... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Mamy tam pierwszorzędny obraz Vermeera - pochwalił się chłopcom. Gerhart miał żywe, niebieskie oczy, ukryte za szkłami okularów w złotych oprawkach, rumiane policzki, a jego krótko ostrzyżone włosy były tak jasne, że aż prawie białe. - Vermeer to fenomen - kontynuował. - Jeden z największych holenderskich malarzy. Pani Chumley jest wielką entuzjastką jego dzieł, prawda? Starsza pani siedząca u szczytu stołu pokiwała głową. - Pani Chumley ma kopię naszego Vermeera - powiedział Malz. - Obraz jest zatytułowany “Kobieta z różą”. Kopię wykonał pewien student. Ludzie zainteresowani technikami starych mistrzów mogą przychodzić do galerii i kopiować stare obrazy. Oczywiście przedtem muszą uzyskać na to pozwolenie. Poza tym kopie nie mogą być tych samych rozmiarów co oryginały. - Moja kopia Vermeera jest większa niż pierwowzór - dodała pani Chumley. - Gdyby nie ta różnica, trudno by poznać, co jest kopią, a co oryginałem. Starsza pani skończyła jeść lunch i odłożyła serwetkę na stół. - Czy mielibyście, chłopcy, ochotę obejrzeć mój obraz? - spytała. Malz nie czekał na odpowiedź. Odsunął wózek pani Chumley od stołu i popychając go, ruszył w stronę bawialni, a trzej chłopcy i Letycja udali się za nim. Okna pokoju, do którego weszli, wychodziły na trawniki za domem. Przez otwarte drzwi widać było z bawialni następne pomieszczenie: sypialnię. Oba stanowiły coś w rodzaju małego apartamentu. - Te pokoje zajmowała moja matka - powiedziała Letycja. - Zawsze je lubiłam. Są takie przytulne zimą, kiedy na kominku płonie ogień. - Przecież wiesz, kochanie, że nie muszę w nich mieszkać - wtrąciła pani Chumley. - W skrzydle przeznaczonym dla służby jest wolna sypialnia. Mogę się tam przenieść. - Co za niemądre żarty - odparła Letycja. - Naprawdę nie ma powodu, by opuszczała pani ten apartament. Panna Radford wskazała obraz, który wisiał ponad obramowaniem kominka. - To właśnie jest kopia Vermeera - wyjaśniła. Chłopcy w milczeniu oglądali dzieło. Było to naturalnej wielkości studium młodej kobiety w niebieskiej sukience i koronkowym czepku. Kobieta wyglądała przez okno, trzymając w dłoni żółtą różę. - Piękny obraz, prawda? - powiedział Malz. Pani Chumley obróciła swój inwalidzki wózek. - Dziś po południu nie spodziewa się pan żadnych zwiedzających - zwróciła się do Malza. - Mógłby pan zabrać chłopców do muzeum i pokazać im oryginał, a poza tym oprowadzić ich po całej galerii. - Zrobiłbym to z przyjemnością, ale nie wiem, czy pani pamięta, że umówiliśmy się dziś na partię szachów. - Możemy zagrać później - oświadczyła starsza pani. - Doskonale - powiedział Malz. - No to jak, chłopcy, chcecie obejrzeć skarby? - Jasne - odparł Jupiter. - Moi wujostwo zwiedzili muzeum kilka lat temu, kiedy jeszcze żył pan Mosby. Ciotka do dziś wspomina tę wyprawę. Malz popatrzył na Letycję. - Poszłabyś z nami? - spytał. - Dziękuję za zaproszenie, ale nie mam ochoty. Byłam w muzeum co najmniej z milion razy. - Wobec tego wychodzimy - powiedział Malz, ignorując niezbyt grzeczną odpowiedź Letycji. Poprowadził chłopców do pozbawionego okien budynku, w którym zgromadzono wspaniałą kolekcję dzieł sztuki. - Niewiele bankowych skarbców jest tak bezpiecznych jak ten gmach - oznajmił z dumą Malz. Nacisnął przycisk dzwonka przy wejściu i strażnik wpuścił ich do środka. Znaleźli się w kwadratowym holu, pustym, jeśli nie liczyć kilku gablotek ekspozycyjnych i starego gobelinu przedstawiającego pannę czytającą książkę na łące pełnej kwiatów. - Wszystkie urządzenia w tym budynku służą zwiększeniu bezpieczeństwa dzieł sztuki - powiedział Malz. - Zauważyliście pewnie, że nie ma tu okien. System alarmowy został skonstruowany specjalnie z myślą o tym gmachu. W ciągu dnia wynajmujemy strażników, gdyż do muzeum przychodzą zwiedzający. Sztuczne oświetlenie jest tak zaaranżowane, by lampy nie rzucały cienia i nie dawały nadmiaru ciepła, które mogłoby prowadzić do płowienia bądź pękania starych płócien. Wilgotność pomieszczeń jest kontrolowana, a temperatura taka sama przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wymarzone miejsce dla kustosza dzieł sztuki. Malz poprowadził chłopców przez niezwykłe sale budynku. Na dole zauważyli pokoje wyłożone drewnem przywiezionym z europejskich zamków. Znajdowały się tam gablotki wypełnione srebrem, rzadkimi okazami starego szkła i pięknie ilustrowanymi rękopisami. - A gdzie są te sławne malowidła? - dopytywał się Jupiter. - Na górze - odparł Gerhart Malz. Zaprowadził chłopców na klatkę schodową, która kończyła się dziwnie pochyloną ścianą. Na jednym z dwóch podestów stał ogromny, tykający zegar szafkowy. W górnym holu ustawiono pod ścianami stoły z marmurowymi blatami, na których leżały dziwne i wspaniałe przedmioty. - Popatrzcie na to. - Malz zatrzymał się obok jednego ze stołów. - Dochodzi druga. Obserwujcie teraz kryształki zwieszające się z kandelabra. Chłopcy zapatrzyli się na olbrzymi srebrny kandelabr, stojący na stole. Zegar w holu zaczął wybijać godzinę i wtedy kryształki zadrgały. - Lubię ten dźwięk - powiedział Gerhart Malz. - Kryształki są tak delikatnie przymocowane, że wibrują, kiedy stary zegar zaczyna tykać. Kandelabr jest nowym nabytkiem. Kupiłem go w zeszłym roku, oczywiście za zgodą zarządu. Kustosz ruszył dalej, a chłopcy za nim. Weszli do pokoju, w którym stało niewielkie biurko wykonane z jasnego drewna i delikatnie rzeźbione krzesełko. Wisiał tu jeden obraz. - Do licha - powiedział Pete. Obraz był oryginałem, którego kopię widzieli na ścianie w bawialni pani Chumley. - Niby taki sam, a jednak inny - zauważył Bob, studiując portret kobiety z różą