... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Obserwowałaś mnie, gdy siedziałam przy panto-vivorze. Czy Kelexel wie o tym? - Postąpił głupio, że zostawił cię samą z nie ocenzurowaną maszyną, a my postąpiliśmy jeszcze głupiej, że do tego dopuściliśmy - odparła Ynvic z widoczną niechęcią. - Co ty w ogóle z tego rozumiesz? - Ta, którą zabiliście, była moją matką - wyrzuciła z siebie Ruth. - Którą zabiliśmy? - Tak. Poza tym robicie wszystko, aby ludzie postępowali zgodnie z waszymi życzeniami. - Ludzie! - szyderczo parsknęła Ynvic. Odpowiedzi tej samiczki wyraźnie świadczyły o tym, jak niewiele wiedziała. Nic nie rozumiała! Najwidoczniej nawet nie usiłowała pomyśleć o Chemach i świecie, który tworzyli. Ynvic położyła dłoń na brzuchu Ruth, po czym spojrzała na manipulator nad łóżkiem. Niebieskie, mieniące się kryształy przybrały taką konfigurację, że na jej widok aż się uśmiechnęła. Ta żałosna istota właśnie zaszła w ciążę - czy trzeba czegoś więcej, by szpiega wpędzić w matnię? Cóż za subtelna metoda przycierania rogów szperaczom Prymasa! Cofnęła rękę i poczuła zapach piżma, tak charakterystyczny dla żeńskich przedstawicieli tubylców. A jakie nieforemne cycki miały te okazy! W dodatku ta tutaj nosiła luźną, obszerną suknię, przypominającą coś w rodzaju stroju dawnych Greczynek. Kryształowa powierzchnia manipulatora przeszła od ciemnej zieleni do delikatnego karminu. - Odpocznij sobie, ty naiwne stworzonko - rzekła Ynvic, kładąc dłoń na ramieniu kobiety. - Wypocznij i bądź atrakcyjna, gdy Kelexel powróci. Rozdział trzynasty - Jestem przekonany, że po prostu miała już dosyć - powiedział Bondelli. - Doszło więc do czegoś w rodzaju reakcji łańcuchowej i uciekła. Spojrzał w zamyśleniu na twarz Thurlowa. Siedzieli w biurze adwokata - miejscu wyłożonym pieczołowicie wypolerowaną boazerią. Pachniało skórzanymi okładkami grubych, ciężkich ksiąg, precyzyjnie poukładanych za lustrzanymi szybami. Pełno tu było wiszących w ramach dyplomów i fotografii sławnych osobistości, ozdobionych ich własnoręcznymi podpisami. Był słoneczny dzień, wczesne popołudnie. Thurlow siedział pochylony do przodu, rękoma wsparł się o kolana, palce splótł w koszyczek. Na jego twarzy widniało znużenie. Był nie ogolony. Nie mogę się z nim podzielić mymi prawdziwymi podejrzeniami - pomyślał. - Ryzyko jest zbyt wielkie. - Przypuszczam, że poszukała sobie schronienia u przyjaciół lub znajomych, być może w San Francisco. W każdym razie coś w tym rodzaju. Z pewnością sama da o sobie znać, gdy tylko przezwycięży panikę - dorzucił adwokat. - Czy nie uważa pan jednak za dziwne, iż policja nie znalazła najmniejszego śladu, choć przetrząśnięto cały stan? - spytał Thurlow. Bondelli potrząsnął głową. - Uważam, że to logiczne konsekwencje całego jej postępowania. Ruth wie, że ściga ją policja, i zdaje sobie sprawę, jak trudno byłoby udowodnić jej niewinność, zwłaszcza po tej ucieczce. Dlatego właśnie nie może wydobyć się z paniki. Zdaje się, że znalazła kogoś, kto użyczył jej schronienia, zagrzebała się więc w tej kryjówce i teraz już nie wie, co robić dalej. Jestem jednak przekonany, że to stan przejściowy i wkrótce stanie na nogi. Pewnego dnia musi przecież dojść do wniosku, że ucieczka od rzeczywistości może jej przynieść same szkody. Thurlow nie mógł się pozbyć wrażenia, że żyje w jakimś koszmarze. Czy naprawdę owego wieczoru wspinał się z Ruth na pagórek? Czy naprawdę Nev Hudson