... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Julika po prostu nie mogła w to uwierzyć, kiedy sąsiedni pokój został sprzątnięty w sposób możliwie najcichszy. Dali jej w najlepszej intencji pigułkę nasenną, którą wypluła. Całą noc dezynfekowali pokój parą. Julika była zrozpaczona. Nie liczyła się z możliwością śmierci tak od niechcenia, niewidocznej, bezdźwięcznej, tak niespodziewanej, bez żadnej zapowiedzi, takiej złośliwej jak zgaśnięcie nocnej lampki w trakcie czytania. Istotnie, po prostu przestano o nim mówić. Siostra i lekarz przechodzili do porządku nad jej ustawicznymi pytaniami, jak gdyby sąsiad jej, młody jezuita o wielkich oczach i zawsze nieco łobuzerskim wyrazie twarzy, dopuścił się jakiejś nieprzyzwoitości. Wszystko toczyło się dalej normalnym trybem, kolejka pogwizdywała w dolinie, przychodziły gazety. Po kilku dniach Julika, leżąc jak zwykle na swej cichej werandzie i ciągle jak gdyby czekając na codzienne odwiedziny, usłyszała suche pokaszliwanie nowego sąsiada. Był błękitny dzień wrześniowy. Ogarnęło ją przerażenie. Julika dotarła do Landquart, do stacji, na której trzeba było się przesiąść. Wszystko odbyło się tak, jak gdyby to nie była ucieczka, lecz zwyczajna podróż. Nikt jej nie zatrzymał, nikt się jej nie przyglądał, a w każdym razie nie bardziej niż na to zasługiwał widok jej pięknych włosów. Krótki postój w miejscowości Klosters, w połowie drogi, wydał się jej nieskończenie długi, jak zbiegowi, który natknąwszy się na opuszczony szlaban ma wrażenie, że cztery minuty to wieczność. Julika chowała się za gazetę, ale każdy, kto mijał jej przedział drugiej klasy, wzbudzał w niej strach. Kolejka stała jeszcze ciągle; co oni tak długo robią? Julika nie mogła pojąć tego, że nikt jej nie poznał, nikt nie dotknął jej ramienia, nie powiedział: co to ma znaczyć, droga Juliko, co to ma znaczyć? Nie obeznana z tajemnicami ruchu kolejowego, biedna Julika mogła rozumieć ten długi postój tylko tak: szukają jej, telefonowano z sanatorium, teraz ktoś chodzi od wagonu do wagonu, by nieszczęsną pochwycić. Jak to zwykli robić ludzie śpiący w wagonie, Julika zasłoniła twarz swoim wiszącym płaszczem. Ktoś usiadł naprzeciw niej; poznała po butach, że to mężczyzna. Jej lekarz? Widziała już oczyma wyobraźni jego pobłażliwy uśmiech, słyszała równie przyjazne, jak nieubłagane: „Pani Juliko, pani Juliko, dajmy temu spokój!” Nareszcie kolejka ruszyła. Julika musiała dowiedzieć się, kto jest jej prześladowcą, odsunęła więc nieco na bok płaszcz, który ją zasłaniał, uda- jąc, że chce rzucić okiem na okolicę. Był to jakiś Niemiec. Kiedy ujrzał rude włosy Juliki, uprzejmym ruchem wyjął cygaro z ust i zapytał, czy jej dym nie przeszkadza. Czy uważał Julikę za chorą na płuca? - Ależ proszę bardzo, proszę! - powiedziała z jakąś niemądrą przesadą. - Proszę, niech pan pali! Bezmyślnie wsiadła do przedziału dla palących. Nawet mała, miła, nie obowiązująca pogawędka, której Niemiec nie forsował, ale jednak nawiązał w naturalny sposób, nie wchodziła dla zbiegłej Juliki w rachubę. Nie, w duchu słyszała już zbędne, ale przy tego rodzaju rozmowach nieuniknione pytania: „Pani mieszka w Zurychu? Wraca pani z wakacji? Mieszka pani w Davos?” Jak gdyby ów Niemiec spoglądał bezwstydnie na jej biust, Julika odwróciła się nieuprzejmie ku oknu, żeby zakończyć wszelkie próby rozmów. A przecież ów podróżny z Niemiec mówił tylko o stosunkowo łagodnym październiku. Teraz, dzięki Bogu wziął znowu do ręki książkę, ćmiąc nie napoczęte niemal cygaro. „Marmurowe skały” Ernsta Jungera, książka, której zmarły młody jezuita nigdy Julice nie polecał. „Marmurowe skały”. Tytuł ten znowu zirytował Julikę, a dym cygara był wprost odrażający. Julika zapytała, czy może uchylić okno, nie z powodu dymu, o nie, tylko tak, żeby popatrzeć na okolicę. Stała w oknie z rozwianymi płomiennymi włosami, z trudem łapała oddech, co zresztą przy wychylaniu się z okna zdarza się i zdrowemu człowiekowi. Pochłaniało ją jednak przede wszystkim to, że jakiś ciemny citroen, taki sam jak wóz lekarza, śmiało pędził równolegle z kolejką, pozostawał w tyle na wirażach, kiedy kolejka wpadała w krótkie tunele, dopędzał ją znowu, był coraz bliżej, bliżej, zatrzymał się przed opuszczonym szlabanem, popędził dalej i znowu dogonił kolejkę. Lekarz? Julika wycofała z okna swoje płomiennie rude kędziory, Niemiec musiał teraz jak najśpieszniej zamknąć okno. Ciemny citroen wyprzedził właśnie kolejkę