... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zapuścili się na tyle daleko, że nie mogli liczyć na szybkie wzmocnienie czy posiłki. W razie przedwczesnego wykrycia, mieli oderwać się od nieprzyjaciela i rozpocząć natychmiastowy odwrót. W takich okolicznościach byłaby to jedyna rozsądna decyzja. Jednak na niebie pojawiały się wciąż tylko zdumione obecnością intruzów miejscowe ptaki. Wszyscy uczestniczący w desancie byli ochotnikami, nawet załoga ślizgaczy zgłosiła się dobrowolnie. I tak trzeba było odesłać wielu z kwitkiem. Połowę stanu tworzyli Massudzi, połowę Ziemianie. Na pokładzie było też paru szczególnie zdolnych Hiyistahmów. Ci ostami nie nosili oczywiście broni, zajmowali się obsługą ślizgaczy i nawigacją. Podczas wcześniejszych symulacji założono, że starczy, jeśli chociaż dziesięć procent atakujących (wedle stanu wyjściowego) przeniknie w głąb kręgu obronnego nieprzyjaciela. Tyle powinno starczyć, aby siły inwazyjne rzuciły się ratować własny sztab i przestały na chwilę troszczyć się o inne odcinki. Wtedy winna pojawić się szansa na odniesienie szybkiego zwycięstwa. W najgorszym razie można było liczyć na zadanie nieprzyjacielowi na tyle dużych strat, aby uznać cały wypad za opłacalny. Pierwszy medyk i jego personel protestowali głośno, ale nic nie wskórali. Dowodzili, że szafowanie tak cennym materiałem doświadczalnym i obserwacyjnym, jak odzyskani, to czysty absurd. Na Omafil zapewne by ich posłuchano, jednak Ulaluable była planetą w stanie wojny, gdzie liczył się każdy żołnierz. Nawet Waisowie, którzy w normalnych okolicznościach poparliby Pierwszego, tym razem głosowali przeciwko jego wnioskowi. Poza tym odzyskani byli już obecnie uznawani za pełnowartościowych Ziemian. Mieli takie same prawa, jak inni ludzie. Jeśli zechcą uczestniczyć w eksperymentach naukowych, to proszę bardzo, stwierdzono, sztabowi nic do tego. I nie sztab jest winny, że "cenny materiał doświadczalny" woli jednak walczyć. Randżi zerkał przez wąskie okno na wymuskany krajobraz Ulaluable. Lecieli akurat nad piaszczystą pustynią. Pozbawione korzeni rośliny i mniejsze stworzenia pęd powietrza podrywał do góry i rozrzucał wachlarzem po okolicy. Całe szczęście, że na 215 pokładzie desantowca nie było żadnego Waisa. Zaraz podniósłby lament nad dewastacją środowiska naturalnego. Obok siedziała Kossinza. Nie tyle nawet siedziała, co leżała w modyfikowalnym legowisku z piany, które zastępowało tu krzesła czy fotele. W ten sposób Massud mógł spoczywać obok człowieka czy Hivistahma. Pianka przystosowywała się samoczynnie do każdego kształtu. - Gdy Tourmast pojawił się u nas i opowiedział, co spotkało ciebie i innych, których od dawna uznawaliśmy za poległych, nie ja jedna pomyślałam, że trudy wojny pozbawiły go rozumu - mówiła dziewczyna. - Jeszcze potem, gdy pokazał nam dowody, nie byłam przekonana. Dopiero gdy powiedział, że to ty dowodziłeś i dowodzisz całością, uwierzyłam. Zawsze sądziłam, że jesteś najlepszym z nas i wielu podzielało tę opinię. - Położyła mu dłoń na ramieniu. - To musiało być niesamowite, przejść przez to wszystko samotnie. Być pierwszym, który poznał prawdę. Randżi oderwał ostatecznie wzrok od okna. - Czy czujesz się już człowiekiem, Kossinza? - spytał i spojrzał na jej twarz: jasnoniebieskie oczy, szerokie usta o cienkich wargach, ostro zarysowany, ale drobny nos, wydatne kości policzkowe. Dziwnie wyglądała bez aszregańskich atrybutów. Coś jakby zniknęło, ale więcej przybyło. Cóż, trudno jest uchwycić istotę piękna, pomyślał Randżi. Cofnęła dłoń i ułożyła się wygodnie w piance. - Czasem mam wrażenie, że nigdy nie byłam nikim innym. Ale w nocy bywa różnie. Sny cofają do przeszłości. - Zapatrzyła się w półkolisty sufit pojazdu. - Wraca dzieciństwo, szkoła, rodzina i przyjaciele. A gdy się budzisz, robisz, co możesz, żeby o nich nie myśleć. - Wciąż mnie intryguje, jak to było z naszymi aszregańskimi rodzicami. Są chwile, że wszystko bym dał, aby wiedzieć. Kiedy indziej mam nadzieję, że będzie mi to oszczędzone. To ostatnie dręczyło wszystkich odzyskanych. - Teraz musimy polegać na sobie wzajem - mruknęła dziewczyna. Przytaknął i znów zapatrzył się w okno. - Można znienawidzić Ampliturów za to, co nam zrobili, ale z drugiej strony trudno ich nie podziwiać za próbę odniesienia zwycięstwa nie poprzez bitwy, ale z pomocą genetyki. To był plan zamierzony na setki lat, a jednak go podjęli. - Potrząsnął 216 głową. - Nikt w Gromadzie nie ma tyle cierpliwości. Może tylko Turlogowie. - Nigdy nie widziałam Turloga - powiedziała Kossinza. - Podobno wyglądają wręcz niesamowicie i są zupełnie aspołeczni. - Usiadła i przestawiła translator. - Ty tam! Widziałeś kiedyś Turloga? - spytała siedzącego obok Massuda. - Tylko na filmach - mruknął tamten uprzejmie. - Są bardzo nieliczni. - Nie wiesz, gdzie można by znaleźć jednego? - Nie na Ulaluable. Poza ich światem można spotkać Tur-logów jedynie na planetach będących najważniejszymi centrami Gromady