... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

.. Pochwycili go, gdy spał i nie mógł się bronić. Przewieźli do więzienia. Ale byli sprytni. Więzienie udawało szpital dla wariatów. Długo usiłowali go przekonać, że wojna skończyła się dawno temu. Bywały chwile, że prawie im wierzył. Przypominał sobie mętnie, że pracował w szkole, ale potem umysł budził się. I już wiedział, że włożyli mu do głowy fałszywe wspomnienia. Bo nie było innego życia. Walka z hitlerowcami, potem z komunistami, więzienie, potem znowu przyszli faszyści i znowu walczył... a właściwe to już tylko się ukrywał... Trzymali go rok w tym więzieniu, które udawało szpital. Byli cierpliwi. Najpierw chcieli go ogłupić, a potem wydrzeć mu tajemnicę dowódcy. Ale on się nie dał. Zaczął udawać, że wierzy w to wszystko, co mówią. A potem uciekł. Daleko go wywieźli, szedł siedem dni i nocy piechotą przez podbity kraj, aż wrócił do swojego domu. Broń zabrali, ale piwnic szczęśliwie nie odkryli. A miał tam jeszcze arsenalik. Przyczaił się. Nie wychodził na górę. Raz tylko, jak się skończyły puszki, poszedł obrobić sklep. Wysadził drzwi od zaplecza i wyniósł masę rozmaitego dobra... Pięknie zapakowane produkty, od razu poznał, że to nie był zwykły sklep, ale taki tylko dla Niemców... Żeby jeszcze udało się porozumieć z Londynem. Żeby wiedzieli, że on ciągle tu jest. Że czeka na rozkazy. Czuwa. Ale jest już dobrze. Amerykanie wylądowali w Kosowie. Jeszcze parę dni i przyjdą do Krasnegostawu. A wtedy on wyda im tych dwóch hitlerowskich pachołków, którzy czekają w piwnicy... Nagłe oślepiające światło reflektora. Zmrużył oczy. Przed nim w tunelu stal wysoki mężczyzna w masce na twarzy. - Eligiusz Siemiradzki, pseudonim Bizon? - zapytał nieznajomy. W jego glosie i postawie coś zdradzało wojskowego. - Tak jest - zasalutował partyzant. - Kapitan Żubr. Przyleciałem z Londynu - poinformował przybysz odwijając kołnierz. Miał pod spodem odznakę spadochroniarza. Stary zasalutował. - Przybyłem dokonać inspekcji - ciągnął gość - a także przejąć jeńców, których pan przetrzymuje. - Do rozwałki - ucieszył się staruszek. - Zostaną przerzuceni do Anglii, gdzie staną przed sądem za zbrodnie wojenne. - Taki kawał, rozwalmy ich na miejscu... Zwłaszcza tego hitlerowca blondynka, źle mu z oczu patrzy. - Taki dostałem rozkaz. Siemiradzki westchnął rozczarowany. Rozkaz to rozkaz. - W czym jeszcze mogę pomóc? - zapytał. - Amerykanie szybko tu dotrą? - Jeszcze nieprędko. Napotkali silny opór na Węgrzech - nieznajomy odpowiedział bez wahania. - To może potrwać nawet parę miesięcy. Jeszcze jedno pytanie. Mam rozkaz ewakuować żonę pańskiego dowódcy Oksiewicza „Rudego”. Podejrzewamy, że gestapo jest na jej tropie. Zna pan jej adres? - Adresu mi nie podał... - Eligiusz zasępił się. - Ale wiem, że mieszkają w Lublinie i przybrali nazwisko Kłosiewicz. - Dobrze, spróbujemy ich odnaleźć. Proszę prowadzić do więźniów... *** Drzwi szczeknęły. Stanął w nich wysoki mężczyzna w masce na twarzy. - Ha, faszystowskie bydlaki - zwrócił się do nas - wybiła wasza godzina. Lecicie do Anglii stanąć przed trybunałem do spraw zbrodni wojennych. - Mam nadzieję, że zostaniecie powieszeni - syknął staruszek wyglądając zza pleców naszego wybawcy. Ten wyjął pistolet gazowy i odbezpieczył z trzaskiem. - Naprzód - polecił. - Krok w lewo lub w prawo będzie uznany za próbę ucieczki. Strzelam bez ostrzeżenia! Ruszyliśmy tunelami. Staruszek został z tyłu. - Kim pan jest? - zapytałem cicho. - Jak będziesz zbyt ciekawy, to się nie zdążysz zestarzeć - powiedział spokojnie. - Zaraz was rozkuję, tylko wydostaniemy się z tych lochów. Ponieś reflektor - podał mi. Pod rękojeścią siedziała złożona w pół tekturka. Kluczyki od kajdanek też mi wręczył. Nie zdążyłem o to zapytać. Z bocznej galerii wyskoczył Piotrek. - Udało się! - powiedział szeptem z radością. - Dzięki twoim informacjom - uśmiechnął się nieznajomy. - Obawiałem się o ciebie - zwróciłem się do studenta. - Bez obawy. Jak strzelił gazem, uciekłem w tył. Potem podkradłem się i podsłuchiwałem... A potem wpadłem na... Urwał nieoczekiwanie. Rozejrzeliśmy się. Nieznajomy w masce zniknął bez śladu. Wyszliśmy przez szafę. W piwnicy pod ścianą siedział związany jak baleron mężczyzna w garniturze. Był zakneblowany. - A więc spotkaliśmy się wreszcie - powiedziałem wyciągając mu knebel - gadaj coś ty za jeden? - Jestem dziennikarzem „Turboekspressu” - jęknął człowiek - W kieszeni mam legitymację prasową... Faktycznie. - Dlaczego za nami łazisz? - zapytałem ze złością. - Nie chciałem przeszkadzać, ale piszę artykuł o panów ciężkiej pracy i potyczkach z wrogami - skłonił się Jerzemu. - Nawet zdjęć trochę zrobiłem... I tytuł dobry wymyśliłem: „Podwójne życie Pawła Dańca”. - Ciekawe, jak to napiszesz z odciętymi palcami - warknąłem. Scyzorykiem Piotrka rozciąłem jego więzy. - Zejdź mi z oczu - huknąłem. Dziennikarz posłusznie pobiegł po schodach na górę. Wyszliśmy z lochów. Był już wieczór. Jerzy natychmiast wskoczył do opla i wystartował z piskiem opon. Malwina drzemała w samochodzie