... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- ...Jasio... Adasio... Oć, oć... Pobawimy się... - wyszeptał cicho, sam do siebie, przywołując własne dzieciństwo. To było dobre, szczęśliwe dzieciństwo. Także dzięki Adasiowi. Co Adaś powiedział do niego przed odjazdem? - ...aaasio, ja wróóó...ce. To były te słowa. Usłyszał je teraz po raz wtóry; zabrzmiały mu w uszach tak, jakby to było wczoraj. - ...aaaasio... wróóó...ce... I wrócił. Kiedy babcia pierwszy raz powiedziała do niego "Adaś"? Nazajutrz, gdy przyjechała z tego odległego szpitala, gdzie musiała rozpoznać ich zwłoki? Czy wiele dni później? Nie pamiętał. Pamiętał tylko, że przyjął to bez słowa sprzeciwu. Słysząc znowu to imię, miał uczucie, że Adaś wciąż żyje. W nim. Więc nie protestował. - Dlaczego ona to zrobiła? - spytał, patrząc na siedzącą przy stole staruszkę. Ona uśmiechnęła się: - Dlaczego nazwała cię "Adasiem"? Dlaczego zabrała ci prawdziwe imię, a w tamtym szpitalu skłamała? W zmarłym Adasiu rozpoznała ciebie, i oświadczyła, że zginął Janek? Dlaczego to zrobiła... Nigdy mi się nie zwierzała, mogę się tylko domyślać. Mocne kobiety, z charakterem i godnością... a ona jest taka... takie kobiety bardziej od łabędzi kochają brzydkie kaczątka. Kochają kulawe pisklęta i bezradne dziewczynki z zapałkami - powiedziała z zadumą starsza pani. - Więc nie dziw się, że ona bardziej niż ciebie kochała Adasia. Nie miej jej tego za złe. - Tak... - powiedział Adam i znowu to zobaczył: gruby, nieforemny chłopiec, z brązowymi, kręconymi włosami, ubrany w brązową kurtkę. Jego mały, starszy braciszek. Znów przypomniał sobie to ostatnie spojrzenie spod mongolskiej fałdy i nieśmiały uśmiech. "Nasz niedźwiadek, nasz Miś Puchatek", jak mawiała mama, Adaś bowiem był powolny, ociężały i ufny jak książkowy Miś i tak jak on kochany przez "wszystkie zwierzęta w Lesie". - Babcia chciała ocalić istnienie Adasia - mówiła starsza pani. - Więc złączyła was w jedno. Dając ci jego imię, uwierzyła, że w ten sposób jakby obdarowała Adasia zdrowym, silnym ciałem i lekkim, sprawnym umysłem, zachowując jego duszę i wrażliwość. Z was dwóch stworzyła jednego. I kochała cię za dwóch. Staruszka zamilkła. Adam też milczał, porażony jedną jedyną myślą: "Adaś obiecał, że wróci. Wrócił. Ale go odrzuciłem". - Przepraszam... Spieszę się - powiedział nagle, zrywając się z krzesła, które się wywróciło. Postawił je z powrotem, niezdarnie i z pośpiechem. Starsza pani spojrzała na niego z uwagą. - Nie mam czasu - powiedział gorączkowo, bardziej do siebie niż do niej. - Odwiedzę ją wkrótce... to znaczy babcię... wezmę z powrotem do domu... Przywiozę ją do pani z wizytą, dobrze? Ale naprawdę nie mam czasu... Proszę się nie gniewać... Patrzyła na niego ze zrozumieniem. Bez słowa zamknęła za nim drzwi i słuchała tupotu nóg na schodach. Biegł tak szybko i głośno, jak kiedyś biegał po nich mały Janek. Przez krótką chwilę wydawało jej się, że słyszy jeszcze echo innych kroków. Powolne, ostrożne kroki małego Adasia. Noga opuszczana powolutku o stopień niżej, a za nią druga, dostawiana powoli i z lękiem. "Tuptup...tuptup...tuptup..." Lubiła ten dźwięk. * Lekarz zwlekał z diagnozą. - Płuca czyste... Temperatury brak. Może to coś mózgowego? - powiedział z wahaniem. - Poczekajmy dzień, dwa, aż coś się wyjaśni. Trudno dobrać lek do choroby, której nie znamy. - A jeśli to ta mała ciemna plamka? I jeśli jest to, na przykład, tętniak? - spytała niepewnie Ewa. - Bomba zegarowa w głowie... - zamyślił się lekarz. - Ale ona nie utraciła przytomności. Jest przytomna, tylko niekontaktowa. Cały czas patrzy i coś widzi, ale nie nas. Nie wiemy, co. Może nic. - To co możemy zrobić? - zdenerwowała się Ewa. .- Czekać - odparł lekarz. - Z upośledzonymi dziećmi nigdy nic nie wiadomo. "Powiedział to tak, jakby ofiarowywał mi nadzieję", uświadomiła sobie Ewa. Lekarz wyszedł, Ewa została sama. Nie wiedziała, na co czeka. "A jeśli czekam, aż ona umrze...?", pomyślała z lękiem