... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Perkar starannie unikał jego wzroku. Wśród Mangów patrzenie prosto w czyjeś oczy uchodziło za obrazę. – Nie chcę z tobą walczyć. – Przebywamy tutaj na zaproszenie Brata Konia – dodał Ngangata. – Nie zamierzamy z nikim walczyć. – Nie mówię do ciebie, człowieku zarośli – warknął wojownik. – I nic mnie nie obchodzi, pod czyją jesteście ochroną. – Kiedy to prawda – odezwał się czyjś głos. – Polowali razem z nami w górach. – Zawtórowało mu jeszcze kilku myśliwych. – Polowali w górach. Czy to tam dopadł mego kuzyna? – krzyknął i oskarżycielskim gestem wskazał Ostrego Tygrysa. Perkar natychmiast pojął, że sprawy przybierają gorszy obrót. Przecież miał do czynienia z Mangami. Oczywiście rozpoznali konia i bez wątpienia zastanawiali się, gdzie przepadł jego jeździec. Na szczęście Perkar nie musiał głowić się nad odpowiedzią, gdyż u boku napastliwego chłopaka wyrósł drugi wojownik. On także liczył sobie niewiele lat, a jego oczy odznaczały się niezwykłym jak na Manga kolorem – były niemal zupełnie zielone. – Uspokój się Chuuzek. Brat Koń mówił nam o tych dwóch. – Niech ktoś sprowadzi Brata Konia – odezwał się głos z tłumu. – Tylko szybko! Perkar nie odwrócił głowy, żeby sprawdzić, kto to powiedział, zdawało mu się jednak, iż rozpoznaje Huu’lega, z którym polował, i z którym wypił niejedną kwartę piwa. – Jak już powiedziałem – powtórzył Perkar – nie zamierzam walczyć. Mang zwany Chuuzekiem spiorunował go wzrokiem. Zdania w tłumie gapiów były najwyraźniej podzielone. Jak Perkar słyszał, wielu zagrzewało Chuuzeka do walki, lecz nie brakowało i takich, którzy głośno przekonywali, że takie pogwałcenie gościnności w ogóle nie wchodziło w rachubę. – Dlaczego na mnie nastajesz? – Ty masz bladą skórę, a ten drugi to człowiek zarośli. To wy zaczęliście tę wojnę – głośno i rzeczowym tonem odrzekł Chuuzek. Perkar wpatrywał się w niego bez słowa, z otwartymi ze zdumienia ustami. Jako pierwszy głos odzyskał Ngangata. – Kto ci to powiedział? – Gaan. Prorok. – Po tych słowach zapadła cisza, którą po chwili przerwał Brat Koń. – No proszę, wrócili moi bratankowie! – rzucił sucho i choć wcale nie mówił głośno, w powszechnej ciszy wszyscy go usłyszeli. – Bratankami Manga są Mangowie – warknął Chuuzek. – Jako żywo – przytaknął Brat Koń. – Tak właśnie z nimi jest teraz, w tym obozie. – Starzec przedarł się przez tłum, mając tuż za plecami dwójkę młodszych członków swego klanu. Wbił w Chuuzeka ostre spojrzenie. – Mangowie wiedzą, jak należy zachowywać się w obozowisku krewniaków. – Tak – wtrącił zielonooki chłopak. – Z pewnością wiedzą. Wyraz zajadłości na twarzy Chuuzeka ustąpił nagle miejsca szerokiemu uśmiechowi. – Musiałeś mnie opatrznie pojąć, shutsebe. Mamy przecież porę Ben’cheen, czas ucztowania i zabawy. Pytałem tylko twego bratanka, czy nie zechciałby spróbować swych sił w bech’iinesh. – Nie, nie zechciałby – krótko stwierdził Brat Koń. Perkar wydął wargi, rozpaczliwie próbując przypomnieć sobie znaczenie tego słowa. Słyszał je wcześniej. To było coś jak „pacnięcie”... Nie. Już wiedział: klepany. Była to gra i to raczej niezbyt bezpieczna. Chuuzek skwitował wypowiedź Brata Konia wzruszeniem ramion. – On sam może mi powiedzieć, że jest za mały i nazbyt miękki na rozrywki Mangów. – No cóż – cicho wtrącił Perkar. – Nie mam zamiaru z tobą walczyć. Skoro jednak idzie ci jedynie o grę... Brat Koń ze zmarszczonym czołem przecząco kręcił głową, a i uniesiona brew Ngangaty mówiła, że pakuje się w coś paskudnego. Jeśli jednak czegoś nie zrobi, nie zazna ani chwili spokoju. Przecież nic nie powstrzyma tych wojowników przed wyruszeniem w ślad za nim z osady. Potem bez przeszkód dopadliby go na otwartym pustkowiu, z dala od Brata Konia i jego gościnności. Nie, bez wątpienia nadszedł moment, aby coś uczynił. Chuuzek przyglądał mu się z wyczekiwaniem. Droga do domu wiodła przez ponad pięćset mil ziemi należącej do Mangów. Będzie lepiej, jeśli od razu wszystko wyjaśni. – Oczywiście, przystaję na twe zaproszenie – powiedział, a tłum powitał jego słowa radosną wrzawą. Zadowolony Chuuzek wyszczerzył zęby. – Zatem doskonale – powiedział Brat Koń. – Pozwól jednakże, aby mój bratanek posilił się nieco. Będziecie mieć dzisiaj jeszcze mnóstwo czasu, żeby zagrać w klepanego. – Ależ nie – zaoponował Perkar. – Czuję się całkiem dobrze i gotów jestem do gry. – Przy tych słowach zajrzał Chuuzekowi głęboko w oczy, odkrywając w nich złośliwy błysk. Brat Koń ciężko westchnął. – Perkar nie ma wiosła. Pożyczę mu moje. – Zawrócił na pięcie i zniknął w ciżbie. Przez mgnienie oka wszyscy stali jak oniemiali, ale potem tłum zafalował i wśród zgiełku poniósł Perkara wraz z koniem ku opasującemu osadę torowi. Wśród nieustających wrzasków ludzie rozdzielili się i utworzyli szpaler wzdłuż wydeptanej końskimi kopytami ścieżki. Choć Perkar nie miał pewności, zdawało mu się, że wielu z nich robi zakłady. Wrócił Brat Koń. Przyniesione przez niego wiosło miało długość ramienia i było na dłoń szerokie, wystrugane z liściastego drewna, i owinięte skórą. Ująwszy rękojeść, Perkar stwierdził, że ważyło niemal tyle, co dobry miecz