... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
O poranku przypominającym ostro oszlifowany klejnot, kiedy niebo nad Miastem Delta wyglądało jak mocna herbata, a powietrze smakowało dymem (bo niektóre pola na południu były tak suche, że same się zapalały), Owen zamordował Ryte. Była druga po południu. W mieście nie było prawie nikogo - Kora i reszta poszli popływać przy molach - kiedy to się stało. Owen powiedział im potem, co zrobił, nie szczędząc szczegółów. Podszedł do Ryty od tyłu, kiedy czytała na dachu Domu Thauma-gery, książka była odsunięta na długość ramienia, spódnice podciągnięte do pół uda, aby stare nogi mogły zaznać słońca, i ugodził ją prosto w serce. Prosto, z zimną krwią i tak łatwo, że zdało się to niemal oszustwem. Kiedy pokazał ciało, umyte i wysuszone, odkrycie, że Ryta miała siwe włosy było takim zaskoczeniem, iż odebrało wszystkim mowę. Tego samego wieczora zażądał dwunastego krzesła. Żaden z doradców, ateista, flamen, bóg czy twórca nie cieszył się z tego powodu. Być może tylko Eterneli w swojej alkowie, która zaczęła z nim sypiać, gdy miała zaledwie trzynaście lat. Ryta twardo popierała flamenizm i była wrogiem ateistów, ale nikt nie zaprzeczał, że zawsze opowiadała się po stronie tych, którzy mieli rację, i wiele wnosiła do Elipsy. Kora odczuła tę stratę jak cios w żołądek. Gdyby mogła, zabroniłaby Owenowi objąć krzesło i osadziła na nim jedno z bliźniąt, najlepiej Sto. Walczył o osiągnięcie poziomu mistrza i stawał się niebezpieczny. Ale nie mogła, a Owena najwidoczniej nie obchodziło, czy go ktoś popierał, czy nie. Cały wieczór przesiedział z założonymi rękami, szczerząc zęby jak kot, który wreszcie dorwał się do śmietanki po dziesięciu latach prób strącenia skopka z półki. Krótko potem załamała się pogoda. Wraz z Boską Gwardią Kora i Miło tańczyli w deszczu, wysoko w Kithrilindu, gdzie nieba otwarły się nad górami wyrzeźbionymi wiekami ulew. Skakali przez białe, delikatne i mokre głazy, zjeżdżali wykrotami, śmiali się. Cały ten dzień wolny był od napięcia między auchresh i Korą. Po raz pierwszy od śmierci Ryty poczuła, że wszystko można naprawić. Ale kiedy wróciła do domu, potargana i zmęczona, mając na sobie cudzy, jedwabny mundur, natknęła się na twórców obejmujących się i płaczących. Sto zamordował Łuszę i Uro. "A ja wiedziałam", pomyślała przerażona. "Wiedziałam, że stawał się niebezpieczny, i nic nie zrobiłam. Bo nic nie mogłam zrobić. Uro!" Siedział z nimi w Kielichu z łokciami na kolanach, warczał i rzucał spod białych brwi wściekłe spojrzenia każdemu, kto się zbliżał. Thaumagery byłby teraz pusty, gdyby nie on i Owen. - Niech się dobrze bawią - parskała Pami, ocierając nos. - Nie musiał zabijać Uro! Nie ją! - Była moją przyjaciółką. - Kora schowała twarz w ramionach. "Podejrzewam, że w końcu Uro leżała skulona u jego stóp". - Nie rozumiesz - powiedział bezradnie Ziniquel. - Żeby zabić nie tylko mistrza, ale też konkurenta? Tak się nie robi. Pogwałcenie tradycji. Kora wiedziała, że nadszedł kryzys. W końcu mord był cichym przyjacielem twórcy, nigdy nie próbowali wyprzeć się związków z nim. Tak żyli. Ale rzadko kiedy w historii było tak niewielu twórców jak teraz. Imrchim zawsze mogli wypełnić luki. Ale zmniejszanie się liczby mieszkańców Zaułka Tellury zagrażało ich głosom w Elipsie. Sto, Owen i Tris zdawali się nie kwestionować przywództwa Kory, jak to robili Pami i Ziniquel, którzy znali Godę, czy Kat, który pamiętał inaugurację Molatio