... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Być może Morik przez cały czas miał rację. Być może nie miał serca do takiego sposobu życia. Prawdziwy rozbójnik pozwoliłby gnomowi umrzeć albo przynajmniej, by go szybko dobił. Prawdziwy rozbójnik zaznałby przyjemności z kobietą, a następnie zawlókł ją za sobą, by sprzedać w niewolę lub zachować jako własną niewolnicę. Wulfgar roześmiał się na głos. Tak, istotnie, Morik miał rację. Wulfgar nie miał serca do żadnej z tych rzeczy. A teraz był tutaj, jako nędzny nędznik, porażka na najniższym poziomie cywilizowanego społeczeństwa, głupiec zbyt niekompetentny, by nawet być odpowiednim rozbójnikiem. Następną godzinę spędził nie w swojej celi, lecz z powrotem w Grzbiecie Świata, w tej wielkiej granicy pomiędzy tym, czym był niegdyś, a tym, czym się stał, w tej fizycznej barierze, która wydawała się tak odpowiednim symbolem mentalnej bariery w jego wnętrzu, muru jaki wzniósł niczym emocjonalny łańcuch górski, by powstrzymać bolesne wspomnienia o Errtu. Oczyma wyobraźni znajdował się tam teraz, siedząc na stokach Grzbietu Świata, wpatrując się w Dolinę Lodowego Wichru i w życie jakie niegdyś znał, po czym obracając się, by spojrzeć na południe i żałosną egzystencję, jaką teraz cierpiał. Trzymał oczy zamknięte, choć i tak niewiele ujrzałby w ciemności, ignorując liczne pełzające istoty, które na niego szturmowały i otrzymując sporo bolesnych pajęczych ugryzień za swą nieuwagę. Jakiś czas później tego samego dnia hałas wyciągnął go z transu. Otworzył oczy i ujrzał migotanie kolejnej pochodni w tunelu za drzwiami. – Wciąż żyjesz? – dobiegło pytanie głosem starca. Wulfgar przeniósł się na kolana i podpełznął do drzwi, mrugając raz za razem, gdy oczy dostosowywały mu się do światła. Po kilku chwilach w mężczyźnie trzymającym pochodnię rozpoznał doradcę, którego widział w sali audiencyjnej, mężczyznę przypominającego mu pod względem fizycznym Sędziego Jharkhelda z Luskan. Wulfgar parsknął i przecisnął jedną dłoń między prętami. – Przypal ją swoją pochodnią – zaproponował. – Korzystaj ze swych zboczonych przyjemności, jak masz okazję. – Jesteś zły, że cię schwytano, jak przypuszczam – odparł mężczyzna nazywany Temigastem. – Dwukrotnie niesprawiedliwie uwięziony – odrzekł Wulfgar. – Czy wszyscy więźniowie nie są uwięzieni niesprawiedliwie według własnego rozeznania? – spytał zarządca. – Kobieta powiedziała, że to nie ja. – Kobieta wielce ucierpiała – zripostował Temigast. – Być może nie może stawić czoła prawdzie. – Lub być może mówiła słusznie. – Nie – Temigast powiedział natychmiast, potrząsając głową. – Liam zapamiętał cię wyraźnie i nie może się mylić. – Wulfgar znów parsknął. – Zaprzeczasz, że byłeś złodziejem, który przewrócił powóz? – Temigast zapytał bez ogródek. Wulfgar wpatrywał się w niego nie mrugając, lecz jego mina mówiła wyraźnie, że nie zaprzecza tym słowom. – Samo to kosztowałoby cię dłonie i uwięzienie przez tyle lat, ile lord Feringal uznałby za słuszne – wyjaśnił Temigast. – Lub samo to kosztowałoby cię życie. – Wasz woźnica, Liam, był ranny – odparł Wulfgar, powarkującym głosem. – Przypadkowo. Mogłem pozwolić mu zginąć na drodze. Dziewczyna w żaden sposób nie została skrzywdzona. – Dlaczego miałaby twierdzić inaczej? – Temigast spytał cicho. – A twierdzi? – odparł Wulfgar i przekrzywił głowę zaczynając chwytać, zaczynając rozumieć, dlaczego młody lord był tak bardzo rozwścieczony. Z początku uważał, że źródłem jest zwykła duma – w końcu nie zdołał obronić własnej żony – lecz teraz, w retrospekcji, Wulfgar zaczął podejrzewać, iż było tu coś głębszego, jakaś pierwotna wściekłość. Przypomniał sobie pierwsze słowa lorda Feringala do niego, groźbę kastracji. – Modlę się, by lord Feringal przygotował dla ciebie najpaskudniejszą śmierć, barbarzyńco – stwierdził Temigast. – Nie możesz wiedzieć, jakie cierpienie sprawiłeś jemu, lady Meraldzie czy ludowi Auckney. Jesteś łajdakiem i psem, a twoja śmierć przysłuży się sprawiedliwości, czy to w publicznej egzekucji czy też tu na dole, jeśli zginiesz samotnie w brudzie. – Przyszedłeś tu tylko po to, by dostarczyć mi tę wiadomość? – Wulfgar spytał sarkastycznie. Temigast uderzył go w dłoń płonącą pochodnią, zmuszając Wulfgara do szybkiego cofnięcia ręki. Następnie starzec odwrócił się i odszedł spiesznie, pozostawiając Wulfgara samotnego w ciemnościach i z pewnymi bardzo zagadkowymi myślami wirującymi w głowie. * * * Pomimo swego końcowego wybuchu i szczerej złości, Temigast odszedł nie będąc o czymkolwiek przekonany. Poszedł zobaczyć się z barbarzyńcą głównie z powodu reakcji Meraldy w sali audiencyjnej, ponieważ chciał poznać prawdę. Teraz prawda wydawała się zdecydowanie bardziej niejasna. Dlaczego Meralda nie zidentyfikowałaby Wulfgara, gdyby go rzeczywiście rozpoznała? Jak mogła nie rozpoznać? W końcu mężczyzna się wyróżniał, miał ponad dwa metry wzrostu, a w barkach był równie szeroki jak młody gigant. Temigast wiedział, że Priscilla się myli, widział bowiem iż sądziła, że Meraldzie podobał się gwałt. – Śmieszne – mruknął zarządca, wypowiadając na głos myśli, aby móc odczytać w nich sens. – Całkowicie i kompletnie śmieszne. – Ale czy Meralda chroniłaby swego gwałciciela? – spytał się cicho