... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Kot nachalnie domagał się pieszczot. Zdał sobie sprawę, że nie zdoła pozostać w miejscu. Musi się ruszyć! Pognał sprintem w kierunku ogrodzenia. Wskoczył na nie tak szybko jak poprzednio, ale upadając na brukowa- ną ulicę skręcił prawą nogę w kostce. Przeszywający ból dosięgnął kręgosłupa. Nie zwracając uwagi na zwichniętą nogę, rzucił się w dół, w Pickney Street. Usłyszał za sobą krzyczących męż- czyzn. Ich kroki wypełniły ulicę. Minął West Cedar i ku- sztykając pognał w dół, do Charles. Zdesperowany bólem, wbiegł prosto na jezdnię, próbując zatrzymać przejeżdża- jące samochody. Kierowcy mijali go obojętnie. Pogoń była już na Pickney Street. Przeciął Charles i biegł dalej w dół, do Brimmer. Skręcił w lewo. Dobiegł do końca przecznicy. Szybszy z mężczyzn zdecydowanie zmniejszył dzielący ich dystans. Zrozpaczony, rzucił się w kierunku kościoła Adwen- tystów, mając nadzieję, że w jego wnętrzu znajdzie kryjó- wkę. Dotarł do ciężkich, ozdobionych gotyckim łukiem drzwi. Chwycił wielką klamkę i nacisnął. Drzwi nie ustę- powały. Były zamknięte. Zawrócił na ulicę. W tym mo- mencie pojawił się jeden z mężczyzn, ten z pistoletem. Za chwilę dołączył drugi, bardziej zasapany. Jeffrey wi- dział go na scenie muszli koncertowej. Razem powoli szli ku niemu. Cofnął się do drzwi kościoła. W bezsilności walnął w nie pięścią. Poczuł przyłożoną do głowy lufę pistoletu. Usłyszał, jak bardziej zdyszany mężczyzna mówi: - Do widzenia, doktorze! Kelly walnęła ręką o tablicę rozdzielczą. - Po prostu nie wierzę! - powiedziała na głos. Co go tak długo zatrzymuje? Popatrzyła w górę, w okno Trenta, tak samo błagalnie jak sto razy przedtem. Wciąż nie było śladu Jeffreya. Wysiadła z samochodu i oparła się o dach. Zastana- wiała się, co może zrobić. Użyć klaksonu? Tylko dlatego przeszkodzić mu, że jest pełna napięcia i złych przeczuć? Iść na górę? Pukanie do drzwi może go wystraszyć do tego stopnia, że zacznie uciekać. Zauważyła wracający na ulicę lśniący, czarny samo- chód. Niecałe dziesięć minut wcześniej widziała jednego z mężczyzn, który przyszedł po limuzynę. Pojawił się z dołu ulicy, a nie z budynku Trenta. Obserwowała, jak sa- mochód parkuje w tym samym miejscu co przedtem. Wy- siedli z niego znani z widzenia mężczyźni i ponownie we- szli do domu. Wzbudziło to jej ciekawość. Wyprostowała się i po- szła w kierunku lincolna. Pochyliła się zaglądając do wnę- trza. Samochód posiadał telefon, poza tym wyglądał zu- pełnie normalnie. Przesunęła się o dwa kroki, zaglądając na tył samochodu. Zastanawiało ją, dlaczego ma tak dużo anten. Wyprostowała się szybko. Na tylnym siedzeniu ktoś spał skulony. Jeszcze -raz, powoli, zajrzała do wnętrza. Śpiący miał nienaturalnie wykręconą rękę. Mój Boże, po- myślała, to Jeffrey! Oszalała z rozpaczy, szarpnęła klamkę. Drzwi były zamknięte. Okrążyła samochód sprawdzając wszystkie zamki. Nic z tego. Zdesperowana, zaczęła rozglądać się za czymś ciężkim. Wyrwała z chodnika jedną z obluzowa- nych cegieł i podbiegając do lincolna, cisnęła nią w okno tylnych drzwi. Musiała uderzyć jeszcze kilka razy, zanim szyba rozprysnęła się w milion drobnych kawałeczków. Włożyła rękę do środka i otworzyła drzwi. Usiłując podnieść Jeffreya, usłyszała wołanie z okna na górze. Jeden z mężczyzn wyjrzał słysząc brzęk tłuczo- nej szyby. -- Jeffrey! Jeffrey! - krzyczała. Musiała wydostać go z samochodu. Zaczął poruszać się na dźwięk imienia. Próbował coś powiedzieć, jednak z gardła wydobywał się jedynie bełkot. Marszcząc czoło z wysiłku, powoli uchylił powieki. Wiedziała, że ma za mało czasu. Chwytając go za nadgarstki, przyciągnęła do siebie. Bezwładne nogi ude- rzyły o ziemię. Ciało było śmiertelnie ciężkie. Puściła nadgarstki obejmując go wokół klatki piersiowej. Spra- wiał wrażenie zemdlonego. Wyciągnęła Jeffreya z samo- chodu., - Jeffrey! Spróbuj stanąć! - błagała. Zachowywał (się jak szmaciana lalka. Zdawała sobie sprawę, że gdy go puści, runie na chodnik. Wyglądał na nafaszerowanego narkotykami. - Jeffrey! - krzyczała