... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Rubenstein upadł. Annie wycelowała w niego broń. Blackburn wykonał gwałtowny obrót. Uniesioną nogą wytracił jej pistolet z ręki, po czym rzucił się ku niej. Dziewczyna przeturlała się po podłodze, usiłując dosięgnąć pistoletu. Blackburn przycisnął ją do ziemi, wykręcając ramię. Ale derringer był już w zasięgu jej ręki. ROZDZIAŁ XXIII Rozświetlona tarcza rolexa wskazywała, że już dwadzieścia minut posuwają się tunelami. Szli gęsiego. Korytarz przypominał rozmiarami kanały ściekowe. Miejscami zwężał się, gdzieniegdzie blokowały go zwały błota i kamieni. Nie docierało tu światło. Do najciemniejszych tuneli i labiryntów zawsze przedostawało się jakieś światło. Tu panowała całkowita ciemność. Gdyby nie lampy zasilane syntetycznym paliwem, utonęliby w zupełnym mroku. John Rourke szedł na czele, Mann - tuż za nim. Na każdym rozwidleniu Niemiec wskazywał drogę. Rourke starał się zapamiętać trasę na wypadek, gdyby byli zmuszeni uciekać tędy beż Manna Ściany tunelu znaczył strzałkami. Licząc się z tym, że ktoś inny mógłby znać tę drogę, rysował znaki wskazujące ślepe zaułki. Jeżeli z rozwidlenia wychodziły więcej niż dwa korytarze, zaznaczał ten właściwy. Miał nadzieję, że ktokolwiek spróbuje ich śledzić, szybko się pogubi. Chwilami brakowało powietrza; płomienie lamp przygasały. Czasem wydawało się ono gęste i wydzielało zgniły odór. Nie mogąc złapać oddechu, z wysiłkiem przyspieszali kroku, by wydostać się z tych rejonów. Po chwili wszystko wracało do normy. Przemarsz przez kanały, jaskinie i szyby zajął im trzy godziny. Znaleźli się w obszernej grocie. Stojąc na występie skalnym, zobaczyli otwierającą się w dole przepaść. Heinz przeniósł światło latarki z sufitu jaskini na jej dno. U podnóża uskoku, w odległości stu stóp, wiła się srebrna nitka strumienia - Tu odpoczniemy - oświadczył John. Sarah przeszła obok niego. Stanęła na skraju przepaści, świecąc lampą w otchłań. Gazożarowa koszulka wokół płomienia skupiała światło na kształt soczewki, czyniąc je wystarczająco intensywnym, by w jego blasku można było stwierdzić, iż w przepaści istnieje tylko pustka. - To piękne. Ale i przerażające - powiedziała Sarah, a echo odbijało jej głos wśród skał. - i to też - dodała, echo zwielokrotniło jej słowa. Natalia usiadła obok Johna w niszy skalnej. Na chwilę położyła mu głowę na ramieniu. Uśmiechnął się do niej. Miała wypisane na twarzy, że wie, co zaszło między nim i Sarah zeszłej nocy. On także me ukrywał tego. Wolał, żeby wiedziała. Dziś rano pocałowała go w policzek i powiedziała: - Cieszę się, że tak się stało. Teraz zapytała: - Daleko jeszcze, pułkowniku? Mówili po angielsku ze względu na Sarah, która nie znała niemieckiego. I z korzyścią dla sierżanta Heinza. - Myślę, pani major, że dotrzemy na miejsce za jakieś dwie godziny. Będziemy teraz schodzić w dół ścieżką tak stromą, że nadaje się bardziej dla kóz niż dla ludzi. Czytałem o kozach. To musiały być fascynujące zwierzęta. Rourke roześmiał się. - Zdarzało nam się jadać kozie mięso - powiedział. - Pewien starszy pan - Sarah podjęła opowieść - przynosił nam do domu tylne kulki kozy. W końcu nauczyłam się smażyć na grillu kozie żeberka, tak jak każde inne... - Jedliście kozy? - dopytywał się Mann. - Ich mięso smakuje całkiem nieźle. Jest kruche... - Kruche? Nie znam tego słowa. Natalia, której angielski był bezbłędny, wyjaśniła: - To znaczy, że ma posmak dziczyzny, inny niż mięso zwierząt hodowlanych. Jak na przykład sarnina. - Ach, łania. Rozumiem - powiedział Mann. - ”Jeśli sercu brak jest łani, niech poszuka Rosalindy”1 -wyrecytował rozbawiony John. Widząc zakłopotaną minę Manna, dodał: - Nie przejmujcie się mną. Zawsze miałem dziwne skojarzenia związane z tym cytatem. To Szekspir. - Ruszamy, przyjaciele? - Czemu nie? - Rourke podniósł lampę i ładownik. - Lepiej będzie, jeżeli wezmę lampę i pójdę przodem - powiedział Mann. John skinął głową, przekazując mu latarkę. Mann poszedł pierwszy kamiennym pokładem, kierując się w dół. Jego lampa była jedynym drogowskazem w otaczających ich ciemnościach. Za Mannem podążał Heinz, Sarah i Natalia Rourke zamykał pochód. Widział kamienny chodnik w blasku lampy niesionej przez Natalię. Spoza kręgu żółtego, rozproszonego światła dochodziły odgłosy spadających kamyków. Sprawiało to dziwne wrażenie. Słychać było moment, w którym zaczynają się osuwać i dźwięk ten trwał bez końca. A przecież gdzieś musiały się zatrzymać. Narastał szum podziemnej rzeki. Gdzieś tam ze skał z hukiem spadały kaskady wody. Przed wiekami te jaskinie na pewno roiły się od nietoperzy. Dziś nie istniało już żadne z tych stworzeń. Kiedy płomienie zalały świat w czasie Wielkiej Pożogi, wyginęły wszystkie zwierzęta - zarówno te piękne, jak i te budzące odrazę. Tunel ciągle opadał w dół. Droga stawała się coraz bardziej stroma. Natalia zachwiała się. John pochwycił ją, światło latarni zatoczyło krąg. Przejście było teraz tak wąskie, że mogli posuwać się naprzód jedynie bokiem. Plecami przywierali do ścian, nieomal wtapiając się w nie, by zyskać dodatkowe milimetry. Każdy metr tunelu ciągnął się w nieskończoność. Wydawało się, że idą już dobrą godzinę. John spojrzał na zegarek - upłynęło zaledwie pół. Wreszcie chodnik rozszerzył się. Wyżłobiona w skale ścieżka pozwoliła im oderwać się od skraju urwiska. Droga stawała się prawie wygodna. Mann stanął. John, wpatrzony w falujący płomień jego lampy, wpadł na Natalię. Wolfgang Mann wprowadził ich w zagłębienie w skale, zbliżone kształtem do muszli. John obserwował, jak światło lampy rozprasza się i ginie w ciemności. - Może odpoczniemy? - zaproponował Mann. - Czemu nie? Uformowali niezgrabne koło, skupiając się wokół ustawionych na ziemi lamp. - Wkrótce pokonamy zakręt Stamtąd ścieżka biegnie poziomo, czasem wznosi się do góry. Jest bardzo wąska