... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
On jest dowódcą Lam partów, którego wybrał sam autarcha, chwała jego imieniu. A poza tym będę z tobą, dziecko, już ci mówiłam. Czy może być bardziej przyzwoicie? - Wybrana zerknęła na tuańską niewolnicę, a Qinnitan mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy naprawdę wszystko to było tak naturalne, jak to przedstawiła Luian. Kiedy już skończyły przygotowania, Wybrana Luian, wystrojona w szatę bogato wyszywaną paciorkami i ozdobioną falbankami, od- świętna niczym statek w dzień wodowania, w towarzystwie Ojnnitan ubranej, jak przystało na dziewicę, w mniej ostentacyjną, białą szatę z kapturem, jedynie jakością odbiegającą od stroju, jaki nosiłaby w Ulu, wyruszyły z wizytą. Pomimo obaw Ojnnitan poczuła ekscy- tację: po raz pierwszy od trzech miesięcy miała wyjść poza mury Samotni, nawet jeśli wybierała się tylko do innej części ogromnego Sadowego Pałacu. Miała też po raz pierwszy spotkać kogoś z zew- nątrz, nie licząc Duny i matki, która prawie przez całą wizytę z pła- czem wychwalała szczęście, jakie spotkało ich rodzinę. Ponadto Jed- din miał być pierwszym mężczyzną, jakiego zobaczy od czasu, kiedy on i jego żołnierze przyprowadzili ją do tego niedostępnego więzie- nia pełnego pięknych kwiatów, szemrzących fontann i chłodnych, ka- miennych arkad. Wybrani, którzy strzegli zewnętrznej bramy Samotni, wcale nie ubierali się jak kobiety. Qinnitan nigdy nie widziała większych męż- czyzn; wejścia pilnowało pół tuzina olbrzymów uzbrojonych w obrzę- dowe miecze o zakrzywionych ostrzach niemal tak szerokich, że mo- głyby służyć za tace do herbaty. Odbyli szeptem długą rozmowę, zanim pozwolili Luian, OJnnitan i dwóm milczącym służącym przejść z Samotni do większego pałacu, a cały pochód zamykał strażnik po- dobny do ogromnego psa pilnującego stada owiec. Mała procesja szła przez prawię godzinę, przemierzając bujne, lecz puste ogrody, opu- stoszałe korytarze i dziedzińce tak bogate w wystroju, że wydawało się, iż przygotowano je dla jakiegoś książątka, które jeszcze nie zdą- żyło się wprowadzić. Wreszcie dotarli na nieduży, lecz ładny dziedziniec, wypełniony szumem fontanny. W jednym jego końcu, gdzie kamienna posadzka dochodziła do niewielkiego ogrodu poprzecinanego żwirowymi alej- kami, pod pasiastą markizą na tyle dużą, by zmieścił się pod nią tuzin osób, na stosie poduszek spoczywał opalony młodzieniec. Moż- na by pomyśleć, że jest panem młodym, oczekującym na OJnnitan, swoją wybrankę, jako że też miał na sobie obszerną białą szatę. Na ich widok wstał i zawahał się przez moment, nie wiedząc, czy po- witać najpierw OJnnitan czy Luian - wybrać nominalną rangę czy rzeczywistą władzę - ostatecznie przyklęknął przed dziewczyną. - Pani, miło z twojej strony, że przyszłaś. - Wstał i zwrócił się do Luian: - Szacowna kuzynko, czynisz mi zaszczyt. Luian wyjęła z rękawa wachlarz i rozłożyła go jednym szybkim ruchem; rozległ się dźwięk przypominający trzepot skrzydeł wzbi- jającego się w powietrze orła. - Miło mi, jak zawsze, kapitanie. Jeddin dał znak gościom, by zajęli miejsca pod markizą, po czym wy- słał służących po jedzenie. Kiedy już Luian odpowiedziała na uprzej- me pytania dotyczące jej zdrowia, a także samopoczucia różnych waż- nych osobistości z Samotni, spojrzał na OJnnitan. - Luian mówi, że mnie sobie przypomniałaś. Zarumieniła się, ponieważ w wielu jej wspomnieniach występo- wał on jako malec upokarzany przez starszych chłopców. Trudno było jej pogodzić przeszłość z tym, co teraz widziała. Mięśnie kapitana Lampartów grały pod ciemną skórą niczym mięśnie prawdziwego lam- parta, którego oglądała kiedyś w klatce na placu Wędrującego Słoń- ca. Było to najstraszniejsze zwierzę, jakie widziała w swoim życiu. Jednak pomimo swojej siły, groźnych kłów i pazurów tamten lampart wydał jej się smutny i nie całkiem obecny, jakby nie widział wokół siebie tłumu ludzi, lecz cieniste lasy, które kiedyś przemierzał -jak- by widział tamte miejsca i wiedział, że nie może do nich wrócić. Ze zdziwieniem stwierdziła, że coś podobnego dostrzegła także w spojrzeniu Jeddina, choć zaraz doszła do wniosku, że jest zbyt romantyczna i miesza obraz przystojnego młodzieńca z obrazem uwię- zionego zwierzęcia. - Tak, tak, kapitanie. Pamiętam cię. Znałeś moich braci. - Zgadza się