... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Spojrzał w dół na dziurkę, która pojawiła się w jego piersi, upuścił swoją lancę i wlepił zaciekawione spojrzenie w cienie. W tej samej chwili oczy mu się zamknęły i zwalił się na bok. Jego przestrzelony kolega chwiejnie się cofnął i przeleciał za skraj urwiska. September rzucił jeszcze jedno spojrzenie na oświetlone księżycem wały obronne nad nimi, podniósł się i podszedł do ciała, które zostało na górze. Przez chwilę przyglądał mu się badawczo, potem podniósł je za rękę i nogę. Zamachnął się raz i oddał je w opiekę nocy i lodowi. Wiatr i odległość sprawiły, że nie usłyszeli, jak ciało uderza o lód na dole. Ethan nie miał nic przeciwko temu, zastanawiał się tylko z roztargnieniem, czy te spadające ciała nie uderzyły przypadkiem kogoś z oczekującej na nich grupki. Ale teraz nie mieli czasu, żeby się o to martwić. Podbiegli do drzwi. Dostępu do fortecy broniły jedne otwierane na zewnątrz drzwi z grubego drewna, których szerokość i wysokość pozwalała przechodzić do środka tylko gęsiego. Gdyby jacyś napastnicy przeżyli wspinaczkę po schodach i chcieli się wedrzeć do wnętrza warowni, obrońcy mogli ich odstrzelić po jednym. Ethan wiedział, że swoje zadanie wykonali dopiero w połowie. Wielce prawdopodobne było, że za drzwiami stoi na posterunku odźwierny, a może nawet następna para strażników. Ale nie pojawił się nikt z pytaniem o błysk niebieskiego światła na nocnym niebie. Wartownicy zginęli bez świadków. September umieścił promiennik za pasem i ponownie wyciągnął toporek. – Na pewno nie będziemy używali promienników wewnątrz – zamruczał. – Dotąd mieliśmy szczęście, ale w obrębie murów ktoś by na pewno zobaczył światło. Ethan już trzymał nóż w pogotowiu. – Co teraz? Czy po prostu wejdziemy tam i sprawdzimy, czy nie ma strażników? – Może i tak właśnie zrobimy, chłopcze. Nie ma powodów, żeby mieli zamykać drzwi na klucz. Mają na to mnóstwo czasu po otrzymaniu ostrzeżenia od wartowników na schodach. Ethan przesunął się i stanął przyciśnięty plecami do muru przylegającego do drzwi. September położył rękę w rękawicy na poziomej sztabie zamykającej drzwi i powoli wysunął ją z gniazda w murze. Ethanowi wydawało się, że wydała ona w ciemnościach nienaturalnie głośny, zgrzytliwy odgłos. Jak tylko sztaba wyszła całkiem z gniazda, September chwycił za klamkę i pociągnął. Kiedy nic się nie stało, pociągnął jeszcze raz, mocniej. Zawiasy zaskrzypiały, ale drzwi ani drgnęły. – A jednak zamknięte od wewnątrz. Do diabła! – Dyszał po wysiłku z jakim przyłożył się do klamki. Podał Ethanowi swój topór. Zaparł się nogami o mur, położył obie ręce na klamce i równocześnie ciągnął i pchał. Metalowe zawiasy znowu zajęczały. Drzwi uchyliły się na zewnątrz na kilka centymetrów. Coś po drugiej stronie brzęknęło. Drzwi Uchyliły się na pół metra, potem na cały metr... w kipieli księżycowego światła zalśnił metal. – Uważaj! September puścił klamkę i padł na bruk, Ethan usunął się i po omacku szukał promiennika. Nie pora na nóż, ponieważ nie potrafi powiedzieć, ile mieczy czeka za bramą. Olbrzym już podniósł się na kolana, gotów stawić czoło każdemu, kto by zaatakował spoza wyłamanych drzwi. – Przepraszam... źle widać w tym świetle. – Elfa Kurdagh-Vlata schowała miecz i wbiła wzrok w dwóch zaskoczonych mężczyzn. – Ty?! – wykrztusił Ethan. Odwróciła się, popatrzyła przelotnie na coś, co kryło się w ciemnościach, a potem niespokojnie przeniosła wzrok z jednego mężczyzny na drugiego. – Nie widzę nikogo na zewnątrz. Gdzie są ci dwaj wartownicy? – Kiedy żaden z ludzi nie udzielił odpowiedzi, wykonała szorstki gest. – Dobrze. Siedziałam tam w środku przez dziesięć vate i zastanawiałam się, co mam zrobić. Wiedziałam, że oni tu stoją i nie miałam pojęcia, jak obydwu poderżnąć gardło w tym samym momencie, żeby nie podnieśli alarmu. Niedługo będzie zmiana warty, ale teraz nie musimy się spieszyć. – Nagle uderzyła ją jakaś myśl. – Wybacz mi moje zaabsorbowanie, Sir Ethanie. Zaniedbuję dobre maniery. Składam wam dzięki za uratowanie mnie. – Za nic nie pozwolę przypisywać sobie zasług za coś, czego praktycznie dokonałaś sama – odparł September. – Słowo daję, zaradna z ciebie dziewucha. – Staram się, jak mogę, Sir Skuo. – Ale mówiąc to patrzyła na Ethana. Jej żółte oczy połyskiwały w przyćmionym świetle. Ethan pospiesznie odwrócił się. – Lepiej chodźmy stąd. Nie ma co kusić losu. – Chwileczkę. Ethan i September wymienili pytające spojrzenia, a Elfa zniknęła na niewidocznym dziedzińcu. Ku niezmiernej uldze Ethana powróciła niemal natychmiast. Na prawe ramię zarzuciła sobie coś masywnego i niewyraźnego. Z tego czegoś zwisały bezwładnie dwie wypustki. Ręce. – Co... co to jest? – zapytał. – Nadarzyła mi się okazja, żeby wziąć jeńca. – Jeżeli waga jego ciała sprawiała jej jakiś kłopot, nic okazywała tego. – Sądzę, że to jest giermek albo nawet ktoś wyżej. Czy nic pragnąłbyś dowiedzieć się, kto nas zaatakował i dlaczego? – A więc ty też nie myślisz, że to było zwykłe piractwo? – September uśmiechnął się do niej, chociaż ani pod maską, ani w tym nikłym świetle nie mogła tego uśmiechu zobaczyć. – Nie mam pewności, ale chciałabym ją mieć. – To tak jak ja. – September ruszył w jej stronę. – Pozwól, że go wezmę. Spiorunowała go wzrokiem. – Czy sądzisz, że nie poradzę sobie z tak drobnym obciążeniem? – Nie zdziwiłbym się wcale, gdybyś była w stanie poradzić sobie ze wszystkim, z czym tylko zechcesz, moja pani kocico, ale nie zostałaś stworzona do chodzenia po schodach. A przecież żeby dostać się na dół, musimy zejść po cholernej ilości stopni, i to w ciemnościach. Gdybyśmy byli na otwartym lodzie, ani bym nie pisnął. Czy nie sądzisz – zakończył przedrzeźniając ją – że tak dojdziemy prędzej do celu? Elfa wahała się tylko przez sekundę, zanim przekazała mu bezwładną postać. – Prawda jest w twoich słowach, rycerzu. – Skierowała uwagę znowu na Ethana. – Jakże odważnie z waszej strony, że zaatakowaliście fortecę we dwóch