... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ale tym razem właśnie nieśmiała dawniej Resi najpilniej rusza buzią, tedy i młodemu kawalerowi język się rozwiązuje. Ze sporego tobołka swych przygód i przeżyć zaczyna Wolf- gang wyciągać rozmaite zabawne historie, których przypadkowo był uczestnikiem — śmieszne wydarzenia podczas weselnych uroczystości, osobliwe zabawy ludo- we, pretensjonalne przejawy entuzjazmu dla muzyki — naśladując także głosy i gesty śpiewaków i śpiewaczek mediolańskiej Opery. — Srogi z pana krytyk muzyczny, monsieur Mozart — stwierdza Resi. — Aż strach człowieka ogarnia. — Ach, więc śpiewająca ptaszyna lęka się mej kry- tyki? — Jakaż to śpiewająca ptaszyna? — No, chodzą po Salzburgu słuchy o wschodzącej gwieździe operowej. — Nannerl pewno wypaplała. — Mówię tylko, jakie słuchy chodzą. Wśród takich przekomarzań czas mija szybko i oto stwierdzają ze zdumieniem, że są już u celu. Przybyło 157 tu wiele salzburskiej młodzieży, aby w pełni nacieszyć się przyjemnościami zimy. Faworyzowanym miejscem jest zamarznięty staw. Chłopcy i dziewczęta, malowni- czo przemieszani, próbują wchodzącej właśnie w modę jazdy na łyżwach, niektórzy jeszcze niewprawni w tym kunszcie, potykając się i przewracając, inni kreśląc peł- ne gracji łuki lub popisując się zgrabnymi skokami. Wolfgang przez chwilę przygląda się tej żywej, mało mu jeszcze znanej zabawie. W końcu sam nabiera ocho- ty, aby przypasać stalowe płozy. Pod kierunkiem Resi podejmuje pierwsze, nieśmiałe próby, lecz wypadają one bardzo niezdarnie. Nieustannie wpada w poślizgi, traci równowagę, przewraca się. Jako osoba powszech- nie znana w mieście, staje się oczywiście wkrótce ośrodkiem zainteresowań współobywateli, i dokoła roz- legają się szepty: „Młody Mozart próbuje pierwszych kroków na łyżwach". Po części pełne współczucia, a po części rozbawione miny wszystkich, którzy go mijają, złoszczą chłopca tak, że po wielokroć ponawianych i na- dal nieudanych próbach rezygnuje z próżnych wysiłków i proponuje jazdę na sankach zamiast łyżew. Kieruje saneczkami raz siedząc przed swoją towarzyszką, to znowu za nią; w ten sposób kilkakrotnie zjeżdżają w dół po dobrze już przetartym, śliskim torze. Każda taka szczęśliwa jazda zachęca ich do nowego startu. Lecz Wolfgang, znudzony znaną drogą, rozgląda się w poszukiwaniu trasy trudniejszej, mniej też dotąd używanej, i znajduje ją nieopodal. I tam podąża za nim nieustraszona Resl. Lecz ponieważ zbocze tu bar- dziej strome, saneczki od początku żwawszego nabierają tempa, rozwijając szybkość, która sporo wymaga sił od tego, kto nimi kieruje. Nie wiadomo, czy Wolfgang wy- mogom tym nie umie sprostać, czy może lekkomyślnie pozwala pędzić saneczkom, jak zechcą, dość, że traci nad nimi panowanie i w kilka sekund później para tak śmiało zjeżdżających ląduje na łeb, na szyję w śnieżnej zaspie. Początkowo są oboje nieco przestraszeni, potem 158 jednak, gdy widzą siebie nawzajem leżących w białym śnieżnym puchu, wybuchają donośnym śmiechem. Wolf- gang wygrzebuje się pierwszy, wstaje, natomiast Resl daremnie usiłuje się podnieść i co chwila ze śmiechem ponownie zapada w śnieg. Kawaler grzecznie jej po- maga, podając rękę; jednakże ledwie w połowie się podniosła, znowu się chwieje i oburącz na nim wspiera. Mając tuż przed sobą jej uroczą twarzyczkę, gwałtow- nie