... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Właściwie był on jeszcze nieczynny, remont zakończono tuż przed wojną. Matka z synem umieszczona została na razie w jednym kącie dużego pustego pokoju, w pozostałych trzech kątach umieszczono jeszcze trzy inne rodziny. Obiecano, że jutro dostarczone zostaną jakieś meble, chwilowo była tylko nowa i jeszcze czysta podłoga. Natomiast czekały już na nich duże garnki z gorącą kawą, chleb i coś do tego, co się dało szybko zebrać, w każdym razie nikt nie został głodny. Najważniejsze, że były czynne łazienki i można było się nareszcie umyć. Mieli ze sobą pościel i ciepłą odzież, bo chociaż z domu nie wiele mogli wziąć, lecz już w obozie zostali zaopatrzeni przez rodzinę, głównie ciocię i kuzynkę z Podłozin, które przywiozły im to i różne inne rzeczy osobiście. Teraz więc rozłożyli się na podłodze, do czego już zdążyli przywyknąć w obozie (chociaż przydałoby się trochę słomy) i poszli spać. Następnego dnia rano, matka wysłała Angusa po zakupy. Co za niesamowite wrażenie, po prostu móc pójść do sklepu i kupić mleko, świeże bułki i różne inne rzeczy, zupełnie tak jak kiedyś, gdy jeszcze mieszkał w domu. Po prostu szczypał się po drodze, żeby przekonać się, że to mu się nie śni. Teraz mógł sam zrozumieć, jak czują się świeżo wypuszczeni więźniowie. Po śniadaniu, starał się namówić matkę, żeby położyła się chociaż na jeden dzień, bo nadal miała zakłócenia równowagi i bolała ją głowa. Proponował, że on sam poszuka lekarza, już w sklepie dowiadywał się o adres. Ale matka nie dała się przekonać. Kobiety są dziwne i Angus nigdy nie umiał ich zrozumieć. Matka uparła się, że musi zawiesić coś przynajmniej na jednym oknie, tym bliższym do ich kąta - i to zaraz, natychmiast. Nie miała wprawdzie prawdziwych firanek, ale wyszukała coś, co nadawało się na tymczasową zasłonę. Angus po prostu nie mógł tego pojąć, dla niego okno samo, jako takie, było najzupełniej naturalne i nawet ładniejsze, obwieszanie go jakimiś kawałkami materiału uważał za niedorzeczność. Tymczasem wszystkie kobiety z rodziny, także i przyszłej, dostawały po prostu jakiejś manii, na widok okna musiały natychmiast czymś go obwiesić. Teraz też, najpierw matka kazała mu wejść na krzesło (rzeczywiście, z samego rana dostali parę i stolik, łóżka miały ewentualnie zostać dostarczone później) i coś wieszać, poprawiać, zmieniać. Nie dość tego, nie zadowolona z rezultatu sama weszła na stolik i próbowała upiąć to według własnego wyobrażenia. Nie zwracała uwagi na protesty Angusa. To się musiało źle skończyć. W pewnym momencie, przewróciła się razem ze stolikiem i krzesłem i mimo próby złapania jej przez Angusa, znowu, po raz drugi uderzyła mocno głową o podłogę. Tym razem na dobre straciła przytomność. Duże zamieszanie. Obecni w pokoju mieszkańcy pozostałych trzech kątów rzucają się z pomocą, jedni układają ją na posłaniu i rzeczach w kącie, inni przynoszą wodę, każdy ma własne zdanie i doradza coś innego. Całe szczęście, że Angus miał już ten adres lekarza, chociaż nie zdołał przedtem namówić matki, żeby zamówiła wizytę albo sama poszła. Teraz, nie czekając nawet na cucenie zemdlonej ani na wyjaśnienie, czy to rzeczywiście zemdlenie, zostawił wszystko i wszystkich i biegiem ruszył przez mokre ulice, padał drobny "kapuśniaczek", najwyraźniej pogoda na dobre się zmieniła. Po drodze minął jakiś mały kościół lub kaplicę, ale nie zatrzymał się nawet na sekundy, poprosić o pomoc Pana Boga. Chociaż wtedy jeszcze był