Asha. Plotki o jej wrednym charakterze ogłupiły Owena i Sto, więc byli jej lojalni. Ich mistrzyni śmiała się ostatnia, choć śmiała się zza grobu. A Uro, która nie umarła, śmiała się przez zaciśnięte zęby. Trucizna Sto niemal ją zabiła, ale źle ocenił dawkę. Ta niedbałość podpisze na niego wyrok śmierci, wyczytała Kora w płonących oczach jego siostry. Delikatna, radosna Uro potajemnie przywracana do życia przez Kata w Melthirrze, pragnęła jednego: zabić swego brata. I krzesła w Elipsie. Lepszego od krzesła Uro. Być może Kat zwęszył pismo nosem i wybrał bezpieczeństwo. Być może Uro, która nadal miała miękkie serce, postawiła mu ultimatum. W każdym razie podczas pierwszej zimowej sesji Elipsy, kiedy wilgoć wkradała się nawet do pochodni i stała w kałużach na podłodze, Kat Canyonade abdykował na rzecz Uro Southwind. Kiedy kobieta z Archipelagu wchodziła do sali, poważna, w żółtej sukni, rzuciła Sto spojrzenie tak pełne nienawiści, że Kora po drugiej stronie stołu zesztywniała. - Czułam to w kościach - mówiła później. Leżała w ramionach Miło w czarnym, pachnącym solą gniazdku, jedynym miejscu, w którym udawało jej się zasnąć. - Miło, nie mogę pozwolić, by istniała taka wrogość między nimi. Są gorsi niż Goda i Zin byli kiedykolwiek. Miło z roztargnieniem pogładził ją po brzuchu. - Kochanie, nie możesz ich kontrolować. Odepchnęła jego dłoń. - Być może. Miło, gdybym tylko mogła ścisnąć ich wszystkich w garści! Pokój zawirował, kiedy pociągnął ją na siebie i schwycił twarz w obie ręce. Jego zapach, kwaśny od strachu, uderzył ją w nos. - Nie mów tak! Czasami się o ciebie boję! - Dobrze. - Nie ruszała się. - Nie będę. Puść mnie. Wydawało się, że miesiące trwały latami. Kora ganiła się za każdą lekkomyślność. "Nikt z nas nie jest niezniszczalny! A kto ma to wiedzieć lepiej niż ty, mistrzyni?" Zamknięte w ciemnej szafie jej umysłu, tkwiły podejrzane wypadki. Zaczęły się od zatrutego wina w kuchni Goquisite i powtarzały się dość regularnie. Fajka Gwardzisty, nabita zbyt mocnym tytoniem, nieświeża ryba, pęknięta strzykawka. Duch, który spróbował się mścić. I cała masa drobniejszych rzeczy. Ale nie miała czasu na morderców. Ledwo miała czas, aby uważać. Wszystko, co mogła zrobić, to dać się nieść fali, kiedy jesień zmieniała się w zimę. Lodowaty wiatr wiał i wiał. W czystym, zimnym powietrzu śmierdziało szambem. Ziniquel i Uro nawiązali namiętny romans. Kora wiedziała, że Zin zawsze miał słabość do Uro, ale ze względu na jej związek z bratem nie okazywał swych uczuć. Jak twierdziły bliźnięta, ich związek był nierozerwalny, teraz jednak miłość zmieniła się w nienawiść. Zin wykorzystał moment, aby wyznać swe uczucia i Kora nie winiła go za to. Świat stał im się obojętny, jak kiedyś Korze i Miło. Kora patrzyła na nich i uśmiechała się, choć czasami zastanawiała się z bólem serca, jak bardzo ona i Miło się zmienili. Krótko po Przesileniu, kiedy wszyscy odsypiali trzydniowe świętowanie, Algia wstała, podniosła się ze swego wąskiego łóżka i zakradła mokrym Zaułkiem do Thaumagery. Wspięła się do pokoju Owena i płacząc, ugodziła go piętnaście razy w gardło, aż krew przemoczyła prześcieradło i zaczęła się sączyć na podłogę. Potem padła na ciało, rosząc je łzami i wyjąc tak, że umarłego by obudziła. Kora usłyszała wieści od Eterneli, która stała w drzwiach jak skamieniała i obserwowała całe zajście. Algia nawet się nie rozejrzała, choć wiedziała, że Eterneli sypiała z Owenem i na pewno znajdowała się w pobliżu