... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Powiedzieli mi, że to magia sprawia, iż w moim mieście jest zbyt wcześnie zimno i mokro. To wszystko dzieje się z powodu dziewczynki, prawda? - Tak - odparł Darrick, pragnąc dowiedzieć się, jak wiele lord wie. - Hmmm. Wygląda na to, że póki co mamy szczęście. Tylko wiatr, deszcz i trochę błyskawic. To dość widowiskowe. - Kąciki jego ust lekko uniosły się do góry. - Mieliśmy huragany, ziemia pochłonęła całe miasto. Nawet Koriny nie ominęło, morze podniosło się i zniszczyło doki. Powiedz mi, co masz tu robić? - Odnaleźć dziecko. Zaprowadzić je do bezpiecznego miejsca, gdzie może być kontrolowane, nim uczyni Balai więcej szkód. - I to samo mają robić ci wszyscy Dordovańczycy tu, na południu? - Najprawdopodobniej tak, ale od chwili postawienia namiotów chyba nie osiągnęli za wiele. - Są tu od dwóch tygodni. - Arlen pociągnął mocny łyk. - Zostawiam ich w spokoju, bo gdziekolwiek się pojawią, są chodzącą łagodnością. Wynajęli Słońce Calaius, jedli i pili z moimi ludźmi, ale nawet słowem nie zdradzili, co tu robią. Co dziwniejsze, są w sojuszu z Czarnymi Skrzydłami, ale tych bezmyślnych łotrów musiałem wygonić z miasta. - Słucham? - Darrick znieruchomiał, niepewny, czy dobrze lorda usłyszał. - Jeszcze bardziej zaskakuje mnie, że taki człowiek honoru jak pan został włączony w ten sojusz. Sądziłem, że Lystern stoi ponad takimi brudami - ciągnął Arlen. - Drogi panie, muszę... Arlen uniósł dłoń. - To mój salon i będę mówił, póki nie skończę. Jak rozumiem, masz teraz dwieście osób jazdy na północny zachód od mojego miasta. Zabierz ich do domu, generale. Nie są tu potrzebni. Nie ścierpię tu dłużej oddziałów kolegiów. Czarne Skrzydła zniknęły, a twoi wątpliwi sprzymierzeńcy zamierzają popłynąć na Ornouth, by odnaleźć dziecko, więc wszystko będzie dobrze. - Ponownie napełnił puchar. Darrick wstał. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał o Dordovańczykach. - Lordzie Arlen - powiedział, świadom, że jego zdenerwowanie jest widoczne, ale wcale go to nie obchodziło. - Czarne Skrzydła. Mówisz, że oni współpracują z Dordovańczykami? Było to tak dziwne pytanie, iż z trudem uwierzył, że pada z jego własnych ust. Arlen patrzył na niego długo, aż na jego twarzy pojawiło się zmieszanie. - Nie wiedziałeś?! - Nie, i obawiam się, że nie mogę opuścić miasta, choć obiecałem, że twoim ludziom nie stanie się żadna krzywda z rąk Lysterneńczyków. Jeśli ja tego nie powstrzymam, w mieście poleje się krew. - Mój drogi generale, podchodzisz do tego zbyt emocjonalnie. Spytaj w mieście kogo chcesz, co wydarzyło się dziś rano. Czarne Skrzydła zostały wygnane, uciekły z podkulonymi ogonami. Nie masz z kim walczyć. - Zachichotał i pokręcił głową. Darrick starał się z całych sił zachować spokój. - Mój panie, w twoim porcie stoi statek. Elfi, niedawno przybył. Arlen skinął głową. - Wiąz Oceanu. Piękny, nieprawdaż? - Musisz wydać mi pozwolenie na natychmiastowe wejście na pokład. - Muszę? - Arlen uniósł brwi. - Generale Darrick, nie nawykłem do wysłuchiwania żądań we własnym salonie. - Mimo to obstaję przy mojej prośbie. Czy mam twoją zgodę? - Nie, generale - Arlen wstał - dopóki nie przekona mnie pan, że jest to niezbędne dla bezpieczeństwa miasta. Darrick zgrzytnął zębami, pochylając się nad stołem. Jego zwalista sylwetka rzuciła cień na lorda. - Chcesz dowodów, to poczekaj, aż to przyjdzie i do ciebie. Ale Erienne Malanvai, matka dziecka, które wywołuje to całe zniszczenie, jest na tym statku i musi być bezpieczna. Jedyny sposób, abym mógł to uczynić, jest wejść na statek i kazać mu natychmiast odbić od brzegu. - Odejdź, generale, albo każę moim ludziom zabrać cię do lochów, których ci użyczyłem, byś zamknął tam moich przyjaciół. Wygląda na to, że się ich boisz, i chyba wiem, dlaczego. Chcesz ich utrzymać z dala od Erienne, tak? Czego jeszcze się boisz? Czarnych Skrzydeł? Naprawdę sądzisz, że mogliby po nią przyjść? Darrick złapał lorda za kołnierz drogiej jedwabnej koszuli, odrywając go, i przyciągnął mężczyznę do siebie. - Krucy są w więzieniu, bo boję się o ich życie, tak jak obawiam się o twoje - powiedział wolno, podnosząc głos. - I to nie ze strony Czarnych Skrzydeł, choć są znacznie bardziej niebezpieczni niż ci się wydaje. Nie nadążasz za wieściami przychodzącymi ze wschodu. Odepchnął lorda, starszy mężczyzna chwycił się krzesła i siedział ciężko z pobladłą twarzą. Darrick dostrzegł, że jego dłonie drżą, i to nie tylko z gniewu. - Nadchodzi Xetesk, i jeśli statek nie odpłynie, Protektorzy rozwalą to miasto, aby go dostać. Rozdział 20 Donetsk wytoczył się z Gospody pod Bukszprytem i zaczął swą krętą drogę do domu. To była dobra noc, a nastrój w gospodzie wyjątkowo radosny, ludzie wciąż mówili o tym, jak lord wygonił rano Czarne Skrzydła. Nienawidził tych drani i szedł za ich smętnym pochodem przez całe Arlen, po czym wrócił do doków, aby dokończyć pracę