... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Wiem, że to twój krewniak, jest ci ciężko, rozumiem, pragnę jednak uprzedzić, że niektórzy towarzysze mają wątpliwości. Zgodzisz się, że to naturalne: ty jesteś siostrzeńcem, on - wujem. Wszyscy wiedzą, że Galaktion miał w pogardzie naszą partię, samą ideę, w związku z tym... Ławrientij Pawłowicz zrobił pauzę, podszedł do fontanny z syrenami, nadstawił dłoń pod strumień wody - podobno „przywódca narodów Zakaukazia” w temacie pauz wzorował się na samym Stalinie - długo bawił się wodą, uśmiechał się, można było pomyśleć, że zapomniał o rozmowie - Nugzar w milczeniu stał z tyłu w regulaminowej odległości - wreszcie wrócił do swoich rozważań: - ...W związku z tym jego związanie się z trockistowskimi zdrajcami, sierotami po Lado Kachabidze, nie było dla nikogo zaskoczeniem. Dlatego jako twój stary kumpel od kielicha i spraw damsko-męskich... - zaśmiał się figlarnie. - Pamiętasz packard z trzema srebrnymi trąbkami? Krótko mówiąc, radziłbym ci poprowadzić osobiście śledztwo w tej sprawie, udowodnisz w ten sposób swoje oddanie rewolucji. Znęca się nade mną, pomyślał Nugzar. Mógłby w tej chwili ogłuszyć Berię ciosem pięści w potylicę i zepchnąć pałą w dół sadzawki. Znęca się nade mną, co jest mało prawdopodobne, albo chce mnie wypróbować. Może zamierza uczynić mnie swoim poplecznikiem, najzaufańszym z zaufanych. Robi karierę, potrzebuje oddanego sobie człowieka, w tym celu musi najpierw tego człowieka złamać. Tak podpułkownik Nugzar Lamadze, naczelnik wydziału, wschodząca gwiazda komisariatu ludowego w skali wszechzwiązkowej, objął sprawę prowincjonalnego aptekarza Gudiaszwilego. Nigdy, aż do zakończenia śledztwa, nie pozwolił sobie na najmniejszą poufałość, nie nazwał Galaktiona „wujkiem”, zgodnie z instrukcją mówił do niego „wy”, bezlitośnie zalecał stosowanie „konwejera”, kiedy uparciucha usiłowano załamać bezsennością i pragnieniem. Pozwolił sobie tylko na jedno niewielkie odstępstwo od regulaminu: wychodził z pokoju, w którym prowadzono śledztwo, kiedy na wezwanie zjawiali się dwaj sierżanci, by dać nauczkę wstrętnemu starcowi. Jeżeli nie podpisze, od razu wezwę sierżantów i wyjdę na pół godziny, myślał Nugzar, patrząc z ciemności na oświetlony jaskrawą lampą worek gówna, który niegdyś był jego jowialnym, hałaśliwym wujem Galaktionem. Niech ma żal do siebie samego. - No jak tam, podejrzany Gudiaszwili, dzisiaj znowu macie zamiar milczeć? Radzę skończyć z wygłupami. Wiemy już doskonale, w jaki sposób uczyniliście ze swego domu i instytucji radzieckiej, jaką jest apteka numer osiemnaście, przytulisko dla podziemia trockistowskiego. Wiemy, że się to zaczęło w roku trzydziestym, tego dnia kiedy przyjechał do was bliski przyjaciel Trockiego, wywiadowca Włodzimierz Kachabidze. Cóż, Gudiaszwili, dzisiaj znowu milczycie? Wuj Gudiaszwili z trudem rozchylił potłuczone wargi pod wspaniałymi niegdyś, a obecnie obwisłymi i pożółkłymi wąsami. - Dzisiaj porozmawiamy, drogi siostrzeńcze, dzisiaj ci coś opowiem. Nugzar uderzył pięścią w stół. - Zabraniam nazywać mnie siostrzeńcem! Trockistowski podnóżek nie jest mi wujem! - O tym właśnie chciałem ci powiedzieć, Nugzarze, przepraszam, obywatelu śledczy - ciągnął Galaktion, pozornie nie reagując na uwagę Nugzara. Wyglądało na to, że powziął jakąś decyzję i nie ma zamiaru się cofać. - Mówicie, że się związałem z trockistami, jakbyście zapomnieli, że trockizm to jedna z frakcji komunistycznych. Jakbyś zapomniał, że zawsze mdliło mnie od waszego przeklętego komunizmu ze wszystkimi frakcjami. Od całej waszej brudnej sprawy! Zrozumiałeś, szakalu? Galaktion siedział wyprostowany, patrzył prosto na Nugzara, jego oczy błyszczały dumnie. Wściekłość niczym sprężyna wypchnęła Nugzara z fotela. Nie panując nad sobą, porwał z biurka ciężki marmurowy przycisk i z całych sił zdzielił Galaktiona w czoło. Oczy starca ciągle błyszczały, gdy zsuwał się na podłogę. Parę razy konwulsyjnie drgnęły ręce i nogi, z otwartych ust spłynęła jakaś strużka, po czym ciało znieruchomiało, to znaczy przekształciło się znowu w worek gówna. Nugzar stał nad nim. Bydlę przeklęte, pomyślał wreszcie, zawsze mnie lekceważyłeś. Tego pedała, Otari, traktowałeś poważnie - to dobry poeta! - a mnie uważałeś za szczeniaka i błazna. Rodzina Gudiaszwilich zawsze z góry traktowała nas, wszystkich Lamadze. Uważaliście się za lepszych. Stary głupcze, nie rozumiesz, że ratuję ciebie przed rozstrzelaniem, chcę ci skombinować tylko poparcie, a nie bezpośredni współudział... Otworzyły się drzwi. Bez pukania, jak zwykle, wbiegła sekretarka, młodszy lejtnant Bridasko, pantofelki lekko stukały po parkiecie, nawet nie spojrzała na ciało leżące na podłodze - to zwykła rzecz - i jęła szeptać na ucho swemu pięknemu szefowi: - Przed chwilą odebrałam ważny telefon, towarzyszu podpułkowniku! Od niego telefonowano, Nugzarze, od Ławrientija Pawłowicza. Kazano przekazać, że czeka na ciebie, masz zaraz przyjechać! Rozumiesz?! Nugzar spojrzał ponuro na rozanieloną komsomołkę. Nie wie, głupia, ileśmy razem rozrabiali z tym Ławrientijem Pawłowiczem, „wodzem narodów Zakaukazia”. Czubkiem buta dotknął leżącego ciała. Nie poruszyło się, jakby rzeczywiście było workiem z czymś tam. Nugzar spocił się, ledwo ukrywał przerażenie. Ruchem ręki powstrzymał frywolny ruch bioder młodszego lejtnanta Bridasko. - Proszę wezwać lekarza - powiedział oficjalnie. - Podejrzany Gudiaszwili zasłabł na serce. Po czym ominął „worek z czymś tam” i szybko opuścił gabinet. Ławrientij zawsze budził w nim lęk. Kiedy się spotykał z tym szubrawcem - tego słowa użył Nugzar, rozważając ten temat - miał wrażenie, że wchodzi do klatki z drapieżnikiem, nie z owym ogłupiałym niedźwiedziem, z którym Ninka całowała się tamtego dnia, szczęśliwego od samego rana, lecz z prawdziwym krwiożerczym mordercą, z jaguarem