bardzo religijny. I bardzo przerażony. Po raz pierwszy po prostu odchodził od siebie z desperacji, dotychczas nigdy nie bał się o matkę, pod gradem kul był zupełnie pewien, że jej absolutnie nic nie grozi, że jest tak niezniszczalna, jak sama ziemia. A teraz nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia, bez rozsądnego powodu, zupełnie nie spodziewanie, znienacka, jak piorun z jasnego nieba, bez najmniejszej chmurki, w jedną sekundę - w poprzedniej wszystko było w porządku, jak zawsze - a w sekundę potem świat się zawalił – kiedy - dlaczego. Teraz, po drodze nie zdążył nawet obmyślić, co mógłby obiecać Panu Bogu, czym Go skusić, przekupić - powtarzał tylko bez przerwy - Panie Boże weź lepiej moje życie, moje zamiast Mamy, przecież ja mógłbym żyć dłużej, to ja chcę, powinienem, wolę sto razy umrzeć - ale zdawał sobie sprawę, że mówi właściwie bez sensu, przecież nie popełni samobójstwa, a co za sens ofiarować Panu Bogu coś, co i tak zależy tylko od Jego Woli, to znaczy jeżeli to wszystko, w co dotąd wierzył, trzyma się jakoś kupy, jeżeli świat ma jakiś sens. Choć tak zagubiony w sobie, nie zagubił się w drodze, nie zatrzymując się biegł po mokrych chodnikach i kamieniach, po drodze rzucając krótkie pytania o ulicę i dom, najkrótszą drogą do celu jakby sam był takim kamieniem, spadającym wprost na określone miejsce, roztrącając przeszkody. Lekarza akurat zastał wychodzącego, śpieszył do szpitala. Angus sam właściwie nie zdawał sobie później sprawy, jak zdołał go przekonać, przecież tamten miał wiele i to być może gorszych wypadków, była wojna i wiele innych ofiar. Nie pamiętał też, kiedy złapał dorożkę i wyjaśniał Panu Doktorowi, że nie stracą ani minuty, bo odwiezie go potem prosto do szpitala i nadrobią stratę czasu, może nawet Pan Doktór będzie o parę minut wcześniej. Udało się, przywiózł lekarza, a matka żyła, na szczęście. Odzyskała przytomność, w każdym razie w pewnym stopniu, bo nie była świadoma gdzie jest i co się stało. Nie mogła się też podnieść, przewracała się natychmiast nawet gdy tylko próbowała usiąść. Ale jednak przyjechali w porę, nie umarła. Doktor przypuszczał, że to wstrząs mózgu, ale uznał, że konieczne jest prześwietlenie czaszki, a zwłaszcza jej podstawy. Dlatego tą samą dorożką, pojechali razem do szpitala. Tam Angus długo czekał i właściwie niczego nie mógł się dowiedzieć, a w końcu tylko, że matka musi tu parę dni pozostać. W tym czasie Angusowi nareszcie udało się pomodlić, ale przeszkadzało mu teraz zimno, po prostu nie mógł opanować trzęsienia się, nie zdawał sobie sprawy z temperatury i dopiero teraz zaczął to odczuwać. Całe szczęście, że pokoik w którym czekał był ogrzewany, nie tylko ciepły, ale nawet gorący. Po paru godzinach, matka znalazła się w małej salce na dole, gdzie mieściło się osiem łóżek. Zdumiewające, ale Angus nie zapamiętał, ba nawet nigdy nie poznał nazwiska lekarza, który faktycznie ich uratował, a teraz krótko ale życzliwie powiedział mu, żeby się nie martwił, wstrząs mózgu powinien ustąpić w ciągu jakiegoś tygodnia, a nic nie wskazuje na dalsze komplikacje, zdjęcia są w porządku i świadomość też wróciła. Wpisał i jego, Angusa, jako chorego, silne przeziębienie z możliwością zagrożenia płuc, ale właściwie tylko dlatego, żeby tymczasem mógł zostać przy matce, tym bardziej, że to wpłynie na nią uspakajająco. Jeżeli potem będzie lepiej, to Angus może zawsze pomóc trochę przy rannych, ale póki jest przeziębiony, to niech do nich tymczasem się nie zbliża