... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— Wychodzę — oznajmił. — Tak późno? — Tak. Tak późno. 18 — Dokąd? Znów się skrzywił i znów machnął ręką. — Tylko na godzinę. Idź spać, dobrze? Albo poucz się. Czy w poniedziałki nie masz zawsze sprawdzianu z biologii? — Wszystko umiem. Synteza białka to łatwizna. Gdzie idziesz? Popatrzył na mnie ostro. Rzadko zadawaliśmy sobie to pytanie. Zwykle bez niego informowaliśmy się o wszystkim, lecz rzadko o taką informację prosiliśmy. Zmieniłam pytanie. — Dlaczego wychodzisz, Scott? Powinieneś iść do łóżka. Zostać w domu i się grzać, tak mówiła pielęgniarka. Jego twarz złagodniała i rozluźniła się. Przygryzał wargę. Widziałam, że z czymś się zmaga. — Mam się spotkać z moją dziewczyną. Z dziewczyną? O kurczę. — Ze co? Od kiedy to masz dziewczynę? Uśmiechnął się szeroko, zadowolony z siebie i uradowany moim zaskoczeniem. — Była na imprezie, Arden. Przedstawiłem was sobie. Z zamkniętymi oczami przebiegłam po twarzach wczorajszych gości. — Wysoka blondynka w granatowym swetrze. To musiała być ona, bo śmiała się z twoich samochodowych dowcipów. Potaknął. — Imię i nazwisko? — Claire Poole. — Wiek? Zawód? — Trzeba było zapamiętać, kiedy miałaś okazję. Wrócę przed północą. Założył kurtkę, ale nie z«?piął zamka. Nie wziął rękawiczek ani czapki. — Nie zaziębisz się? — spytałam. Obrócił na palcu kółko z kluczami i otworzył drzwi. — Przed północą — powtórzył. Drzwi nie zdążyły się jeszcze zamknąć, gdy usłyszałam, jak klnie i jak coś uderza o drzwi, i jak metal i ludzkie ciało lądują na betonowych stopniach. Doleciałam tam akurat, gdy podnosił ze śniegu przy werandzie przykrytą formę do pieczenia. Lasagne. 19 9 Nie wiem, czy Scott wrócił przed północą, ale był w domu, gdy nazajutrz rano wychodziłam do szkoły. Nie przebrał się i gdybym nie widziała, jak wychodził, pomyślałabym, że w ogóle nie ruszał się z fotela w pokoju dziennym. Zadumane spojrzenie, potargane włosy, wygniecione ubranie. To musi być miłość. — Randka się udała? — spytałam. — Doskonale — wyszeptał. — Idziesz do pracy? Pokręcił głową. — Chcesz koc? Mam podkręcić ogrzewanie? Znów ten sam gest. — Wracam zaraz po lekcjach. Przywołał na twarz uśmiech. — Jak chcesz. Do zobaczenia przy kolacji. Spodziewałam się, że w szkole przytłoczy mnie zainteresowanie wypadkiem mojego brata. Ostatecznie było to wydarzenie z gatunku tych, które ludzie z miasteczka uwielbiają: niemal śmiertelny wypadek na śnieżnym skuterze. Okazało się jednak przeterminowaną sensacją. Podczas krótkiego spaceru przez parking i korytarze do mojej szafki w szatni usłyszałam tylko: — Arden, uczyłaś się bioli? — Widziałaś moje nowe buty? — Rany, zaspałam. Pogadamy później. — Przekaż to Ryan, dobra? — To nowa koszula? Nie, to nie była nowa koszula. Właściwie to kupiłam ją już jako starą. Za trzy i pół dolara w lumpeksie w Duluth. Perłowe zatrzaski i wykończone na czarno szwy kontrastujące z czerwoną flanelą. No i oczywiście ogromny napis „Monie" wyhaftowany nad kieszenią na piersi. Sprawdzian z biologii na czwartej godzinie to był pryszcz, ale na innych przedmiotach nieźle się napociłam. Napisałam klasówkę przed czasem, a resztę lekcji poświęciłam projektowaniu ramek. Nuda szkoły stała się inspiracją dla kilku moich najlepszych dzieł. Krótko przed lunchem pani Richter rozdała klasówki z poprzedniego tygodnia. Biola była moim ulubionym przedmiotem, więc nie martwiłam się za bardzo. No i proszę — wielka niebieska szóstka. 