wściekle pulsujące bólem, było praktycznie bezużyteczne. Ponownie spojrzał w przepaściste oczy Nicholasa. Teraz już nic go nie powstrzyma, pomyślał. Na wschodzie pojawiły się pierwsze promienie słońca, oświetlając swoim blaskiem majestatyczne Wrota. Przez długą chwilą Tristan i Nicholas po prostu stali, patrząc na siebie w milczeniu, pośród wycia wiatru, a w dole falowało morze czarnych rozgniewanych skarabeuszy. Świat miał się zmienić bezpowrotnie, a Tristan wiedział, że nie może zrobić niczego, by temu zapobiec. Wreszcie Nicholas przemówił. - A więc wróciłeś do mnie, ojcze - zaczął cicho, a wiatr natychmiast porywał jego słowa. - Postanowiłeś przyłączyć się do nas. Bardzo mnie to cieszy. Wyjął małą fiolkę spomiędzy fałd szaty. Tristan od razu się zorientował, że jest to ta sama buteleczka, którą widział w pieczarach, a która zawiera antidotum na truciznę w jego krwi. - Jeśli zgodzisz się przyłączyć do nas i pozwolisz, abym sprawdził czystość twojego serca, podam ci lekarstwo. - Nicholas uśmiechnął się. Tristan wpatrywał się łakomie w fiolkę, którą jego nikczemny syn trzymał kusząco przed nim. Jej zawartość uratowałaby życie nie tylko jemu, lecz także Shailisze i Morgannie. Ale za jaką cenę? - Nie - powiedział przez ściśnięte gardło. - Nie przyjmę twojej propozycji. Nie przyszedłem tutaj targować się o życie. Nicholas zmrużył oczy i schował fiolkę. - W takim razie, po co przyszedłeś do mnie, Wybrańcu? - zapytał uprzejmie. - Tylko mi nie mów, że chciałeś jedynie, abym zobaczył, jak umierasz. Biedny, zagubiony ojcze! Jeśli tak, to mnie nie rozumiesz i niepotrzebnie przebyłeś tak długą drogę. Nie muszę być naocznym świadkiem twojej śmierci, żeby wiedzieć, że nastąpiła. Tak samo jak nie muszę oglądać wschodu słońca, żeby się dowiedzieć, że wzeszło. - Jego twarz spoważniała. - Czwarty atak konwulsji zbliża się nieuchronnie, co do tego nie mam wątpliwości. - Przybyłem tutaj, aby po raz ostatni prosić cię, byś zaprzestał tego szaleństwa - powiedział cicho Tristan. Kołysał się w przód i w tył, zbyt słaby, by oprzeć się naporowi wiatru. Broń, która zwykle dodawała mu siły, teraz wydawała się ciężka niczym ołów i ciągnęła go niebezpiecznie w dół. - Proszę, udaj się ze mną do Lasu Cieni - wyszeptał. - Pozwól, aby moi czarnoksiężnicy spróbowali ci pomóc... sprowadzić cię w sferę mocy, ku światłu. Zaldinam cię, oddaj całą moc Klejnotowi, abyśmy wszyscy mogli spróbować znaleźć... Życie wyciekało zeń nieubłaganie, a Tristan nie wiedział już, co powiedzieć. Z trudem uniósł dłonie w błagalnym geście. - Mój synu - wyszeptał. - Błagam cię... Oblicze Nicholasa gwałtownie pociemniało od gniewu. W oskarżającym geście skierował długi palec prosto w serce ojca. - Ty błagasz mnie!- zagrzmiał. - Ty, Wybraniec, w którego żyłach płynie błękitna krew, który zaparł się swojego syna nie raz, ale po trzykroć? Syna, którego wyrwałeś z błogiego łona tym samym nożem, który wciąż nosisz, i pozostawiłeś, aby gnił w płytkiej mogile na obcej ziemi? A potem odrzuciłeś bez zastanowienia propozycję wiecznej magicznej ekstazy, którą złożyłem ci wspaniałomyślnie tamtego dnia w pieczarach? I wreszcie odtrąciłeś swojego potomka na szczycie samych Wrót Świtu. I znieważyłeś jego o wiele potężniejszą moc i wiedzę magiczną, sugerując, że mogłyby zostać powiększone przez twoich pozbawionych mocy, marnych czarnoksiężników! I prosiłeś go, aby dobrowolnie oddał się na całą wieczność praktykom zwodniczych, marnych mocy! I ktoś taki ośmiela się prosić, abym ja przyszedł do niego? A tym samym odtrącił tych, którzy sprowadzili mnie na powrót do świata żywych? - Jego spojrzenie stało się jeszcze zimniejsze. - Nie, Wybrańcu. To, co proponujesz, to niewolnictwo, nic więcej. Lepiej byś zrobił, gdybyś wtedy pozwolił pierwszemu czarnoksiężnikowi spalić moje malutkie ciałko, kiedy jeszcze spoczywało w łonie nieżyjącej matki - dodał cicho. Potem postąpił zdecydowanie krok naprzód i wyciągnął przed siebie rękę wnętrzem dłoni zwróconą ku górze. - Widzę, ojcze - powiedział cicho - że mnie nie słuchałeś. Zbliżył do księcia swoją białą dłoń