... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Właśnie za coś takiego zamykano damy w wysokich wieżach w towarzystwie przygłupawych służek, a czy nie dość jej tego było w dotychczasowym ży- ciu? Nie miała ubrań na zmianę, żadnego planu ani pieniędzy, nawet złamanej miedzianej vaidy. Dotknęła klejnotów na szyi. Były warte zbyt wiele – który z lichwiarzy w małych mia- steczkach będzie w stanie wypłacić ich równowartość? Nie stanowiły żadnego zabezpiecze- nia, co najwyżej czyniły z niej cel napaści, przynętę dla zbójców. Doszedł ją turkot wozu, podniosła więc wzrok, dotąd wbity w ziemię, bo wypatrywała przejścia wśród kałuż. Jakiś wieśniak furą zaprzężoną w krzepkiego konika wiózł sfermento- wany nawóz, który zapewne chciał roztrząsnąć na swoim polu. Obrócił się za nią zdumiony. W odpowiedzi posłała mu królewskie skinienie głowy – cóż innego w końcu miała do zaofe- rowania? Niemalże wybuchnęła głośnym śmiechem, lecz zdołała stłumić ten nieprzystojny wybuch wesołości i poszła dalej. Nie oglądała się za siebie. Nie śmiała. Po godzinie nogi, które przez cały czas toczyły walkę z ciążącą jej suknią, odmówiły po- słuszeństwa. Omal nie wybuchnęła głośnym płaczem. To się nie uda, nawet nie wiem, jak się do tego zabrać. Nigdy nie miałam okazji się na- uczyć, a teraz jestem już na to za stara. Usłyszała tętent kopyt konia w galopie, potem krzyk. Przemknęło jej przez głowę, że po- śród wielu innych rzeczy zapomniała także zaopatrzyć się w jakąkolwiek broń, choćby szty- let, którym mogłaby się bronić w razie napaści. Wyobraziła sobie siebie, jak stawia czoło szermierzowi, i parsknęła ironicznie. Scenka byłaby raczej krótka i chyba niewarta zachodu. Obejrzała się przez ramię i westchnęła. W ślad za nią pędzili drogą, bryzgając błotem spod końskich kopyt, ser dy Ferrej oraz stajenny. Pomyślała, że nie jest na tyle głupia ani na tyle szalona, żeby zamiast nich życzyć sobie bandytów. Może na tym właśnie polega pro- blem, że nie jest dość szalona. Prawdziwy obłęd nie uznaje granic. Starcza jej szaleństwa, by pragnąć niemożliwego, ale nie, by po to sięgnąć – wyjątkowo nieużyteczne wariactwo. Serce ścisnęło jej się w poczuciu winy, kiedy ujrzała przed sobą zaczerwienioną, spoconą i przerażoną twarz dy Ferreja, który zdołał właśnie ją dogonić. – Roino! – zakrzyknął. – Milady, co wy tu robicie? – Zeskoczył z siodła, żywo pochwycił ją za ręce i zajrzał jej w twarz. – Zmęczył mnie smutek panujący w zamku. Zdecydowałam, że przespaceruję się w wiosennym słońcu, żeby zaznać nieco pocieszenia. – Pani, przeszłyście ponad pięć mil! Ta droga się dla was nie nadaje... Owszem, a i ja nie nadaję się na tę drogę. – Bez służby, bez straży... na pięcioro bóstw, miejcież na względzie własną pozycję i własne bezpieczeństwo! – ganił ją dalej. – Miejcie na względzie moje siwe włosy! Przez was stanęły mi dęba z przestrachu. – Składam przeprosiny waszym siwym włosom – odparła Ista, nie czując wielkiej skru- chy. – Nie zasłużyły sobie na takie traktowanie, podobnie jak reszta was, mój dobry dy Fer- reju. Po prostu... chciałam się trochę przejść. – Następnym razem powiedzcie mi o tym, a ja wszystko załatwię... – Chciałam być sama. – Jesteście roiną wdową Chalionu – oświadczył z mocą dy Ferrej. – Jesteście matką samej roiny Iselle, na pięcioro bóstw! Nie możecie włóczyć się po drogach jak jakaś wiejska dziew- ka. Ista westchnęła na myśl o tym, jak to miło być włóczącą się wiejską dziewką zamiast tra- giczną roiną Istą. Choć bez wątpienia wiejskie dziewki miewają własne tragedie i nie budzą przy tym tyle rozpoetyzowanego współczucia co roiny. Lecz niewiele mogła zyskać, wdając się w kłótnię tu, na środku drogi. Dy Ferrej nakazał stajennemu zsiąść z konia, a ona pozwo- liła usadzić się w siodle. W spódnicy nie było rozcięć stosownych do konnej jazdy, więc ma- teria wzdęła się niewygodnie wokół nóg, kiedy Ista próbowała wsunąć stopy w strzemiona. Ściągnęła gniewnie brwi, gdy stajenny wziął od niej wodze, żeby poprowadzić konia. Widząc szklące się w jej oczach łzy, dy Ferrej wychylił się z siodła, żeby w geście pocie- szenia ująć ją za rękę. – Ja wiem – mruknął dobrotliwie. – Śmierć waszej matki to wielka strata dla nas wszyst- kich. Przestałam ją opłakiwać dawno temu