... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Jednak gdy w końcu zbliżył się na tyle, żeby Melantha mogła zobaczyć jego twarz, okazało się, że jest ona zupełnie zwykła. Biała, bardzo biała - takie było pierwsze i najsilniejsze jej wrażenie; białe, krótko obcięte włosy, biały zarost na ostro zarysowanej szczęce, niemal niewidoczne brwi, pod którymi niespokojnie poruszały się oczy, duże i intensywnie błękitne - najlepsza z cech jego wyglądu. Jego skóra była blada i bez zmarszczek, niemal nie tknięta przez czas. Wygląda na spiętego, pomyślała. I być może nieco przestraszonego. Royd zatrzymał swój skuter obok niej, pośród poskręcanej ruiny, która była lukiem towarowym numer trzy i uważnie przyjrzał się zniszczeniom, chaosowi unoszących się śmieci, które kiedyś były ciałem, krwią, metalem, szkłem, plastykiem. Teraz trudno je było rozróżnić, były wymieszane, razem stopione i zamrożone. - Mamy przed sobą sporo pracy - powiedział. - Możemy zacząć? - Najpierw porozmawiajmy - odpowiedziała. Przysunęła swój skuter bliżej i wyciągnęła rękę w jego stronę, ale odległość wciąż była zbyt duża, oddzielała ich szerokość podstaw dwóch skuterów. Melantha wycofała się i odwróciła do góry nogami. Znowu przesunęła się w jego stronę, zatrzymując skuter dokładnie pod/nad jego pojazdem. Ich ubrane w rękawiczki dłonie spotkały się, zwarły, rozdzieliły. Melantha skorygowała wysokość. Zetknęły się ich hełmy. - Teraz cię dotknąłem - powiedział Royd z drżeniem w głosie. - Nigdy przedtem nikogo nie dotykałem ani nie byłem dotykany. - Och, Royd, to nie jest dotknięcie, prawdziwe. Oddzielają nas kombinezony. Ale ja cię dotknę, naprawdę cię dotknę. Przyrzekam ci. - Nie możesz. To niemożliwe. - Znajdę jakiś sposób - powiedziała pewnym tonem. - Wyłącz teraz swój komunikator. Nasze głosy zostaną przeniesione przez henny. Zamrugał i przesunął językiem po wyłączniku. - Teraz możemy porozmawiać - powiedziała. - Prywatnie. - Nie podoba mi się to, Melantha. To zbyt oczywiste. To niebezpieczne. - Nie ma innego sposobu. Royd, ja wiem. - Tak - odpowiedział. - Zdawałem sobie z tego sprawę. Trzy ruchy do przodu, co? Pamiętam twój sposób rozgrywania partii szachowych. Ale to jest znacznie poważniejsza gra i byłabyś bezpieczniejsza, gdybyś udawała ignorancję. - W pełni to rozumiem, kapitanie. Nie jestem jednak pewna innych rzeczy. Czy możemy o nich porozmawiać? - Nie. Nie proś mnie o to. Rób po prostu tak, jak ci mówię. Jesteście w niebezpieczeństwie, wszyscy, ale mogę was ochronić. Im mniej będziecie wiedzieli, tym moja ochrona będzie skuteczniejsza. - Jego twarz, widoczna przez przeźroczystą płytę hełmu, była wyraźnie smutna. Spojrzała mu w oczy. - To może być drugi członek załogi, ktoś ukryty w twojej kwaterze, ale nie wierzę w to. To sam statek, prawda? Morduje nas twój statek. Nie ty. On. Tyle że to nie ma sensu. Ty wydajesz rozkazy ŻEGLARZOWI NOCY. Jak on może samodzielnie działać? I dlaczego? Z jakiego powodu? I jak został zabity Thale Lasamer? Sprawa z Alys i Lommie, to było proste, ale morderstwo psioniczne? Statek kosmiczny, obdarzony