... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Erikki zaczerwienił się, a Azadeh przestała się uśmiechać. Po raz kolejny zapadło milczenie. Jeszcze bardziej niezręczne. Księżyc zaszedł za chmury i w pokoju zrobiło się ciemniej. Gueng, który przez cały czas nasłuchiwał i obserwował, wyczuł napiętą atmosferę i wezwał po cichu wszystkich bogów, aby wybawiły ich od Meduzy, pogańskiego demona z wężami zamiast włosów, o którym uczyli go misjonarze w szkole w Nepalu. A potem szósty zmysł ostrzegł go przed niebezpieczeństwem. Syknął cicho i podszedł do okna. Po schodach naprzeciwko wchodziło dwóch uzbrojonych strażników z dobermanem na smyczy. Erikki, Azadeh i Ross zastygli w bezruchu. Słyszeli, jak strażnicy idą po tarasie, a pies węszy i szarpie się na smyczy. Po chwili podeszli do zewnętrznych drzwi. Rozległo się głośne skrzypnięcie. Strażnicy weszli do budynku. Stłumione głosy i węszenie psa na korytarzu. Potem przy drzwiach do przedpokoju. Gueng i Ross wyciągnęli kukri i zajęli pozycje po obu stronach drzwi. Po pewnym czasie strażnicy ruszyli dalej korytarzem, wyszli z budynku i po schodach na dół. Azadeh nerwowo się poruszyła. - Normalnie nigdy tu nie przychodzą. Nigdy. - Może zobaczyli, jak tu wchodzimy - szepnął Ross. - Zwijamy się. Gdybyście usłyszeli strzały, nie znacie nas. Jeśli nas nie złapią, czy możemy was odwiedzić jutro, powiedzmy po północy? Moglibyśmy wymyślić jakiś plan. - Dobrze - odparł Erikki. - Ale lepiej wcześniej. Cimtarga uprzedził mnie, że możemy wylecieć jeszcze przed świtem. Umówmy się na jedenastą. I przygotujmy lepiej kilka alternatywnych planów... wydostanie się stąd będzie bardzo trudne, naprawdę. - Jak długo będziesz jeszcze dla nich pracował? - Nie wiem. Chyba nie dłużej niż trzy, cztery dni. - Dobrze. Jeśli się z wami nie skontaktujemy, zapomnijcie o nas. - Niech Bóg ma cię w opiece, Johnny - szepnęła z obawą Azadeh. - Nie ufaj mojemu ojcu. Nie daj mu się uwięzić. Ross uśmiechnął się i w pokoju zrobiło się od razu jaśniej: dostrzegł to nawet Erikki. - Poradzę sobie. Powodzenia. Zasalutował im niedbale i w ciągu paru sekund on i Gueng zniknęli tak samo bezszelestnie, jak się pojawili. Erikki, który wyglądał przez okno, zobaczył tylko przemykające po schodach cienie. Zauważył, jak umiejętnie i sprytnie korzystają obaj z osłony nocy, i zazdrościł Rossowi jego beztroskiej elegancji i płynności ruchów. O głowę niższa Azadeh stanęła obok, obejmując go w pasie i także wyglądając przez okno. Po chwili jego ręka spoczęła na jej ramieniu. Czekali, spodziewając się jakichś krzyków bądź strzałów, ale nic nie zakłóciło ciszy. Księżyc ponownie wyjrzał zza chmur. Na dziedzińcu panował spokój. Erikki zerknął na zegarek. Było dwadzieścia trzy po czwartej. Spojrzał na niebo. Ani śladu świtu. O brzasku musiał wyruszyć, nie na północne zbocze Sawalanu, ale do innych stacji radarowych na zachodzie. Cimtarga powiedział mu, że CIA wciąż prowadzi obserwację z kilku stacji niedaleko granicy tureckiej, ale rząd Chomeiniego nakazał ich zamknięcie, ewakuację i pozostawienie w nienaruszonym stanie. - Nigdy tego nie zrobią - odparł na to Erikki. - Nigdy. - Może tak, może nie - roześmiał się Cimtarga. - Kiedy otrzymamy rozkazy, polecimy tam z moimi "góralami" i popędzimy im kota... Matierjebiec! I matierjebiec Jasnooki Johnny, który przybył tu, żeby skomplikować nam życie. Mimo to dziękuję bogom za ostrzeżenie, które przekazał. Jaki los Abdollah chce zgotować Azadeh? Powinienem był dawno zabić tego starego wieprza. Ale nie mogę. Przysiągłem na starych bogów, że nie ruszę jej ojca, podobnie jak on przysiągł na Jedynego Boga, że nie stanie nam na drodze, choć teraz znajdzie na pewno sposób, żeby obejść tę przysięgę. Czy mogę postąpić tak samo? Nie. Przysięga jest przysięgą. Podobnie jak ta, którą złożyłem Azadeh: że będę z nią żyć szczęśliwie, wiedząc o tamtym mężczyźnie. Poczuł, jak mrocznieją jego myśli, i cieszył się, że jest ciemno. A więc KGB ma zamiar mnie porwać. Jeśli to prawda, już po mnie