... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Prąd Zatokowy zostanie przerwany, mówili specjaliści, a w konsekwencji Europa i Wyspy Brytyjskie staną się przedłużeniem Syberii. Kojąca kołysanka, idealnie usposabiająca człowieka do snu. Miałem zamiar wyłączyć ekran, gdy zamrugało żółte światełko wiadomości. Zastanowiłem się, kto może mnie szukać o tej porze nocy. - Odbierz - poleciłem. Cały ekran ścienny zrobił się mlecznoszary. Przez chwilę myślałem, że to jakaś usterka. Potem usłyszałem generowany komputerowo głos: - Panie Humphries, proszę mi wybaczyć, że nie pokazuję twarzy. Poznanie mojej tożsamości byłoby dla pana niebezpieczne. - Niebezpieczne? - powtórzyłem. - Dlaczego? - Głos zignorował moje pytanie, a ja zrozumiałem, że słucham nagrania. - Wiemy, że słyszał pan pogłoski, iż statek pańskiego brata został celowo uszkodzony. Jesteśmy przekonani, że odpowiedzialność za jego śmierć ponosi pański ojciec. Pański brat został zamordowany, a mordercą jest pański ojciec. Ekran zgasł. Siedziałem w zaciemnionym pokoju oszołomiony, wstrząśnięty, gapiąc się w lekko rozjarzony ekran. Ojciec kazał zamordować Aleksa? Mój ojciec był odpowiedzialny za jego śmierć? To straszne, okropne oskarżenie, rzucone przez tchórza, który nawet nie miał odwagi pokazać twarzy. A ja mu uwierzyłem. To najbardziej mną wstrząsnęło. U - w ie-rzy-łem. Uwierzyłem, bo dobrze pamiętałem wieczór przed wyruszeniem Aleksa na tę katastrofalną wyprawę na Wenus. Noc, w którą wyjawił mi swoje prawdziwe zamysły. Aleks oficjalnie ogłosił, że leci na Wenus w celu zbadania niekontrolowanego efektu cieplarnianego, co w zasadzie nie mijało się z prawdą. Ale poza tym miał tajny plan. Zdradził mi go w noc przed wyjazdem. Za jego misją naukową stały motywy polityczne. Pamiętam, jak Aleks siedział w przytulnej, cichej bibliotece domu w Connecticut, gdzie mieszkaliśmy razem z ojcem, i szeptem wyjawiał mi swoje plany. Powiedział, że Ziemia właśnie zaczyna odczuwać skutki efektu cieplarnianego. Lodowce i czapy polarne topią się. Podnosi się poziom morza. Zmienia się klimat globalny. Międzynarodowa Partia Zielonych oznajmiła, że trzeba podjąć drastyczne kroki, zanim cały środkowy zachód Ameryki przemieni się z powrotem w wyspę i zanim stopi się wieczna zmarzlina w Kanadzie, wyrzucając do atmosfery megatony zamarzniętego metanu, co dodatkowo pogłębi efekt cieplarniany. - Jesteś jednym z nich? - wyszeptałem w ciemności. - Zielonym? Zaśmiał się cicho. - Ty też byś był, braciszku, gdybyś nie żył w oderwaniu od rzeczywistości. Pamiętam, że pokręciłem głową i mruknąłem: - Ojciec cię zabije, jak się dowie. - Wie - odparł Aleks. Chciał wykorzystać swoją misję na Wenus, aby z pierwszej ręki pokazać światu następstwa nieokiełznanego efektu cieplarnianego: przeistoczenie planety w martwą skalną kulę spowitą trującymi gazami, bez kropli wody czy źdźbła trawy. Byłaby to potężna ikona, obraz wypalony w świadomości elektoratu świata: oto, co stanie się z Ziemią, jeśli nie zahamujemy efektu cieplarnianego. Zielonym sprzeciwiały się potężne siły polityczne. Ludzie pokroju mojego ojca nie mieli zamiaru pozwalać MPZ na przejęcie kontroli nad międzynarodowymi organizacjami, które regulowały sprawy ochrony środowiska. Zieloni domagali się potrojenia podatków nałożonych na wielonarodowe korporacje, zakazu spalania paliw kopalnych, ewakuacji głównych ośrodków miejskich, redystrybucji bogactwa świata wśród potrzebujących. Ekspedycja Aleksa na Wenus była więc w rzeczywistości misją w interesie Zielonych, mającą dać im potężny oręż do walki przeciwko okopanej władzy establishmentu, przeciwko naszemu rodzonemu ojcu. - Ojciec cię zabije, jak się dowie - powiedziałem. A Aleks odparł ponuro: - Wie. Wyrażając lęk o reakcję ojca, użyłem przenośni, jak to się zwykle mówi. Teraz zastanowiłem się, czy Aleks też tak to pojmował. Prędzej podniósłbym Gibraltar, niż zasnął. Przemierzałem pokój długimi posuwistymi krokami, które wymusza niska grawitacja Księżyca, na przemian zły, przestraszony i zrozpaczony. Jak wszystkie lunarne ośrodki, Selene City leży pod powierzchnią, w górach pierścieniowych ogromnego krateru Alfons, więc świt nie zakrada się przez okna, wschód słońca nie obwieszcza narodzin nowego dnia. Światła w korytarzach i miejscach publicznych palą się z jednakową jasnością przez całą dobę. W moim pokoju lampy zapaliły się automatycznie, gdy zacząłem chodzić; ciepło mojego ciała uaktywniło przełączniki. Po paru godzinach wreszcie zrozumiałem, co mam zrobić. Co muszę zrobić. Poleciłem komputerowi, by skontaktował mnie z ojcem. Bez wątpienia jego wyuzdane przyjęcie jeszcze się nie skończyło. Nawiązanie połączenia zabrało parę minut. Wreszcie twarz ojca ukazała się na ekranie. Wyglądał na zmęczonego, ale odprężonego, gdy uśmiechał się do mnie leniwie. Leżał w łóżku, wsparty o lśniące, kryte jedwabiem poduszki. Nie był sam. Słyszałem stłumiony chichot dobiegający spod okrycia. - Wcześnie wstajesz - powiedział dość przyjemnym tonem. - Ty też - odparłem. Parsknął. - Nie rób takiej zgorszonej miny, Cherlaku