przyciąga Wolfgang dziewczynę do siebie i wyciska na jej uśmiechniętych wargach mocnego całusa, czując, uszczęśliwiony, że tym razem pocałunek przyjęty został bez oporów. Ani jedno słowo nie narusza nagłej ciszy, w której kiełkować zaczyna wzajemne uczucie dwojga młodych. W milczeniu, ciągnąc za sobą sanki, przedzierają się przez głęboki śnieg. Resl rozmarzona i zmieszana, Wolf- gang pijany szczęściem. Oczy ich tylko spotykają się niekiedy, a wówczas migocą w nich radosne błyski, Dokumentnie okryci śniegiem dochodzą do pozostałych uczestników sanny. — Upodobniliście się do śniegowych bałwanków przy tym saneczkowaniu — mówi Antonia, a Nannerl dodffje z uśmiechem: — I pewnie zapadliście w śnieg po uszy. — Mały wypadek, nic poważnego — zapewnia Wolf- gang. — Ale przyjemnie było choć raz i coś takiego przeżyć, prawda, panno Tereso? — Ma się rozumieć! — odpowiada rezolutnie Resl. — Nie co dzień się to przecie zdarza! — Ale teraz musimy już wracać — napomina Anto- nia — a żeby nieco urozmaicenia wprowadzić, niechaj pan von Molk i moje siostry do jednych siadają sań, a my we troje do drugich! Resl wykrzywia wprawdzie buzię, słysząc te słowa, a i Wolfgang nie wydaje się nimi zachwycony, lecz oboje bez sprzeciwu poddają się komendzie. Kryją przecież 159 w swych duszach cenny skarb — tajemnicę przed chwilą zbudzonej miłości — i w powrotnej drodze osnuwają go wiotką przędzą marzeń. XVII Swawolna zimowa zabawa okazała się groźna w skut- kach: jeszcze tego samego wieczoru dostaje Wolfgang gwałtownej gorączki. Przenikliwy, północny wiatr, któ- ry dął im w twarz podczas powrotu, przyprawił zgrza- nego szybką jazdą na sankach i spoconego chłopca o przeziębienie. A że organizm ma wrażliwy, choroba wybucha natychmiast z wielką siłą i zmusza go do pozostawania w łóżku przez wiele tygodni; wstaje do- piero w dzień siedemnastych swych urodzin. Ponura jego mina rozjaśnia się, gdy Nannerl przynosi mu bukiecik wraz z pozdrowieniami od Resl. — A cóż porabia ta mała? — dopytuje. — Ma się dobrze, ale martwi się o ciebie. A oprócz tego także jej matka dopytywała gorąco o twoje zdro- wie i kazała mi powtórzyć, że cieszyłaby się, gdybyś kiedy wpadł do nich i posłuchał, czy to śpiewanie Resl choć cokolwiek warte. Najlepsze nawet lekarstwo nie poskutkowałoby tak znakomicie jak ta radosna wieść. Zdrowie Wolfganga polepsza się z dnia na dzień i jeszcze przed upływem następnego tygodnia wybiera się on w odwiedziny do Barisanich. Służąca prowadzi go do salonu. Zaraz po- tem pojawia się pani domu, okazała blondyna o rysach delikatnych, zdradzających przecież pewność siebie i siłę woli; towarzyszy jej najmłodsza córka, Teresa, która na widok młodzieńca z lekka się rumieni. — Cieszy mnie, że pan przyszedł, monsieur Mozart — wita go pani Barisani. — Z przykrością dowiedziałam się o ciężkiej pańskiej chorobie. Jakże łatwo stać się mogła istotnie niebezpieczna, lecz Bogu dzięki, wszystko już 160 obróciło się na dobre. Prosiłam o przybycie, ponieważ pragnę usłyszeć zdanie pana. Wie pan może od swej siostry, że córka moja, Teresa, czuje skłonność do mu- zyki: gra na fortepianie i śpiewa. Właśnie z pańskich ust chciałabym posłyszeć, czy moja Resi ma dość talen- tu, aby pod odpowiednim kierownictwem kształcić się dalej. Ale oczekuję od pana szczerej i żadnymi wzglę- dami nie skrępowanej oceny