... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
A Otto Dix to — jak się okazuje — ten sam Otto Dix, sławny przedstawiciel kierunku „nowej rzeczowości" w niemieckim malarstwie powojennym; kilka jego obrazów zachowało się nawet w podbadeńskich muzeach, a stając przed nimi, nagle zaczyna się rozumieć, jak to dobrze, że nie namalował on ratusza w Gernsbach i że 162 jego obrazy są za drogie na to, by zawisnąć w mieszkaniach rodzin Saltzbachklotzentach i Klotzbachsaltzentach, nawet gdyby członkowie tych rodzin złożyli się i kupili jeden taki obraz, a potem po kolei wieszali go u siebie. Tak więc już wkrótce miałam swoim powrotem uszczęśliwić rodzinę, a pozbawioną pomocy Frau De Laporte zasmucić — choć mogło być odwrotnie. Albowiem „nigdy nie wiesz, co cię wkrótce spotka, ani tego, co naprawdę ludzie o tobie myślą. A wszystko, co się dzieje, to wola boska". Tak mawiał nasz sąsiad, Herr Stein. Tuż przed powrotem do domu wpadłam na pewien pomysł. Co by się stało, gdybym wymarzony powrót do wykończonej kryzysem ekonomicznym ojczyzny odłożyła i zamiast zamieniać syty żywot opiekunki do dzieci na zaszczytną, lecz ubogą dolę bezrobotnego filologa ukraińskiego lub jeszcze zaszczytniejszą i nie mniej lichą dolę doktorantki Lwowskiego Uniwersytetu Państwowego, spróbowała sił w roli studentki innego, uświetnionego filozoficznymi tradycjami, uniwersytetu. Wahając się chwilę nad wyborem, uznałam wyższość Fryburga nad Heidelbergiem, bo choć w Heidelbergu byli przede mną bracia Grimm, E. T. A. Hoffman i Adelbert von Chamisso, to we Fryburgu wykładali oraz mieszkali nie tylko Martin Heidegger oraz Edmund Husserl, ale też Dmytro Czyżewski — że nie wspomnę o Marinie Cwietajewej, licznych kołach Ukraińskiego Czerwonego Krzyża, lwowskim chórze męskim Prome-tej, ludowym zespole pieśni i tańca Czeremosz czy chórze chłopięcym Dudaryk. Czy to nie był wspaniały pomysł, 163 by uczyć się i pracować na tak bogatej w tradycje i wspomnienia ziemi? Niewiele potrzebowałam, by swój zamysł wcielić w życie. Wystarczyło otrzymać pozwolenie z uniwersytetu na studiowanie, z konsulatu niemieckiego na wjazd, znaleźć pieniądze na podróż, środki na utrzymanie i rozpocząć nowe, szczęśliwe życie. Jak wiadomo, chcieć to móc. Drobiazgi, które trzeba było załatwić, trudno nawet nazwać przeszkodami. Wkrótce znalazłam się w pociągu drugiej klasy, który wjeżdżając na przedmieścia Fryburga, mija budynek, w którym mieszkał i pracował znakomity ukraiński naukowiec, Dmytro Czyżewski. Z góry wiedziałam, że spotkam w tym mieście wielu Ukraińców, w większości lwowian. Już w pierwszym tygodniu poznałam trzy Iry, pracujące w niemieckich rodzinach jako au-pair, dwie Olgi, które już odpracowały swoje au-pair i zostały studentkami, oraz z jednego Jurija, który do Niemiec przyjechał z rodzicami i też próbował zostać studentem, co nie udawało mu się z powodu słabej znajomości niemieckiego. Funkcjonowało tu też coś takiego jak towarzystwo „starych Ukraińców" — powojennych emigrantów, spotykających się co drugą niedzielę w jednym z fryburskich kościołów. Po mszy towarzystwo było zapraszane na obiad do wujka Szpylki, który za każdym razem opowiadał o swoich heroicznych czynach w szeregach UPA, każdego, kto po raz pierwszy przychodził na obiad, obdarowywał żółto-błękitnym proporczykiem z własnoręcznie wyszytym godłem Ukrainy, po 164 czym zwracał się do nowo przybyłej osoby z prośbą by „podczas kolejnej wizyty do Ukrainy osobiście wręczyć panu prezydentowi ważny dokument". Sam wujo nie jeździł „do Ukrainy" już od ponad dwudziestu lat. Na kopercie z „ważnym dokumentem" widniał adres zwrotny: Pan Spilka Freiburg Tym razem w paszporcie miałam wbitą wymarzoną wizę studencką, która nie tylko pozwalała w ciągu najbliższego roku swobodnie przemieszczać się po Europie, ale i dawała zezwolenie na trzymiesięczną pracę w kraju o najwyższej średniej płacy. Au-pair-wiza. umożliwiała co prawda swobodne przemieszczanie się po Europie, ale pozwalała jedynie na pracę w ??-^?'?-rodzinie. Ta ostatnia była zobowiązana zapewnić swojej au-pair mieszkanie i wyżywienie, płaciła po 3 marki za godzinę, podczas gdy ta sama praca wykonana przez nie-a.u-pair kosztowałaby 15 marek. A ponieważ ostatnio w Niemczech stało się bardzo modne mieć sprzątaczkę-Słowiankę, zwłaszcza z wyższym wykształceniem, warunki do pracy były znakomite. Niektóre modne panie domu uznawały nawet ten rodzaj działalności za charytatywny i przyglądając się, jak odkurzam, myję okna czy prasuję, pytały ze współczuciem, czy to prawda, że ludziom na Ukrainie żyje się znacznie trudniej niż w Niemczech. Pierwszym problemem w życiu nie-a.u-pair, który należało rozwiązać, było mieszkanie. Znalezienie wolnego 165 pokoju we Fryburgu, podobnie jak w każdym innym niemieckim mieście uniwersyteckim, nie było łatwe, a dla kogoś, kto nie mógł zapłacić z góry — jeszcze trudniejsze. O tym, w jaki sposób nie warto szukać mieszkania Zaczęłam od ogłoszenia w gazecie. „Studentka szuka pokoju w zamian za każdą pracę domową". Na moje pierwsze ogłoszenie odpowiedziało tylko trzech mężczyzn. Pierwszy nazywał się Schmidtbauer i z miejsca zapytał, czy potrafię myć okna. Usłyszawszy odpowiedź pozytywną, zaproponował mi jeden z trzech pokoi, w zamian za co miałabym odkurzać i myć okna w dwu pozostałych oraz przyszywać oderwane guziki. Zapytałam, czy nie moglibyśmy się najpierw poznać. Zgodził się i wyznaczył miejsce spotkania. Po półgodzinie zadzwonił ponownie i ciężko dysząc w słuchawkę, zapytał, czy nie byłabym zainteresowana uprawianiem seksu z „odpowiednio zamożnym i właściwie przystojnym" biznesmenem. Kolejny zainteresowany nie przedstawił się, z miejsca przechodząc do rzeczy. Interesował go masaż erotyczny, ale tylko u mnie. Trzeci nazywał się Klaus, tak jak jego poprzednicy strasznie dyszał w słuchawkę, i nie tracąc czasu na zbędne wyjaśnienia, zaproponował mi „dochodowy interes". „Interes" miał polegać na noszeniu kosztownej bielizny. Trzeba ją było raz na dwa tygodnie zabierać od Klausa, nosić przez 166 dwa tygodnie, nie zdejmując, i oddawać brudną z powrotem. Za każdy komplet miałam otrzymywać 20-25 marek. Im mocniejszy zapach, tym wyższa płaca