... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ale co dalej? Oczywiście nie mieliśmy telewizora, radia, komputera ani żadnych gier komputerowych, które w nowoczesnym świecie wypełniają dzieciom czas. Jedyne zdobycze cywilizacji, z jakich mogliśmy korzystać w chwilach nudy, to walkman z jedną lub dwiema kasetami oraz kilka książek, które przeczytaliśmy już wiele razy. Siedzieliśmy więc całymi dniami na łóżkach, słuchając w kółko tej samej muzyki lub czytając powieści, które znaliśmy już na pamięć. Albo też spędzaliśmy czas na niczym, wsłuchując się w odgłosy burzy lub licząc sekundy dzielące grzmot od błyskawicy, podobnie zresztą, jak robią to nieraz dzieci na całym świecie. Jeśli burza szalała dokładnie nad nami, musieliśmy zatykać sobie uszy, raz po raz biły bowiem tak potężne grzmoty, że trzęsła się cała chata... Kiedy jakiś czas potem deszcz słabł nieco i przestawał bębnić donośnie o aluminiowy dach, mama zaczynała czytać na głos niemieckie książki, aby doskonalić naszą znajomość języka ojczystego. Nie sposób opisać, jak bardzo się nudziłam w tym okresie. Mimo iż ulewa ustawała zazwyczaj już po kilku dniach, ów czas wydawał mi się wiecznością. Rzeka wzbierała z każdą chwilą, a ziemia nasiąkała wodą aż do niezmierzonej głębi. Bawić się w strugach deszczu mogliśmy tylko przez moment, a gdy zaczynało się błyskać i grzmieć, musieliśmy wracać pod dach. Fayu pozostawali w swoich chatach lub kryli się w innych domostwach w głębi dżungli. W porze dżdżystej rzadko udawali się na polowanie, dlatego nasz jadłospis przewidywał wtedy niewiele mięsa i ryb; musiały nam wystarczać warzywa z puszek oraz ryż i ziemniaki. Mięso i ryby otrzymywaliśmy wyłącznie od Fayu. Jedynie oni polowali, a potem mogli wymieniać u nas swoje 110 trofea na rozmaite potrzebne im rzeczy, jak haczyki na ryby, noże, koce, garnki lub ubranie, które w nocy chroniło ich przed chłodem i owadami. Jeśli pora deszczowa przeciągała się, trwając tygodniami, co też się nieraz zdarzało, wszystkich nas ogarniał ponury nastrój. Jedyną osobą, która czuła się w tym czasie jak ryba w wodzie, była Judith. Już na samym początku naszego pobytu wśród Fayu odkryła przypadkowo, że opalony węgiel drzewny jest wspaniałym przyrządem do rysowania. Zaczęła więc łapczywie zbierać węgiel, ile tylko się dało, a potem oddawała się swojej pasji w czasie pory deszczowej. Najpierw rysowała portrety członków rodziny, ale odkąd mama przestała jej dawać papier, rysunki powstawały na ścianach. Na tle rozległych pejzaży pojawiały się barwne postaci Fayu. Judith potrafiła malować tak całymi godzinami, nie interesując się niczym innym. Wiele lat później — kiedy już zrobiła karierę jako plastyczka — wyznała mi, jak duże rozczarowanie przyniosła jej pierwsza wizyta w sklepie specjalistycznym, gdzie ujrzała węgiel do rysowania w dużym wyborze. — Sądziłam przez te wszystkie lata, że rysowanie węglem to metoda odkryta przeze mnie — opowiadała z lekkim uśmiechem na twarzy. Ale mimo tego uśmiechu jestem skłonna przypuszczać, że w głębi duszy smuci ją do dziś świadomość, iż nie ona jest odkrywcą węgla do rysowania. Pewnego ranka mój brat dość bezceremonialnie wyrwał mnie ze snu, potrząsając gwałtownie, po czym kazał mi wyjrzeć przez okno. Wyskoczyłam z łóżka, rzuciłam okiem na zewnątrz i... nie dostrzegłam niczego prócz wody. Nie widziałam nawet skrawka ziemi, ani rzeki, ani brzegu. Wszystko zalała woda. Nasza pierwsza prawdziwa powódź! Byliśmy tym widokiem tak bardzo podekscytowani, że skoczyliśmy do drzwi, aby wybiec na dwór. Ale do tego jednak nie doszło. Kiedy się odwróciłam, moją uwagę zwróciło dziwne migotanie na ścianach i podłodze: wszędzie roiło się od pająków, mrówek, chrząszczy i innych owadów. Najprzeróżniejsze robaki, jakie żyją 111 na naszej planecie, pełzały i łaziły to tu, to tam. Widocznie trafiły do naszej chaty uciekając przed wodą. Wzdrygnęłam się odruchowo. Kilka zwierzątek nigdy mi nie przeszkadzało, ale tego wszystkiego było już nawet dla mnie za wiele