... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Jego próby wykorzy- stania Kennedy'ego do okiełznania północnoamerykańskich radykałów nie powiodły się. Zagrożenie rodzinie reprezentanta dało pewne pozytywne rezultaty, ale w miarę upływu czasu Kennedy coraz mocniej szarpał wędzidło. Być może nóż już zbyt długo spoczywał na jego szyi i na skutek nie używania, stępił się. Być może nadszedł czas, by przypomnieć mu o jego ostrości. — W porządku — odezwał się. — Chcę, abyś zrobił, co następuje... * * * Michael usłyszał trzaśniecie drzwi i pospiesznie wstał od biurka. Zmierzając do wyjścia, klął w duchu uprząż systemu wspomagającego za spowalnianie jego kroków, mimo że wie- dział, iż bez tych — coraz lżejszych zresztą — zewnętrznych ąuasi-szkieletów, nigdy nie mógłby nawet marzyć o samodziel- nym poruszaniu sie. Żyjemy, przypomniał sam sobie. Wciąż jeszcze oboje żyjemy... trzymaj się tego! Zatrzymał się za drzwiami, dostrzegłszy ją na drugim końcu korytarza. Rozmawiała ze służbą, która zebrała się, by ją powitać. Patrzył na nią, zwyczajnie ciesząc się jej widokiem, szczęśliwy, że obrazy pokazane na ekranie nie były kłamstwem, czego się trochę obawiał. Po chwili ruszył w jej kierunku, wołając równocześnie: — Em... Odwróciła się, podbiegła do niego i objęła z całej siły, przyciskając twarz do jego piersi. __Em... Em... — szeptał i całował czubek jej głowy, czując nagle, że jest bliski łez. — To takie straszne. Uniosła głowę i spojrzała na niego. __Muszę powiedzieć, Michaelu. Publicznie... — Myślę, że zdążyłaś już całkiem dużo powiedzieć — od- parł, uśmiechając się, ale ona przyłożyła mu palec do ust. — Nie o to chodzi. Mam na myśli starych ludzi... i Ken- nedy'ego. Ich wszystkich. Chcę powiedzieć o tym całym śmier- dzącym bagnie. Ludzie muszą się o tym dowiedzieć. Zmarszczył czoło, wyraźnie zdziwiony. — Kennedy? Dlaczego Kennedy? W jej oczach nagle pojawił się gniew. — Dlatego, że to on stał za tym wszystkim. — Nie... Mylisz się, Em. Joe... on nie zrobiłby czegoś takiego. To nie... — ...w jego stylu? — Zadrżała. Napięcie, które z niej ema- nowało, było wręcz namacalne. — W takim razie, jaki był cel tego spotkania? To nie ma sensu. Jedyne wyjaśnienie to takie, że chciał usunąć mnie ze sceny, kiedy jego najmici mordowali moich ludzi. Michael patrzył na nią z rosnącym zdumieniem. — Nie... Nie, Em. On nie jest taki. Poza tym zadzwonił do mnie chwilę po tym, gdy podano tę wiadomość. Wyglądał na prawdziwie wstrząśniętego. Był bardzo przejęty twoim losem... — Przejęty? Zmądrzej trochę, Michaelu. A cóż innego miałby powiedzieć? Nie, to było ostrzeżenie. Najpierw spot- kanie i uprzejma prośba, bym się wycofała, a potem atak... — To zwykły zbieg okoliczności, nic więcej. Cholera... to, że byłaś z nim, prawdopodobnie ocaliło ci życie! — Co? — Pomyśl, Em. Zastanów się. Co on by takiego zyskał, zabijając cię? — Nic. Ale ty mnie nie słuchasz, Michaelu. On nie chciał mnie zabić, tylko odstraszyć. — Ale dlaczego? Nie mogę zrozumieć, dlaczego. — Może dlatego, że to, co robię, obnaża całą pustkę jego postawy. A może dlatego, że wini mnie za to, co ty zrobiłeś. Zamknął oczy. — Aiya... — To prawda, Michaelu. Tylko że ty nie potrafisz jej dostrzec. — Posłuchaj, wiem, że jesteś wściekła, Em... i cierpisz. To może dlatego nie potrafisz rozsądnie i logicznie rozumować. Powinnaś się uspokoić. Policz do dziesięciu... — Nie... — Odepchnęła go od siebie, nagle zła także na niego. — Mogłabym liczyć do miliona i nic by się we mnie nie zmieniło. Oni muszą być powstrzymani, Michaelu. Zanim zabiją nas wszystkich. — Em... Kochanie... Podniosła ręce, nie dając mu się znowu objąć. — Nie, Michaelu. Posłuchaj. Mój gniew... to jedyne, co posiadam. Muszę przemówić. Powiedzieć to, co nie zostało powiedziane, i pokazać to, co nie zostało jeszcze nigdy po- kazane. To mój obowiązek... czy nie potrafisz tego zro- zumieć? — Jasne. Rozumiem. Ale... ale musisz się na razie po- wstrzymać. Tym razem po prostu musisz. Jutro. Zrób to jutro, gdy będziesz w stanie myśleć o tym wszystkim trochę spokoj- niej. Teraz... no cóż, to nie jest właściwy czas. Służba Bez- pieczeństwa obiecała znaleźć winnych... i to szybko. A więc pozwól im przedstawić wyniki śledztwa, a potem przemów. Poprę cię... wiesz, że to zrobię. Ale nie rzucaj się na to bez przygotowania. Efekt byłby wręcz przeciwny i wszystko ude- rzyłoby w ciebie rykoszetem. A to sprawiłoby mi ogromną przykrość. Patrzyła na niego, uspokajając się z wolna, po czym skinęła lekko głową. — Dobrze — powiedział, przyciskając ją znowu do sie- bie. — A teraz chodź do środka. Myślę, że nam obojgu należy się po mocnym drinku. Nan Ho wyprostował się i splótłszy razem palce, wziął głęboki oddech. Yang T'ing-hsi, kanclerz Tsu Ma, przekazał mu właśnie najnowsze wiadomości od swoich szpiegów w ale- ksandryjskim pałacu Wang Sau-leyana