... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Dotknął powierzchni obrazu i musnął ją palcami. To na pewno jest obraz, kontury trochę wypukłe, jak w płaskorzeźbie; czuł kant każdego z kamiennych stopni okalających górę. Nie było żadnego wejścia! A przecież Ivy w jakiś sposób się tam dostała i stanowiła teraz część malowidła. Przeszła już kawałek ścieżką - pewno sądziła, że Grey jest tuż za nią - i wydawała się nieco niniejsza. Czy to naprawdę ona? Dotknął palcem pleców dziewczyny - podskoczyła, odwróciła się, na jej małej twarzyczce malowały się mieszane uczucia. Dziewczyna była bez wątpienia żywa - a przecież namalowana. Chłopak czuł pod palcami materiał spódniczki, jędrność pośladków - a jednocześnie płaską powierzchnię obrazu. Ivy coś mówiła, lecz Grey jej oczywiście nie słyszał. Czy namalowana postać może mówić? Potem dziewczyna zaczęła „migać”. „Grey” - powiedziała, czyniąc znaki bieli i czerni; uzgodnili, że tak oznaczą jego imię: zmieszaj biel i czerń, a otrzymasz szarość, czyli Grey* [* Grey (ang.) - szary.]. Jej imię tworzyły znaki „zielona roślina” - zamigał je w odpowiedzi. I znów przydał się im język głuchych! - Chodź tutaj - „migała” Ivy. - Nie mogę - odparł, ledwo wierząc w to, co się dzieje. Jak to możliwe, że stanowiła część obrazu, a mimo to żyła i zachowała zdolność ruchu? Dziewczyna zawróciła w jego stronę, pozornie rosnąc, w miarę jak się zbliżała. - Weź mnie za rękę - „zamigała” do Greya. Chłopak wyciągnął rękę i oparł dłoń o obraz, obok Ivy - uważał, żeby jej nie dotknąć. Dziewczyna wyciągnęła rękę i ułożyła ją tak, że ich dłonie się zetknęły. Grey poczuł jak zmienia się powierzchnia obrazu - stawała się ciepła i miękka jak ciało. Wreszcie jego dłoń rzeczywiście dotknęła ręki Ivy. Spletli palce. Dziewczyna pociągnęła, a on poleciał w przód. Miał wrażenie, że przebija taflę wody. Zamrugał powiekami, próbował odzyskać równowagę. Ivy podtrzymywała go, podpierała. - Już po wszystkim, Grey, już jesteś na obrazie - pocieszała go. Bliskość dziewczyny była bardzo przyjemna, lecz Grey był zbyt oszołomiony, żeby to należycie docenić. Uwolnił się z objęć Ivy i obejrzał za siebie. Zobaczył jaskinię - malowidło w wielkiej ramie. Popatrzył przed siebie - zobaczył górę, większą i bardziej stromą niż poprzednio. Powietrze było tu chłodniejsze, czuł słabą woń oceanu; morska bryza zmierzwiła jego czuprynę, rozwiała też włosy Ivy, aż zalśniły zielenią. Zielenią? Chłopak przyjrzał się im dokładniej - rzeczywiście miały zielonkawy odcień! Przesunął pasmo jej włosów między palcami - blond i zieleń. - Moja matka ma włosy jeszcze bardziej zielone niż moje - poinformowała Greya Ivy. - To dzięki jej ogrodniczym talentom, „zielonym kciukom”. Ma zielone włosy i zielone majtki i sprawia, że inne kobiety zielenieją z zazdrości. Nie dorównuję jej zdolnościami, więc jestem mniej zielona. - Zielone majtki? - powtórzył chłopak. - Oj, nie powinnam była tego powiedzieć! - Dziewczyna zasłoniła usta dłonią. - Żaden mężczyzna spoza naszej rodziny nie może wiedzieć, jakiego koloru są majteczki mojej mamy! Obiecaj, że się nie zdradzisz, że wiesz! - Dobrze, nie przyznam się, że wiem - zgodził się Grey. Miał teraz poważniejszy problem niż kolor czyichś majtek: jak to możliwe, że znalazł się w obrazie, a miejsce, z