... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- W czym mogę pomóc? - Szukam VFW, stowarzyszenia weteranów, poczta 9974 - odparł Steiger. - Jeśli ma pan na myśli lunch, to już się pan spóźnił - wyjaśnił staruszek. - Przyjechałem w interesach - dodał Steiger, uśmiechając się. Na starym mieszkańcu Oklahomy słowa te nie zrobiły najmniejszego wrażenia. Wyciągnął z kieszeni ubrudzoną smarem szmatę i wytarł w nią równie usmarowane dłonie. - Niech pan dojedzie do znaku stopu w samym środku miasta i skręci w lewo. Na pewno pan trafi. Steiger skorzystał z rady i wkrótce zajechał na żwirowy parking przed budynkiem, który w porównaniu z innymi wydawał się uderzająco nowoczesny. Z parkingu wyjeżdżało kilka samochodów, ciągnąc za sobą chmury czerwonego kurzu. Już po lunchu, stwierdził. Wszedł do środka i przez chwilę stał w wejściu do dużego pokoju z dębową podłogą. Na talerzach leżały jeszcze resztki pieczonego kurczaka. Jego obecność zauważyło trzech mężczyzn, pomachali mu na powitanie. Wysoki, kościsty osobnik w wieku około pięćdziesięciu lat i wzroście co najmniej metr dziewięćdziesiąt odłączył się od pozostałych i podszedł wolno do Steigera. Miał czerstwą twarz i krótko przycięte, błyszczące włosy z przedziałkiem na środku. Wyciągnął rękę. - Witam pana, pułkowniku. Co pana sprowadza do Dayton City? - Szukam naczelnika poczty, niejakiego Billy’ego Lovella. - Ja jestem Billy Lovell. Co mogę dla pana zrobić? - Dzień dobry - przywitał się uprzejmie. - Nazywam się Steiger, Abe Steiger. Przyjechałem z Waszyngtonu w dość ważnej sprawie. Lovell przyglądał się Steigerowi przyjaznym, ale i taksującym wzrokiem. - Coś takiego, pułkowniku. Podejrzewam, że chce mi pan powiedzieć, że jakiś supertajny sowiecki satelita szpiegowski spadł na pole w pobliżu naszego miasteczka. Steiger zwyczajnie pokręcił głową. - Nic tak dramatycznego. Szukam kilku pocisków do dział okrętowych, które wasza poczta kupiła w firmie Phalanx Arms. - Aha, mówi pan o tych dwóch niewypałach? - Niewypałach? - Tak, mieliśmy zamiar je zdetonować podczas pikniku z okazji Dnia Weterana. Ustawiliśmy je na starym ciągniku i grzaliśmy przez całe popołudnie, ale nie eksplodowały. Chcieliśmy, żeby Phalanx wymieniła nam na inne. - Lovell smutno pokręcił głową. - Odmówili. Powiedzieli, że wyprzedali. Przez umysł Steigera przeleciała mrożąca krew w żyłach myśl. - Może to nie są pociski samodetonujące. - Nie. - Lovell znowu pokręcił głową. - Phalanx gwarantował, że to uzbrojone pociski do dział na okrętach wojennych. - Macie je jeszcze? - Pewnie, na zewnątrz. Minął je pan wchodząc tutaj. Lovell wyprowadził Steigera przed budynek. Pociski dekorowały wejście, pomalowane na biało z przyspawanymi łańcuchami, które biegły wzdłuż chodnika. Steiger wstrzymał oddech. Czubki pocisków zeszlifowano. Tak, to były dwa spośród brakujących. Nagle poczuł, że kolana się pod nim uginają, więc przysiadł na schodach. Lovell popatrzył pytająco na niepewny wyraz twarzy Steigera. - Coś nie tak? - Strzelaliście do tego? - spytał z niedowierzaniem Steiger. - Wygarnęliśmy do nich chyba ze sto kul. Trochę się zarysowały i nic więcej. - To cud... - mruknął Steiger. - Co? - To nie są pociski eksplodujące - wyjaśnił - lecz gazowe. Mechanizm wybuchowy nie uruchamia się, dopóki nie zostaną uwolnione spadochrony. Wasze strzelanie nie dało oczekiwanych rezultatów, ponieważ, w przeciwieństwie do zwyczajnych pocisków, te nie zostały wcześniej ustawione na detonację. - O rety! - sapnął Lovell. - Chce pan powiedzieć, że w tym draństwie jest trujący gaz? Steiger tylko skinął głową. - O mój Boże! Mogliśmy załatwić połowę hrabstwa. - Albo i więcej - mruknął Steiger, brakowało mu powietrza. Wstał ze stopni. - Chciałbym skorzystać z ubikacji i zatelefonować. Dokładnie w tej kolejności. - Jasne, proszę za mną. Przybytek jest na końcu korytarza po lewej stronie, a telefon w moim gabinecie. - Lovell zatrzymał się i popatrzył chytrym wzrokiem. - Jeżeli oddamy wam te pociski... cóż, pomyślałem, że... - Obiecuję, że dostaniecie dziesięć szesnastocalówek w doskonałym stanie do zdetonowania. Powinno wam wystarczyć na znakomite bum podczas następnego pikniku z okazji Dnia Weterana. Lovell uśmiechnął się od ucha do ucha. - Załatwione, pułkowniku. W toalecie Steiger obficie zmoczył sobie twarz zimną wodą. Spoglądające z lustra oczy były zaczerwienione i zmęczone, ale jednocześnie promieniowały nadzieją