... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Same miały odwiedzić Ateny i Delfy, i Akropol, otoczony błękitem mórz, i Parnas, gdzie orły budują gniazda, a nieustraszony woźnica kieruje swój rydwan ku nieskończoności. Drżące, zaopatrzone w stosowną ilość dietetycznego pieczywa, dotarły do Konstantynopola, by w końcu ruszyć w podróż dookoła świata. Zostawimy je, by odbyć podróż równie ważną, choć nie aż tak wspaniałą. Italiam petimus (Wracamy do Włoch): Wracamy do pensjonatu "Bertolini'. George twierdził, że to jego dawny pokój. - Mylisz się - odparła Lucy. - To jest pokój, który ja miałam, a mnie przypadł pokój twojego ojca. Nie pamiętam już, dlaczego, ale Charlotta nalegała, by tak się stało. George ukląkł na kamiennej posadzce i położył głowę na jej kolanach. - George, nie bądź dziecinny, wstań. - Dlaczego nie miałbym być dziecinny? - mruknął. Lucy nie odpowiedziała. Odłożyła jego skarpetkę, którą usiłowała zacerować, i wyjrzała przez okno. Zapadał zmierzch i znowu była wiosna. - Do licha z Charlottą! - powiedziała Lucy. - Z czego tacy ludzie są ulepieni? - Z tego samego, z czego ulepieni są księża. - Och, nonsens! - Zgoda, nonsens. - A teraz wstań z tej podłogi, bo nabawisz się reumatyzmu, przestań się śmiać i stroić sobie żarty. - Dlaczego mam się nie śmiać? - zapytał, zaglądając jej w twarz. - Czy są jakieś powody do zmartwień? Pocałuj mnie tutaj - powiedział, wskazując wybrane miejsce. Wciąż był chłopcem, a ona nadal pamiętała przeszłość. To jej zadano największe rany, i pamiętała, do kogo w ubiegłym roku należał ten pokój. To, że czasem się mylił, wzbudzało w niej, o dziwo, jeszcze większe przywiązanie. - Czy są jakieś listy? - zapytał. - Tylko kartka od Freddy'ego. - Pocałuj mnie tu... i tu. Kiedy spełniła prośbę, wstał i podszedł do okna, otworzył je na oścież i wychylił się daleko. Rzeka i wzgórza pozostały takie same, a siedzący pod oknem woźnica pozdrowił go sycząc niby wąż. Możliwe, że był to ten sam Faeton, który zapoczątkował wszystko dwanaście miesięcy temu. Ogromna wdzięczność wypełniła George'a - na południu wszystkie uczucia zyskują na intensywności. Wyglądając przez okno błogosławił ludzi, którzy zajęli się młodym głupcem tak troskliwie. On też miał w tym swój udział, lecz najmniej chwalebny. Włochy, ojciec, żona - całe swoje szczęście zawdzięczał otoczeniu. - Lucy, chodź i spójrz na te cyprysy. Widać też kościół, zapomniałem, jak się nazywa. - San Miniato. Zaraz, tylko skończę z tą skarpetką. - Signorino, domani faremo un giro! (Zapraszam na przejażdżkę!) - zawołał woźnica zachęcająco. George wyprowadził go z błędu - nie mieli dość pieniędzy na przejażdżki. Pokonali wszystkich, którzy stali im na drodze. Tylu jest ludzi nie przyjaznych, świat roi się od Cecilów, panien Lavish i panien Barlett! - Czy Freddy pisze coś dobrego? - Nie, na razie nie. Jego zadowolenie było bezgraniczne; choć Lucy nie pozbyła się goryczy. Rodzina Honeychurch nie wybaczyła im, nie mogąc zapomnieć o hipokryzji, jaką wykazała się Lucy. Opuściła Windy Corner, możliwe, że na zawsze. - A o czym pisze? - Głupek! Wiedział, że wyjedziemy na wiosnę! Od sześciu miesięcy wiadomo było, że jeśli matka nie da nam błogosławieństwa, weźmiemy sprawę w swoje ręce. Ostrzegaliśmy ich uczciwie - a on to teraz nazywa ucieczką. Śmieszne! - Ale to się kiedyś skończy. Będzie musiał się z tym pogodzić. Szkoda, że Cecil stał się taki cyniczny, jeśli chodzi o kobiety. Całkiem się zmienił. Dlaczego mężczyźni muszą mieć swoje teorie na temat kobiet? Chciałabym, żeby pan Beebe... - Możesz sobie chcieć. - Nigdy nam nie wybaczy. To znaczy, że nigdy nie będzie chciał mieć z nami do czynienia. Ma za duży wpływ na wszystkich w Windy Corner. Przykro, że tak jest, bo ludzie, którzy naprawdę nas kochają, wybaczyliby nam w końcu. - Być może - powiedział, po czym dodał łagodniej: - Ja postawiłem na prawdę, to jedyna rzecz, jaką zrobiłem... i wróciłaś do mnie. Może więc... - spojrzał na Lucy. - Zostaw tę skarpetkę - powiedział i pociągnął ją do okna. Uklękli przy parapecie, nie chcąc, by ich widziano z zewnątrz