... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Wojtek zamieszka chwilowo z nami - zawiadomiła wszystkich mama. - Do czego to podobne, żeby młoda rodzina musiała żyć w wiecznej rozłące z tak głupiego powodu jak brak mieszkania. - Mama nie dodała, że Krystyna i Wojtek chcieli się właśnie dzisiaj przenieść do wynajętego pokoju na przedmieściu i że właśnie ona sama, kiedyś tak niechętna goszczeniu Krystyny, zaproponowała młodym małżonkom dawny pokój dziewcząt - choćby tylko do wakacji. Ukrywała, nawet przed sobą, że jest ciężko zakochana w małej Irence i nie może sobie wyobrazić rozstania z tym mikroskopijnym stworzonkiem. - Cesiu, urządzimy ci kącik w moim pokoju - dodała. - Wyrzucę tylko trochę rzeźb, i tak już dawno powinnam zrobić tam porządek. - To ja się lepiej przeniosę na wieżyczkę - powiedziała Cesia spokojną rezygnacją, zastanawiając się, czy może się jeszcze zdarzyć coś, co spowoduje, że i na wieży nie będzie dla niej miejsca. Nie wiedziała, że przyszłość istotnie szykuje jej taką siurpryzę. - Krystyna ugotowała fantastyczny obiad - zachwalała mama Żakowa. - Rzeczywiście - potwierdził ukontentowany Żaczek. - Już to jedno nastraja mnie przychylnie do naszych nowych układów rodzinnych. Obiad jest znakomity - nie tylko smaczny, ale i zdrowy - Odsunął talerz po pachnącym żurku i z upodobaniem polał sosem ziemniaki. Następnie spróbował pieczeni. - Cudo! - wykrzyknął. - Krysiu, mam nadzieję, że twoje uczucia do męża będą ulegały systematycznemu polepszeniu, a tym samym, że będziesz gotowała równie dobrze, jak systematycznie. Bobcio jadł ze smakiem. - Jak duży jest krasnoludek? - spytał znienacka. - Jak bakteria? - Trochę większy - odparła ciocia Wiesia. - A bo co? - A jak duża jest bakteria? - Jest trochę mniejsza od krasnoludka - wyjaśnił Żaczek. - A bo co? - Bo coś tu mam na talerzu. - To na pewno witamina - rzekł Żaczek. - Nie, to pieprz - odezwał się dziadek. Znękana Cesia mogłaby się założyć o milion, że wie, jakie będzie następne pytanie. - Czy pieprz ma witaminy? - spytał Bobcio. - Masy. Masy - uspokoił go Żaczek. - A po co Bóg stworzył bakterie? Zapadła chwila niezręcznej ciszy. - Już on tam wiedział, po co - uratował sytuację dziadek. - Nowakowski mówił, że Bóg stworzył dobre bakterie, żeby kisiły ogórki, a złe, żeby ludzie chorowali. Ja tam myślę, że złe są niepotrzebne. - Są potrzebne - powiedziała ciocia Wiesia. - Ale po co? - wykłócał się Bobcio. - Po co? Dorośli zamyślili się. Faktycznie, po jakie licho? - Choroby powodują selekcję naturalną - wyjaśniła Celestyna. - Słabsze, mniej odporne osobniki ulegają zagładzie. - pyszne mięsko, a propos selekcji - wtrącił Żak, mieszając sos z surówką i dokładając sobie pieczeni. - Mięsko to ja piekłem - pochwalił się mąż Krystyny. - Ach, być nie może! - zachwycili się obecni trochę, nawet nie przeczuwając, co czeka ich za chwilę. A to Bobcio zakasłał, poprawił się w krześle, po czym wypalił z najgrubszej rury: - A po co Bóg stworzył człowieka? 7. Tak więc w żółtym domu przy ulicy Słowackiego zrobiło się naprawdę rodzinnie. Cesia myślała o tym bez irytacji, raczej z pewnego rodzaju pokorą wobec Losu. Było oczywiste, że musi zamieszkać na wieży. Z tym godziła się bez zastrzeżeń. Natomiast prawdziwą zgrozę budziła w niej myśl o tym, co będzie się odtąd działo w kolejce do łazienki. Poza tym istniała niebagatelna kwestia mycia naczyń - przy ośmiu, a często i dziewięciu jedzących wciąż osobach, ilość naczyń można było liczyć na tony i, co najgorsze, nikt nie kwapił się do zmywania. Lecz była w tym domu jedna osoba ofiarna, odpowiedzialna i okresowo nawet posiadająca poczucie rzeczywistości. Każdy seans przy zlewie zabierał jej około dwóch godzin dnia. Rozmyślając dla rozrywki przy tej pracy, Celestyna złożyła sobie śluby, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Dzięki temu, kiedy będzie dorosła i wyprowadzi się z domu, nigdy już nie będzie musiała wykonywać obmierzłej czynności zmywania garów. Myślała też nad tym zlewem - nie wiadomo na zasadzie jakiego skojarzenia - o Hajduku, który ma piękne, jasne oczy o roztargnionym spojrzeniu, właściwym tylko ludziom o wybitnej umysłowości