... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Źli jak szerszenie, bo Aytlan pokonał molkijczyków już w pierwszej bitwie i zamiast łupów przynieśli tylko rany a siniaki. A potem zdziwili się jeszcze, że ich baby z brzuchami chodzą co do jednej prawie. – Ty, Torik, nie wiesz? Ty, Torik, nie widziałeś? – nudzili i pytali, a on im mówił, że nic nie widział, bo całymi dniami chadzał za zwierzyną. Zwierzyną?! Taką włochatą może między nogami? – zaśmiał się Nozri. Wesół był jak nikt we wsi, bo jego Nana w ciążę nie zaszła. Torik lubił posłuchać czegoś do śmiechu, byle nie o sobie. Zdzielił więc n lii Nozriego prosto w czerwone z radości ryło. Zamiarował nie za mocno, ot, by gębę chłopu zamknąć. Ale walnęło się silniej i sąsiad otwarł oczy dopiero nazajutrz. To było niechcący, jednak w czas pokoju ludzie z braku lepszych zajęć różne plotki wymyślają... Więc myśliwy nie czekał, aż przyjdą kupą do jego chałupy, tylko następnej nocy, nic nikomu nie mówiąc, zabrał dzidę, zawinął coniebądź w węzełek i ruszył w świat. A że znał go mało i nie bardzo wiedział, gdzie się świat kończy, a gdzie zaczyna, z wieloma innymi osiadł w Molku na Podgrodziu, które po wojnie przygarniało wszystkich, co łapy mieli dwie i potrafili nimi cokolwiek robić. I to już koniec tego pierwszego razu, kiedy Torik zestrachał się nie na żarty. Drugi raz był przed Świętem Darów, gdy namiestnik jak co roku postanowił wydoić podatki. Już chodzili wszędzie pisarze i rachmistrze, już trzymali Podgrodzie za chude cycki jak starą krowinę. Tym mocniej, że druga, grubsza krowa Molku zaczęła niespodziewanie schnąć i marnieć. Z morza wypełzła zaraza i rozsiadła się wewnątrz murów między bogatymi domami o białych, nieobszczanych ścianach. I czy to przez łaskawość, czy złośliwość bogów, brudnym, parszywym lepiankom za Zachodnią Bramą nie uczyniła dotąd żadnej krzywdy. Torik zatem żył, lecz nie miał nic prócz trzydziestu groszy długu u równie żywego i zdrowego kupca Żaki. Ten zaś co dzień przysyłał któregoś ze swoich przydupasów, żeby niby to przyszli i zagadali, a tak naprawdę rozejrzeli się po szałasie, czy myśliwy nie trzyma czegoś, co można by zabrać i sprzedać. Ale nie znajdywali, bo nie wiedzieli, że pierwszą rzeczą, jaką zrobił po zbudowaniu swojej budy, było wykopanie pod nią ukrytej piwniczki. To właśnie z niej już od dłuższej chwili dobiegało ciche skrobanie. – No co, kurduplak? – zapytał Torik. – Chcesz se kości rozprostować? Odłożył już prawie gotową dzidę, przesunął wyrko i sięgnął za wiecheć słomy, który wydawał się wciśnięty między klepisko a ścianę szałasu tylko dla załatania dziury. Skrzypnęła zasuwka i spod ziemi wyszedł mały gnom w brudnym i zakurzonym kubraku. – Na! – Myśliwy sięgnął do kociołka na palenisku i napełnił wyszczerbioną miskę ledwo ciepłą kaszą. – Pięknie dziękuję, panie Torik – powiedział gnom i zabrał się do jedzenia. Gdy skończył, przypomniało mu się coś jeszcze: – Ale, panie, kubeł mam pełen. A jak podjadłem, to zesrać się przyjdzie. – Jutro się w nocy oporządzi. Jak z łowów wrócę. Teraz dawaj bajdę. – O Królu Góry? – Może być o Królu Góry. Gnom starł z brody resztę kaszy i zaczął opowiadać: Przez lasy, błota, piaski, kurze Szło krasnoludów plemię duże. Oj, duże, kurde, jakie duże! Kto ich prowadził? Król Karhoden. „już niedaleko” – mówił co dzień. Oj, łgał tak co dzień, co dzień, co dzień. Nie mieli chleba ani zupy I głód się dobrał im do dupy! Oj, do królewskiej nawet dupy! Wtenczas zoczyli górę Oslar – Wielką, że troll by jej nie osrał. Oj, choćby sto lat srał – nie osrał! Król zęby szczerzy, radę wzywa I tymi słowy się odzywa: (Oj, po królewsku się odzywa!) „Patrzajcie, chłopcy, co za góra! Dupsko ma w ziemi, a łeb w chmurach. Oj, jak wysoko – w samych chmurach!” „W niej wykujemy taką sztolnię, Że zazdrośnikom spadną spodnie. Oj, zgubią spodnie, zgubią spodnie!” Każden wziął oskard albo kilof, Z wysiłku aż usmarkał ryło... Oj, tak to było, tak to było! Mijają lata – oni kują, Minęło sto lat – dalej dłubią. Oj, pracowicie górę psują! Aż góra z cicha jęknęła: uff! Chrupnęły stemple: chrup! chrup! chrup! Oj, chrupią stemple, nim zrobią: dup! Patrzy królisko, agora sru! I legła, grzebiąc górników stu. Oj, rety, rety! Górników stu! Chociaż ze złości rwał brodę król, To z góry został tylko dół, Oj, z wielkiej góry wielki dół! I znów przez błota, piaski, kurze Szło krasnoludów plemię duże... Oj, już nie takie, kurde, duże! Torik znał tę balladkę na pamięć, ale zawsze słuchać lubił