20 — Bardzo dobrze, Arden — pochwaliła nauczycielka. — Tak — odparłam. — Rodzice będą tacy zadowoleni. Kobieta przystanęła, wzruszyła ramionami i nie odezwała się. Przez resztę dnia już nigdzie nie zobaczyłam szóstki. Nic, tylko masa obciążających mózg informacji. A już prawdziwe bagno przytrafiło mi się pod koniec lekcji, podczas historii powszechnej, gdy pani Penny oddawała sprawdziany. Dwója z plusem. Jęknęłam, a nauczycielka przerwała swój zdecydowany marsz przez klasę i rozdawanie kartek z testami. — Tak, Arden? — Dwója z plusem — powiedziałam. — Rodzice mnie zabiją. Popatrzyła niewzruszona. — To stary dowcip, Arden. Ale masz rację, zabiliby cię, gdyby żyli. Oho, twarda sztuka z tej pani Penny. Jak tylko zabrzęczał dzwonek, wypadłam z klasy z dwóją plus wepchniętą do torby między książki. Scott rzadko marudził mi o ocenach. Chwalił za dobre, a wzruszał ramionami nad gorszymi. — Sama wie, co robi — powiedział kiedyś do nauczycielki na wywiadówce. — Podciągnie się, gdy będzie gotowa. Gotowa czy nie, ta ocena z historii była niższa, niżbym chciała. Nie zamierzałam skończyć w pobliskim college'u. Moim przeznaczeniem była szkoła w Minneapolis albo gdzieś na Wschodzie. Średnia ocen była bardzo ważna. Była moim biletem na wyjazd z miasteczka. — Przyłóż się, Arden — przykazałam sobie. — Nie zejdziesz dziś do warsztatu, dopóki się nie pouczysz. m Scott nadal tkwił w fotelu. Zimą szybko robi się ciemno i nie zauważyłam go, dopóki nie zapaliłam światła. — O, cześć! — zawołałam. Żyje czy nie żyje? Oczy miał zamknięte. Przez chwilę zrobiło mi się gorąco od myśli o wstrząsie pourazowym, może zatrzymaniu akcji serca. Powoli otworzył oczy, co było niemal równie przerażające, jak odkrycie jego nieruchomego ciała w ciemności. — Wystraszyłeś mnie! — Siedzeniem tutaj? — Tak, siedzeniem tutaj. Nie ruszałeś się przez cały dzień? 21 — Do łazienki. Do kuchni. Zjadłem kanapkę. Jego oczy się zamknęły. Potem wyszeptał: — Arden, gdybym umarł, to dasz sobie jakoś radę, prawda? — Nie, nie dam sobie rady. To by było... to by było okropne, Scott. Co ty za brednie wygadujesz! Kciukami stukał o boki fotela i rozglądał się dokoła. — Chodzi mi o to, że mnie tak naprawdę nie potrzebujesz. Wszystkie sprawy są uporządkowane już od lat. Chryste, byłem pewnie jedynym na świecie dwudziestolatkiem, który sporządził testament. Mama i tata zostawili mnóstwo pieniędzy, Drummondowie w razie potrzeby zawsze ci pomogą, prawie skończyłaś szkołę. — Nawet tak nie mów, Scott. — Gdyby Al mnie nie wyciągnął... — Ale cię wyciągnął. Nic ci się nie stało, Scott. Niewiele brakowało, ale tak naprawdę nic się nie stało. Nie martw się. Wszystko jest w porządku. Potarł dłonią czoło. Jego wargi poruszyły się. — Słucham? — spytałam. Machnął ręką. Poszłam do kuchni, żeby coś przegryźć. Potem, gdy się nad tym zastanawiałam, uświadomiłam sobie, że coś jednak wtedy powiedział. Ledwo szepnął, ale rzucił: — Wszystko się zmieniło. Gdy razem mieszka tylko dwoje ludzi, atmosfera może się zrobić dość ciężka, trzeba więc nauczyć się zachowywać wobec siebie pewien dystans