... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Bez wątpienia nie uważałaby obcej kobiety za tak pociągającą i spodziewał się usłyszeć jej natychmiastową i pełną pogardy opinię. Ale nie, o dziwo Elashi stała, gapiąc się na rośliny, jakby nie widząc i nie słysząc, zagubiona we własnych myślach. Właśnie gdy się jej przyglądał, Elashi powoli ruszyła w kierunku Tkaczek. Po chwili w tym samym kierunku posunął się Tull. Raptem Conan wyczuł jakąś nieprawidłowość w tajemniczym głosie. Nie lękaj się, potężny wojowniku - doszedł go znowu słodki ton. - Nie zajmuj się nimi. Oni nie staną między nami. Tyś jest tym, którego pragnę i któremu służyć będę wedle pragnień. Elashi i Tull szli powoli w stronę bladego dywanu, nie zwracając uwagi jedno na drugie. - Wstrzymajcie się chwilę! - zawołał Conan do przyjaciół. Żadnej się nie zatrzymało i barbarzyńca widział już zawieszony nad nimi cień zagrożenia. Ten głos - nie słyszał go uszami, lecz we wnętrzu głowy! To musiała być jakaś pułapka. Conan dobył swego miecza z błękitnej stali i skoczył naprzód. - Tull! Elashi! Stójcie! Harskeel i jego ludzie w towarzystwie z nietoperzy posuwali się wzdłuż wąskiego korytarza. Z konieczności ich szeregi rozciągnęły się znacznie, gdyż nietoperze nie mogły lecieć tak blisko obok siebie. Jeśli informacje Czerwonka były prawdziwe, wkrótce powinni natknąć się na Conana i jego towarzyszy. Harskeel z trudem powstrzymywało śmiech triumfu. Zamiast tego pospieszyło swych ludzi. - Tam - powiedział Wikkel, pokazując grubym palcem brzeg. Martwa ryba podskakiwała lekko, uderzając z każdą falą o brzeg. Teraz, gdy przyjrzeli się dokładniej, Wikkel mógł rozróżnić głębokie wręby w cuchnącym mięsie, które z pewnością nie pochodziły od potężnych ugryzień drapieżników. Cyklop podpłynął łodzią do brzegu, po czym razem z Deekiem zeszli na ląd. - W wodzie nie ma prawie w ogóle nurtu. Muszą być gdzieś w okolicy. - M-może w s-stronę, z-z której-j p-przypłynęliśmy? - zasugerował Deek. - Tak, to ma sens. Przecież nie mijaliśmy ich po drodze. Wracajmy do łodzi. Tym sposobem dotrzemy tam znacznie szybciej. - Z-zgoda. Żywiołowa reakcja Conana okazała się nieco krótkowzroczna. Skoczył do swych przyjaciół i zakrzyknął: - Stójcie! - głosem, który rozniósł się echem po całej grocie. Ale... co miał uczynić, gdyby się nie zatrzymali? Ciąć ich mieczem? Na szczęście zarówno Tull, jak i Elashi wydawali się ogłuszeni jego wrzaskiem. Zatrzymali się tuż przy granicy powłoki na podłodze i potrząsali teraz głowami, jakby budząc się ze snu. Conanie, nie zwracaj uwagi na tych dwoje! Czekam na ciebie, tylko twoja. Dotychczasowy aksamitny ton brzmiał teraz w umyśle Conana nieco ostrzej i gniewniej. - Cofnijcie się - nakazał obojgu. Spojrzał w dół i zauważył, że stanął właśnie na dziwnym dywanie pokrywającym pobliskie kamienie. Elashi krzyknęła: - Conan! Za tobą! Potężny Cymmerianin zawirował w piruecie, składając się równocześnie do błyskawicznego ciosu. W ostatniej chwili, ponieważ zdołał zauważyć lecącą prosto na niego grubą, bladozieloną linę. Potężny pęd trafiłby bezbłędnie w cel, ale gdy już miał zawinąć się wokół ramienia barbarzyńcy, Conan ciął mieczem. Łodyga była twarda niczym drewno, ale nie stanowiła przeszkody dla ostrza niesionego siłą muskularnych ramion Cymmerianina. Odcięta część liny upadła na ziemię, a reszta śmignęła do tyłu, zaledwie dotknąwszy przegubu