... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Byli sami, tylko we dwójkę, całkowicie wystawieni. Szli szybko przed siebie, nie oglądając się, gdy Arto zaalarmował nagły popłoch wśród młodszaków. Środek korytarza niespodziewanie całkowicie opustoszał. Zatrzymał się. – Doigrałeś się, szczurze! – wściekły, znajomy ryk dotarł do niego niemal w tej samej chwili, gdy spojrzał za siebie. – Jesteście trupami! Było ich ośmiu, wszyscy z Niebiańskich Wrót i wszyscy bardzo, bardzo wściekli. Jednak poczułeś, pomyślał z mściwą satysfakcją. Jak poszły ostatnie lekcje, gdy wasz system rozleciał się na kawałki? Kilka oblanych sprawdzianów pomoże ci zmądrzeć. Wciąż potrafię mocno gryźć, choć nie własnymi zębami. To już nie tylko ja, Anhelo. Jest wielu, którzy cię nie lubią i robią to za mnie. Moi sojusznicy mają w tym swój własny interes, ale to robią i będą robić, dopóki jakoś tego nie zakończymy. Starszaki zwolniły. – Nie wyobrażaj sobie, że jak przeżyłeś ostatnie spotkanie to zostawię cię w spokoju – Anhelo mówił już ciszej, niemal normalnie. – Nieważne co zrobisz, ty i twoi starsi kumple, ja zawsze będę obok. Zabiorę się za was obu. Najpierw za ciebie – wskazał na Arto – a potem za ciebie – wycelował palec w Iwena, jakby to była broń. Iwen cofnął się o pół kroku, zrozpaczony i bez nadziei. Anhelo próbował się opanować, a że nie potrafił, jego złość rosła w siłę bardziej niż gdyby chciał pozostać wściekły. Widzieli się po raz pierwszy od tamtego zdarzenia, lecz tu i teraz Arto mógł zapomnieć o negocjacjach. – Proszę – powiedział błagalnie. – Zostaw nas. Wygrałeś! Czego jeszcze chcesz? Anhelo zatrzymał się. Jego towarzysze zatarasowali cały korytarz. – Chcę to dokończyć – starszak wciąż silił się na spokój. Jego oczy wciąż kipiały od gniewu. – Polecicie na Ziemię, w puszkach. Obaj. Wtedy dam wam spokój. Mówił poważnie. Arto poczuł, że się boi. Narastające bez końca napięcie ostatnich rozjaśnień osiągnęło szczyt. Nie miał żadnego planu, żadnego pomysłu. Czuł, że powinien uciekać, lecz doświadczenie i lata życia w szkole protestowały w jego umyśle, sprzeciwiając się takiemu rozwiązaniu. Łatwo mu przychodziło uciekać przed dorosłymi, lecz teraz coś go paraliżowało. Jeśli to zrobi, skaże się sam. Straci sojuszników i zostanie karaluchem. Anhelo zrobił krok do przodu. Arto spostrzegł ruch. Odwrócił się – Iwen zadecydował za niego. Widząc uciekającego towarzysza przestał się wahać i natychmiast ruszył za nim. Gdy już się przełamał, nie potrafił zrozumieć co trzymało go na miejscu. Potem się sklnę, przemknęło mu przez myśl. To tylko ten jeden raz, jakoś to odwrócę, ale teraz musimy się ratować. – Za mną! – rzucił, wyprzedzając Iwena. Iwen gnał jak spanikowana beksa, lecz nie wpadł w panikę. Pognali przed siebie. Kto w porę ich zauważył, szybko schodził z drogi. Tych, co zostali na drodze Arto odrzucał na boki, nie zważając na nic i na nikogo, byle szybciej. Anhelo miał łatwiej; mijane dzieci wiedziały, że jeśli ktoś ucieka, jest także ktoś, kto go goni, ktoś silniejszy. Dobrze zapamiętał zaskoczony wyraz twarzy wojowników, którzy rozpoznali uciekinierów. Widok kogoś tak znanego ze swojej siły, uciekającego jak karaluch, zatrzymywał ich w miejscu, pozostawiając w niemym, posągowym zdumieniu. Nic bardziej niż wyraz ich twarzy nie uświadomił mu co uczynił, przez Anhela – złamał jedną z podstawowych reguł szkoły. Nie uciekli daleko. Przy schodach na wyższe piętro drogę zagrodził im szereg starszaków. Zatrzymali się. Na całej długości korytarza nie było żadnego bocznego przejścia, schodów, żadnej otwartej klasy, był tylko zablokowany z obu stron korytarz. Wokół zrobiło się pusto; wszyscy w pobliżu pierzchali w popłochu, czując co się stanie. Życie świadka interesów Anhela bywało krótkie. Arto był zbyt zdumiony, by się bać, za to twarz Iwena wyrażała przerażenie za ich obu. Zastępujący im drogę kapitanowie i wojownicy pochodzili z różnych starszych grup, tak z tych słabszych jak i silniejszych. Rozumiał dlaczego jest z nimi Mira, rozumiał dlaczego Aristo mu na to pozwolił, lecz czego chcieli od niego pozostali? Wielu było jego dłużnikami, nie tak dawno obiecywali mu pomóc! W najgorszym razie powinni odwrócić się i odejść, udając, że ich to nie dotyczy. Jego ucieczka okazała się bez znaczenia, jedynie potwierdziła fakt – nie miał już sojuszników, jedynie wrogów. Wszyscy inni łaskawie przestali zwracać na niego uwagę. Był nikim, był skończony jako kapitan i jako wojownik. Spojrzał do tyłu. Anhelo ze swoją bandą właśnie dobiegał na miejsce. Zwolnili, pewni siebie. Anhelo wyszedł do przodu. To on był tu mózgiem, reszta czekała tylko na to co zrobi, co powie, co rozkaże. Arto wiedział jaki wyda rozkaz. Nie będzie łazienki. Tym razem przydarzy się im wypadek. Wywleką ich ze szkoły i… Nie, nie zrobi tego sam. Za dużo świadków. Pozwoli, by zajęli się nimi inni, sam będzie tylko patrzył. Gdy mnie zabiją, pomyślał, będzie miał nad nimi władzę. Zdobędzie ją strachem i opowieścią o Włóczni. – Arto, cokolwiek chciałeś zrobić, to się nie udało – cichy głos Iwena był nienaturalnie spokojny, lecz bliski załamania. Pobladł, jego oczy rozszerzał strach