... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Bardzo gorąco było w tej piwnicy. Sporo samotnych młodych kobiet siedziało przy barze, a kiedy się odwróciłem w stronę muzyki, zobaczyłem kobiety prawie nagie przechodzące między stolikami, przy których siedziało sporo mężczyzn w nędznych płaszczach nieprzemakalnych, nawet nie pijąc podanych im trunków. - Wordsworth - powiedziałem już zły - jeżeli to nazywasz skakaniem, to ja tego nie chcę. - Nie ma skakania tutaj - powiedział Wordsworth. - Chce pan skakania, to pan bierze ją do hotelu. 8. Podróże... 113 - Kogo biorę? - Którąś lalę... pan chce którąś? Dwie z tych dziewcząt przyszły do baru i usiadły przy mnie z obu stron. Poczułem się uwięziony. Words-worth, jak zauważyłem, już zamówił cztery whisky, na co, rzecz jasna, nie wystarczyłoby mu dziesięciu franków, które dostał ode mnie. - Zak, cheri - powiedziała jedna z dziewcząt - proszę, przedstaw swojego przyjaciela. - Pan Pullen, a to jest Rita. Urocza lala. Nauczyciel. - Czego on uczy? Wordsworth parsknął śmiechem. Pojąłem, że mogą mnie mieć za głupca, więc skonsternowany patrzyłem na niego, kiedy wdał się w długie targi z dziewczętami. - Wordsworth - zapytałem - co ty robisz? - One chcą dwieście franków. Ja się nie zgadzam. Powiadam im, że my mamy paszporty brytyjskie. - I cóż, na Boga, to ma do rzeczy? - One wiedzą, że Brytyjczyków nie stać na szeroki gest, bo są bardzo biedni. I znów zaczął im coś prawić dziwną francuszczyzną, zgoła dla mnie niejasną, chociaż dla nich chyba zupełnie zrozumiałą. - Po jakiemu ty mówisz, Wordsworth? - Po francusku. - Ani słowa nie rozumiem. - Przecież to dobry francuski zachodnioafrykański. Ta pani zna Dakar doskonale. Mówię jej, że raz pracowałem w Konakri. Teraz one mówią, że sto pięćdziesiąt franków. -Możesz im serdecznie podziękować, \Nords- 114 - Kogo biorę? - Którąś lalę... pan chce którąś? Dwie z tych dziewcząt przyszły do baru i usiadły przy mnie z obu stron. Poczułem się uwięziony. Words-worth, jak zauważyłem, już zamówił cztery whisky, na co, rzecz jasna, nie wystarczyłoby mu dziesięciu franków, które dostał ode mnie. - Zak, cheri - powiedziała jedna z dziewcząt - proszę, przedstaw swojego przyjaciela. - Pan Pullen, a to jest Rita. Urocza lala. Nauczyciel. - Czego on uczy? Wordsworth parsknął śmiechem. Pojąłem, że mogą mnie mieć za głupca, więc skonsternowany patrzyłem na niego, kiedy wdał się w długie targi z dziewczętami. - Wordsworth - zapytałem - co ty robisz? - One chcą dwieście franków. Ja się nie zgadzam. Powiadam im, że my mamy paszporty brytyjskie. - I cóż, na Boga, to ma do rzeczy? - One wiedzą, że Brytyjczyków nie stać na szeroki gest, bo są bardzo biedni. I znów zaczął im coś prawić dziwną francuszczyzną, zgoła dla mnie niejasną, chociaż dla nich chyba zupełnie zrozumiałą. - Po jakiemu ty mówisz, Wordsworth? - Po francusku. - Ani słowa nie rozumiem. - Przecież to dobry francuski zachodnioafrykański. Ta pani zna Dakar doskonale. Mówię jej, że raz pracowałem w Konakri. Teraz one mówią, że sto pięćdziesiąt franków. - Możesz im serdecznie podziękować, Words- 114 worth, ale powiedz, że mnie to nie interesuje. Muszę wrócić do ciotki. Jedna z tych kobiet roześmiała się na cały głos. Widocznie znała słowo „ciotka", chociaż za żadne skarby świata nie zdołałbym pojąć, dlaczego rendez-vous z ciotką ma być zabawniejsze niż rendez-vous z kuzynką czy wujem, czy nawet z matką rodzoną. Ale ta kobieta przetłumaczyła tej drugiej: - Tante, tante. I już obie śmiały się do rozpuku. - Jutro? - zapytał Wordsworth. - Wybieram się z ciotką do Wersalu, a wieczorem wyjeżdżamy Orient Expressem do Stambułu. - Do Stambułu? - wykrzyknął Wordsworth. - Po co to jej? Kogo jedzie zobaczyć? - Przypuszczam, że zobaczymy Błękitny Meczet, Hagia Sophię, Złoty Róg, muzeum Topkapi. - Pan niech uważa, panie Pullen. - Proszę wymawiać moje nazwisko w sposób właściwy. - Spróbowałem naganę złagodzić żartobliwo-ścią. - Przecież byś nie chciał, żebym stale mówił do ciebie Coleridge. - Coleridge? - Coleridge to był poeta, przyjaciel Wordswortha. -Nigdy takiego nie znałem. Jeżeli mówił, że jest mój przyjaciel, nabierał pana. Powiedziałem tonem nie znoszącym sprzeciwu: - Ja naprawdę muszę już iść, Wordsworth. Natychmiast poproś o rachunek, bo inaczej zostawię cię z nim i będziesz musiał płacić. 115 - Dobrą White Horse pan zmarnuje? - Sam ją możesz wypić albo podzielić się z tymi paniami. Zapłaciłem rachunek - wygórowany, moim zdaniem, ale może dlatego, że doliczono działalność rozrywkową. Naga czarna dziewczyna właśnie tańczyła w boa z białych piór. Zastanowiłem się, z czego żyją ci wszyscy mężczyźni, którzy siedzą teraz przy stolikach. Niezwykłe wydawało się to, że człowiek może oglądać takie rzeczy w godzinach, kiedy banki są czynne. Wordsworth powiedział: -Pan da trzysta franków tym paniom za pokaz prywatny. - Cena, jeśli się nie mylę, podskoczyła. - Może je namówię, żeby opuściły na dwieście. Pan zaufa Wordsworthowi, w porządku? Na nic by się zdało odwoływanie do poczucia moralności Wordswortha. Wyjaśniłem: - Skoro masz paszport brytyjski, powinieneś wiedzieć, że Anglikowi wolno wywieźć z kraju gotówką tylko piętnaście funtów. Dwieście franków wyczerpałoby całą tę kwotę. To była racja, którą Wordsworth potrafił zrozumieć. Spojrzał na mnie z wyżyn swego ogromnego wzrostu melancholijnie i ze współczuciem: - Rządy wszystkie tak samo niedobre. -Człowiek musi składać ofiary. Koszty obrony i usług społecznych są bardzo wysokie. - Czeki turystyczne - podsunął szybko Wordsworth. - Można je wymieniać tylko w bankach, w urzędo- 116 wych punktach wymiany i w hotelach zarejestrowanych. Zresztą potrzebne mi będą w Stambule. - Pana ciocia ma ich mnóstwo. - Tak jak wszyscy ma na podróż tylko przydział dewiz - powiedziałem. I natychmiast uświadomiłem sobie słabość tego ostatniego mojego argumentu, ponieważ Wordsworth mieszkając u ciotki Augusty z pewnością bardzo szybko musiał się dowiedzieć, że ona stosuje rozmaite sposoby