Conana i oderwawszy mu spory kawałek skóry. Wojownik poczuł w tym miejscu jakąś lepką maź. Elashi dobyła swego miecza, a Tull sięgnął po nóż i wszyscy troje rzucili się do tyłu, jak najdalej od źródła zagrożenia. Kolejna lina wystrzeliła z otworu w pniu najbliższej rośliny, a za nią następne. - Szybko, to jakaś pajęczyna! - krzyknął Conan, brnąc w kierunku nagiej skały. Podobne wysiłki czyniła Elashi. Ale Tull poślizgnął się na gładkiej podłodze i upadł. Natychmiast wylądowała na nim wystrzelona z impetem lina i przywarła do jego ubrania, zupełnie jakby zawsze była jego częścią. Tull zaczął się ślizgać w kierunku roślin. Conan przyskoczył do niego i rąbnął błękitnym ostrzem grubą linę. Musiał powtórzyć cios, żeby ją przeciąć. Wewnątrz swej głowy dosłyszał: Siostry! Pomocy! Oto ci, którzy warci są jedzenia na wiele miesięcy! - Z głosu zniknęły wszelkie ślady uwodzenia, została tylko wrogość. Pięć, sześć, a wkrótce tuzin pędów wystrzeliło w stronę ludzi. Tull na czworakach jak zlękniony pies rzucił się do ucieczki. Dwie liny śmignęły obok, nie trafiając żadnego z nich. Cymmerianin zorientował się, że warstewka pokrywająca podłogę była z tego samego materiału co liny, a ponadto wyznaczała ich zasięg. Podbiegł do Tulla i złapawszy go w pasie silnym ramieniem, rzucił się w stronę najbliższej nagiej skały. Jedna z lin oderwała mu jeszcze kawałek skóry z buta, zanim bezpiecznie wylądowali na kamieniach. - Na bogów! - krzyknęła Elashi. Wszyscy troje gapili się na rośliny. Czekaj, Conanie! - dobiegł go znów przesłodzony głos. - To jakieś nieporozumienie. Chodź do mnie i zaznaj najgłębszych rozkoszy. Conan spojrzał na Elashi: - Ty też to słyszysz? - Tak, mocny głos pustynnego herszta - odparła. - Prosi mnie, bym była jego panią i pierwszą żoną. Conan odwrócił się do Tulla. - A co ty słyszysz? - Dziewuchę, która osłabiłaby mnie doszczętnie swymi żądzami - odrzekł Tull. Conan pokiwał głową. Teraz wszystko jasne. Rośliny emitowały pociągający głos, by znęcić ofiary. Dostatecznie znęceni z pewnością stawali się ich pożywieniem. Nie - odrzekł głos - nie będziecie zjedzeni, uwierzcie nam. - Nie sądzę - odrzekł Conan. Odwrócił się do przyjaciół. - Lepiej cofnijmy się i znajdźmy inną drogę. Ledwie zdążyli się odwrócić, z korytarza, którym przyszli, wyleciał nietoperz. Po chwili dołączyły do niego inne, a w dali dały się słyszeć okrzyki ludzi. Conan potrząsnął głową i uniósł miecz. Czyż to szaleństwo nigdy się nie skończy? XIII Deek pierwszy wypatrzył wychodzące ze ściany otwory korytarzy. Wikkel przybił do brzegu, przycumował statek, po czym obaj zeszli na ląd. - M-musieli p-pójść t-tamtędy. - Czemu jesteś taki pewien? - P-patrz - pokazał głową. Wikkel szybko zauważył, o co mu chodziło. Skalna półka prowadząca do trzech tuneli po kilku krokach zwężała się stopniowo, by w końcu stopić się z gładkim, pionowym klifem, opadającym prosto w wodę. Musieliby być zręczni jak muchy, żeby przylepić się do takiej ściany. Gdyby ich ofiary rzeczywiście tędy przechodziły, nie obyłoby się bez przepłynięcia dość dużej odległości w lodowatej wodzie, a taki wariant nie wydał się Wikkelowi prawdopodobny. Jak do tej pory ludzie nie sprawiali wrażenia szczególnie głupich, nie widział też powodu, dla którego nagle postradaliby rozum. - Tak, ale którym tunelem? - J-jeden jest r-równie d-dobry j-jak k-każdy i-inny. Wikkel pokiwał głową