którego tu przyszedł, stało się malowidłem? Chłopak wyciągnął rękę i dotknął powierzchni owego malowidła. Poczuł szorstką kamienną ścianę jaskini. - Chyba teraz wierzysz w magię - odezwała się Ivy, a w jej głosie pobrzmiewało zadowolenie. - W magię? Jasne, że nie! - parsknął chłopak. To na pewno jakieś ogromnie wyszukane złudzenie optyczne, kotara lub pole siłowe czy ekran - obojętnie co. Z którejkolwiek strony się tego dotknie, zawsze czuje się pod palcami powierzchnię pokrytą farbą. A umysł interpretuje to zgodnie z tym, co widzą oczy. Jedyną tajemnicą jest sposób, w jaki Ivy zdołała się przedostać przez ów ekran i jak jej się udało jego przeciągnąć na tę stronę. Kolor włosów dziewczyny to kwestia odpowiedniego oświetlenia. Nie takie efekty kolorystyczne widywał w rewiach. - Hmm, cóż. No to uporajmy się z rzuconym nam wyzwaniem. - Wyzwaniem? - Musisz wiedzieć, że Nocny Ogier ustawia rozmaite pułapki na wszystkich ściażkach w tykwie, żeby odstraszyć obcych. Poprzednim razem przedostałam się dopiero po przepłynięciu jeziora rycyny. Brrr! - Brrr! - przyznał skwapliwe Grey, a Ivy słodko się doń uśmiechnęła, co wynagrodziło mu wszelkie kłopoty. Ruszyli dróżką w kierunku góry. Mgła rzedła coraz bardziej i chłopak zauważył, że góra wyrasta z równiny płaskiej jak stół. Stoki z szarego kamienia były zupełnie gołe - ani jednego drzewka, ani źdźbła trawy. Góra była o wiele wyższa, niż mu się zdawało, kiedy patrzył z jaskini. - Mamy się na nią wdrapać? - zapytał z niepokojem Grey. - Oczywiście. Jestem pewna, że to właśnie jest rzucone nam wyzwanie: dotrzeć do zamku na szczycie. Wygląda jak Zamek Roogna, ale nim nie jest, bo Zamek Roogna stoi w dżungli, a nie na nagim górskim szczycie; no a poza tym tu jest tykwa. Prawdopodobnie jakieś okno tego zamku wychodzi na właściwy Xanth. Nie będzie nam łatwo dotrzeć do zamku na szczycie. Grey popatrzył na strome skalne ściany, potem przyjrzał się budowli na górze. Przełknął ślinę. Nie cierpiał na lęk wysokości, ale niepokoił go brak jakichkolwiek zabezpieczeń. Wąskich skalnych półek nie chroniły żadne balustrady! - Jak się nazywa to... to wyzwanie? Góra Xanth? - zapytał. Ivy szła już naprzód i musiał za nią podążyć lub pozwolić, żeby sama ryzykowała. Nazwa góry nie miała żadnego znaczenia - po prostu musieli się na nią wdrapać i już. Grey pospieszył za dziewczyną. Może wspinaczka nie będzie aż taka trudna? Dotarli do stóp góry. Wyrastała stromo z podłoża, nie można było rozpocząć wspinaczki bez specjalnego ekwipunku. Najniższa półka była poza zasięgiem Ivy i Greya. - Tak, to wyzwanie - rzekła Ivy. - Ale może pasywne. - Pasywne? - Grey zgłupiał zupełnie. - Lepsze niż aktywne. - Co za różnica? - Przy pasywnym nie będą cię ściągać potwory - wyjaśniła cierpliwie dziewczyna. - O... No to niech będzie pasywne. Obeszli wokoło podstawę góry. Miała zadziwiająco mały obwód, o wiele za mały, żeby na jeszcze mniejszym szczycie udźwignąć taki duży zamek. Chyba że zamek był tak mały, jak wyglądał z dom. To by dopiero była ironia losu, gdyby po wdrapaniu się na szczyt znaleźli tam zamek dla lalek! Dotarli do małego krzaka rosnącego tuż u stóp góry. - Może zasłania jakieś wejście - odezwał się Grey. Rzeczywiście, skała za rośliną nie wydawała się taka lita. - Zapachem przypomina miętę