poniósł śmierć przez tych... dziwnych osobników, którzy upozorowali wypadek? A może to Ruth była winna i dlatego wyjechała gdzieś za granicę? Zaczerpnął głęboko powietrza. Postanowił przejść do sedna sprawy. - Chciał pan usłyszeć moją opinię na temat choroby psychicznej Joego Murpheya - zaczął. - Ponieważ jednak zamierza ją pan wygłosić przed sądem, uprzedzam, że należy trzeźwo spojrzeć na całą sprawę. W jego głosie pobrzmiewał zrezygnowany cynizm. - Prawna definicja choroby psychicznej żadną miarą nie odpowiada stanowi współczesnej wiedzy na ten temat. Poza tym należy wziąć pod uwagę fakt, że opinia publiczna domaga się głowy tego człowieka, a prokurator Paret, nasz szanowny przeciwnik, myśli o wyborze na kolejną kadencję. Bondelli był zaszokowany. - Sprawiedliwość stoi ponad takimi rozważaniami. I nie zgadzam się, jakoby cała opinia publiczna była przeciwko Joemu. A niby dlaczego? - Dlatego, że się go boją - odparł Thurlow niezmiennie opanowanym, cierpliwym głosem. Bondelli pozwolił sobie zerknąć przez okno; znajome dachy, wierzchołki budowli, biały obłok dymu z jakiegoś komina, płynący na fali powietrza między domami. Po chwili znowu zwrócił się do psychologa. - Chciałbym się dowiedzieć, w jaki sposób człowiek chory psychicznie może rozpoznać naturę i konsekwencje swych czynów. Thurlow zdjął okulary, przez moment obracał je w dłoniach, po czym założył z powrotem. - Chory psychicznie nie myśli o konsekwencjach. - Reprezentuję punkt widzenia, zgodnie z którym Joe Murphey nie może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej za swe postępowanie - rzekł dobitnie Bondelli. - Zebrałem historie podobnych przypadków ostatnich dwustu lat i natknąłem się na wiele bardzo wymownych sentencji wyroków, gdzie jednoznacznie stwierdza się niezdolność psychicznie chorych przestępców do odpowiadania za swe czyny przed prawem. Thurlow chrząknął. Nie miał już wątpliwości, że Bondelli żyje w obłokach. Czy wobec tego on powinien przyłożyć rękę do tych szalonych planów obrony Joego? - Oczywiście, to wszystko jest bardzo piękne i prawdziwe - rzekł powoli, z dużą starannością dobierając słowa. - Ale niewykluczone, że nasz czcigodny prokurator, nawet gdyby uwierzył w wersję o niepoczytalności Murp-heya, wolałby go widzieć na krześle elektrycznym niż w zakładzie dla obłąkanych. - Na Boga, dlaczego? - Bo Paret został wybrany po to, by chronić mieszkańców swego obwodu... nawet przed nimi samymi. - Ależ Murphey jest bez wątpienia chory! - Pan mnie wyraźnie nie słucha - Thurlow skarcił adwokata. - Oczywiście, że jest chory. I właśnie przed tym ludzie chcą się ustrzec. - Czy jednak psychologia... - Psychologia! - parsknął Thurlow. - Psychologia to współczesny zabobon i dla ludzi pokroju Joego nie może zbyt wiele zrobić. - Pstryknął palcami. - Przykro mi, ale tak wygląda prawda. Lepiej ją poznać bez żadnych upiększeń. - Jeśli to właśnie powiedział pan Ruth, nic dziwnego, że uciekła. - Powiedziałem jej, że uczynię wszystko, co będzie w mojej mocy. - Ma pan dość dziwny sposób okazywania tego. - Proszę mnie wysłuchać - zaczął Thurlow, szykując się na dłuższą przemowę. - Społeczeństwo jest podniecone i zaniepokojone. Murphey stał się jak gdyby punktem zapalnym, katalizatorem, który wyciągnął na światło dzienne tłumione dotychczas zbiorowe poczucie winy. Nic dziwnego, że chcą zrzucić z siebie ten niemiły ciężar. Ale przecież trudno poddać całe miasteczko psychoanalizie