... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Przedtem jeszcze pchnął przez góry do Morskiego Oka Obrochtę, aby telefonicznie dowiedział się o stanie rzeczy w Zakopanem. Prócz tego wysłał telegram do Zakopanego przez Jaskinie Bielskie z zapytaniem o Klimka. W warunkach względnej pogody wczesnym popołudniem ściągnęli górale trupa Szulakiewicza z niższego upłazu i znieśli na wieczór do Jaworzyny, gdzie komisja sądowo-lekarska z Kieżmarku stwierdziła śmierć wskutek zamarznięcia przy równoczesnym złamaniu kręgosłupa. Ciało nieszczęśliwego taternika złożono do trumny, zalutowano wieko i oddano zakopiańskiemu przedsiębiorstwu pogrzebowemu. Tegoż dnia późnym wieczorem otrzymał Zaruski definitywną wiadomość, że Klimek Bachleda dotychczas nie powrócił do Zakopanego. Wysłany kurier lekkomyślnie zaniedbał udzielenia tej wiadomości poprzedniego dnia. A więc Klimek zaginął! We wtorek, 11 sierpnia, od rana padał deszcz, mgły włóczyły się po górach. Zaruski wyprowadził swoich ośmiu ludzi w głąb Jaworowej Doliny, gdzie w lesie czekano na zmianę pogody, ponieważ poszukiwanie człowieka w taki czas byłoby szaleństwem. Koło południa deszcz wzmógł się, chmury zasłały widnokrąg, uniemożliwiając podjęcie jakiejkolwiek akcji. Uczestnicy ekspedycji zeszli w tych warunkach do Jaworzyny, skąd wozami, udzielonymi przez zarząd dóbr, wrócili wieczorem do Zakopanego. Na godzinę trzecią po południu dnia następnego zarządził naczelnik Zaruski zbiórkę ludzi pod Dworcem Tatrzańskim. W piątek, 12 sierpnia, po południu wyruszyła czterema furami nowa wyprawa pod kierunkiem Zaruskiego na poszukiwanie Klimka Bachledy, złożona z szesnastu ludzi, w tej liczbie czterech ochotników (reszta - to członkowie straży ratunkowej). Wieczorem przed snem członkowie wyprawy omówili plan akcji i otrzymali żywność. W sobotę, 13 sierpnia, o trzeciej z rana wyszła z Jaworzyny ekspedycja, która wyżej po drodze rozdzieliła się na cztery działy. Ich zadanie i marszruta były następujące: trzech ludzi (kierownik Zdyb) miało przepatrywać grzędę spadającą od Turni Hakowatej do Doliny Jaworowej; pięciu dalszych (kierownik Tylka) miało wejść na środkową część ściany Małego Jaworowego; pięciu innych (kierownik Zaruski) miało posuwać się po górnych partiach tejże ściany; trzech pozostałych wreszcie (kierownik Mazurkiewicz) miało przebyć Przełęcz Jaworową, spenetrować Dolinę Staroleśną i Rówienki od strony Turni Jaworowych. Po pięciu godzinach akcji oddział Zdyba dojrzał zwłoki Klimka Bachledy w żlebie spadającym od Hakowatej Przełęczy, a ograniczającym od zachodu ścianę Małego Jaworowego. Do piargów było stamtąd ze sto metrów. Grupa Zaruskiego, idąca górą po grani, zbliżała się właśnie do Turni Hakowatej, kiedy idący przodem Wawrytka nachylił się w czarną, ziejącą przepaść urwiska i zobaczył w dole znaki, które dawała trójka Zdyba, oraz usłyszał jej wołanie. Krzyknął: - Klimek znajdziony! Podbiegli wszyscy ku ostrzu grani. W głębi ciemnej, spadzistej ściany ludzie hukali, machali rękami, pokazując na odchłań żlebu wcinającego się głębokim wrębem w skały. Zwłoki wypatrzył pierwszy Zdyb z krawędzi grzędy, spiętrzonej gwałtownie ponad studnią żlebu. Dostać się doń stamtąd było niemożliwością. Dochodziło południe. Alarm o znalezieniu zwłok poruszył wszystkich ludzi w ścianie. Zaruski lornetował spod Hakowatej Turni tragiczne miejsce, zwłok jednak nie dojrzał, ponieważ leżały one zachylone w czeluści żlebu. Z uwagi na niemożność dotarcia do zwłok w dniu dzisiejszym i konieczność przegrupowania wyprawy, kierownik zarządził ogólny odwrót tą samą drogą. W ponurym nastroju spotkały się o zmroku cztery oddziały ekspedycji na skraju lasu w Jaworowej Dolinie. Drżącymi ze wzruszenia rękami pisał Zaruski pierwszy bolesny raport do Zakopanego. Wysłał z nim Zdyba. Zaczął padać deszcz, złożono watrę, paliły się trzy ogromne suchary. Nocowali pod gołym niebem, deszcz nie ustawał, zimno było przenikliwe, nikt nie mógł usnąć. W niedzielę, 14 sierpnia - deszcz osiągał chwilami natężenie ulewy - wyszła pierwsza grupa ludzi pod kierunkiem Wawrytki celem wydobycia ze żlebu zwłok Klimka. W godzinę za nią udała się reszta pod kierunkiem Zaruskiego, spotkała jednak w piargach oddział powracający. Z powodu wielkiej ilości wody płynącej żlebem niepodobna przebić się w górę. Jedyną drogę, prowadzącą wzwyż ku zwłokom, stanowiła gardziel bijącego wodospadu. Nikt się nie przedrze przez tę lodowatą kąpiel, nikt nie pójdzie naprzeciw walącej wody. W tych warunkach zarządzono odwrót do Jaworzyny. Deszcz leje bez przerwy, mgły snują się po szczytach. W papierni jaworzyńskiej, której strych jest od lat generalnym noclegiem taterników, Zaruski odprawia do domu wszystkich członków ekspedycji, pozostawiając tylko sześciu, potrzebnych już na ostatni akt wyprawy. Przez odchodzących żąda przysłania na jutro trumny i trzech fur. Siedmiu ludzi pozostało na noc w papierni. Zwłoki Klimka mokły w żlebie. W poniedziałek; 15 sierpnia, o czwartej rano wyruszyła wyprawa po ciało. Było pochmurno, choć deszcz ustał. Ale i ta ranna próba nie powiodła się z powodu silnego oblodzenia skał. Szturmujący nie wznieśli się nad piargi więcej jak dwadzieścia metrów; zmuszeni byli zawrócić. Postanowili czekać wśród kosodrzewiny, aż zdradne szkliwo lodu roztopi się pod wpływem dziennego ciepła. W samo południe, gdy niewidoczne słońce stało w zenicie, trzej górale ponowili próbę wejścia. Byli to: Marusarz, Tylka i Wawrytka, ubezpieczeni dwoma linami, niosąc drabinkę, którą zbili nocą w lesie za pomocą żelaznych haków