zdolnościami psi? Nie mogę tego uznać za możliwe. To nie może być statek. A z drugiej strony to nie może być cokolwiek innego. Pomóż mi, kapitanie. Zamrugał, w jego oczach było cierpienie. - Nie powinienem był przyjmować propozycji d'Branina, nie w przypadku, gdy wśród was był telepata. To było zbyt ryzykowne. Ale chciałem zobaczyć wolkrynów, a Karoly mówił o nich tak poruszające. Westchnął. - Już i tak zbyt wiele rozumiesz, Melantha. Nie mogę zdradzić ci więcej albo będę bezsilny, niezdolny cię chronić. Funkcjonowanie statku jest nieprawidłowe, to wszystko, co musisz wiedzieć. Zbyt mocne domaganie się pełnej prawdy jest niebezpieczne. Myślę, że tak długo, jak urządzenia kontrolne są w moich rękach jestem w stanie ochronić ciebie i innych przed niebezpieczeństwem. Zaufaj mi. - Zaufanie musi być odwzajemnione - powiedziała Melantha. Royd podniósł rękę i odepchnął ją, potem włączył z powrotem swój komunikator. - Dość tego plotkowania - oznajmił. - Mamy do wykonania konkretną pracę. Chodź. Przekonajmy się, czy rzeczywiście jesteś ulepszona. W samotności swego hełmu Melantha zaklęła. Z nieregularnie skręconym kawałem metalu, zamkniętym w magnetycznym chwycie swego skutera, Rojan Christopheris pożeglował z powrotem w stronę ŻEGLARZA. Patrzył z oddali jak Royd Eris wyłania się ze statku na swym zbyt wielkim skuterze. Był nieco bliżej, gdy Melantha Jhirl odwróciła skuter i przytknęła swój hełm do hełmu Royda. Christopheris słuchał ich wstępnej, osobistej rozmowy, słyszał jak Melantha przyrzekła dotknąć go - Erisa, tego nieczłowieka, tego mordercę. Przełknął narastającą w nim furię. Potem oni się wyłączyli, odcięli go, odcięli wszystkich. Ale ona ciągle tam wisiała, obok tej zagadki w garbatym skafandrze, ich twarze przyciśnięte do siebie jak dwojga całujących się kochanków. Christopheris podleciał bliżej, zwolnił schwytaną płytę tak, żeby podryfowała w ich stronę. - Macie - oznajmił. - Lecę złapać następną. Wyłączył swój komunikator i zaklął, a jego skuter zatoczył krąg wokół sfer ŻEGLARZA i łączących je rur. W jakiś sposób oni wszyscy są w to wmieszani, pomyślał z goryczą, Royd i Melantha i prawdopodobnie również stary d'Branin. Ona od początku broniła Erisa, powstrzymywała ich, gdy mogli razem coś przedsięwziąć, wiedziała dokładnie kim lub czym jest Eris. Miał rację, że jej nie ufał. Ciarki przeszły mu po skórze, gdy przypomniał sobie, że poszedł z nią do łóżka. Ona i Eris są tacy sami, bez względu na to, co to oznacza. A teraz biedna Alys nie żyje i ta durna Thorne, i nawet ten przeklęty telepata, ale Melantha wciąż jest z nim, a przeciwko wszystkim pozostałym. Rojan Christopheris był mocno przestraszony, i rozgniewany, i na wpół pijany. Lingwiści i d'Branin byli poza zasięgiem wzroku, ścigając gdzieś wirujące płyty niemal zmienionego w żużel metalu. Royd i Melantha całkowicie zajęli się sobą, więc statek był pusty i nie chroniony. To była jego szansa. Nic dziwnego, że Eris nalegał, żeby wszyscy wyszli w przestrzeń przed nim. Oddzielony od urządzeń kontrolnych ŻEGLARZA NOCY był tylko człowiekiem. I na dodatek słabym