... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Gdy mówi, rozumny jest... gdy do czynu się zaprzęże, krew nim rządzi, nie myśl. Po czym zamilkł smutnie, nie okazując nawet, aby go to zbytnio dziwiło. Jak się potem spotkali z królem, nie wiem. Pod ten czas Kallimach już ciągle niedomagał i doktorowie go odwiedzali a lekarstwami karmili; życia swojego wszakże zwykłego nie zmieniał, a przy rozmowach i wina siła pijał i, zapomniawszy się, niezdrowych potraw zjadał więcej, niż było potrzeba. Widzieliśmy też wszyscy wielką na twarzy jego zmianę, a doktor Maciej z Miechowa i inni radzili życie bardzo pomierne i stateczne. Na dni kilka przed uroczystością Wszystkich Świętych taż sama choroba, z której nieboszczyk król Kaźmirz zmarł, napadła go, a choć tu bernardyna nie było i leczyli go najlepsi królewscy i krakowscy doktorowie najkosztowniejszymi leki, król niczego nie żałował, czyniono, co w ludzkiej mocy było, przecie życia dla wielkiej straty krwi, której zatamować nie umiano, nie ocalono. I zmarł w sam dzień Wszystkich Świętych, z wielką umysłu przytomnością i stałością, bez obawy śmierci, przygotowany do niej, tak jakby ją zawczasu przewidywał i przysposabiał się do niej. Wspaniałym był pogrzeb Długoszowy, ale przepychem, wspaniałością, okazałością dworu Kallimacha o wiele go przeszedł. Król, który mu później grobowiec wznieść kazał u Świętej Trójcy, sam starał się o to, aby ostatnią cześć oddano mu wielką, okazując, ile mu rodzina królewska a on sam szczególniej zawdzięczał. Było też na co patrzeć, bo, nie mówiąc o mnogim duchowieństwie i mnichach, samych biskupów czternastu szło za marami. Katafalk okryty był purpurą, całun ze szkarłatu bramowany futrem kosztownym. Dwunastu domowników jego, Włochów, włoską modą poubieranych, ściągali oczy, bo choć ich było malować. Wiódł pogrzeb jako uczeń Drzewiecki, a za nim notariusz Jan z włoską czeredą w żałobie, też manierą nie naszą. Szli i panowie kolegiaci, akademia cała, szkoły, młodzież, a niezliczone pospólstwa tłumy. Król a kardynał Fryderyk żałowali i opłakiwali go szczerze, zabrakło im jakby miary pewnej i skazówki tego, co czynić mieli. Ostatnią wolą swoją znaczne mienie rozdzielił tak, że królowi na pamiątkę cztery tysiące dukatów przekazał; Fryderykowi wszystkie księgi swe i pyszną kolebkę z czterema woźnikami; Aleksandrowi sprzęt kosztowny, srebra, opony, oprócz miednicy i nalewki srebrnej, które rajcom krakowskim ofiarował, aby po wydaniu wyroku ręce w nich umywali. Trudno to było zrozumieć, kto nie wiedział, iż jednego z domowników Kallimachowych, Włocha Bastiana, ławnicy surowo a niesprawiedliwie osądzili; którego choć król stary ułaskawił, nie zapomniał im Włoch tego. Wiele pism swoich nie dokończonych spalić nakazawszy, resztę majętności niemałą synowcom odkażał. O śmierci Kallimachowej nie ode mnie dowiedziała się matka moja. Wszelkie z nim stosunki od dawna były rozerwane i imię jego w domu na niczyich nie postało ustach. Nie spodziewałem się też wcale, aby w testamencie miał o matce mojej w jakikolwiek sposób pamiętać, gdy Jan notariusz powoławszy mnie po pogrzebie wręczył mi pudełko misterne i otworzywszy je ukazał w nim starożytnej roboty z kości słoniowej krucyfiks piękny - opowiadając, iż Kaliimach go mieć chciał przeze mnie wręczonym wdowie Nawojowej. Zdumiałem się i zawahałem zrazu, lecz ofiary takiej odrzucać mi się nie godziło. Na karteluszu przypiętym u dołu stały wyrazy: Et dimitte nobis peccata nostra sicut et nos dimittimus peccatoribus nostiis. Rzewnymi łzami oblała go matka moja, w ołtarzyku domowym ustawiwszy. A tu nadchodzi tak smutna życia mojego i tylu nieszczęściami upamiętniona epoka, iż wolałbym ją pominąć i szerzej się o niej nie rozpisywać, bo mi się dziś jeszcze serce krwawi, gdy wspomnę, co sam i patrząc na to, co się działo, cierpiałem. Ale z wielu względów nie godzi mi się milczeć o tym, co ludzie może wcale inaczej i fałszywie opowiadać i tłumaczyć będą. Wszystkich tych klęsk i nieszczęść, jeżeli nie złe serce, bo o to go nie obwiniam, to wielka króla lekkomyślność a nierozwaga stała się przyczyną. Jak skoro na tron wstąpił już z myślą tą, którą utrzymywał, że po ojcu wziął w spadku, nosić się począł, aby śmierć bohaterską Warneńczyka pomścić a Turków pogromiwszy zagarnięte przez nich ziemie odzyskać. Od zjazdu w Lewoczy król o niczym nie myślał, nie mówił, nie troszczył się o nic prócz tego. Wojsko sprzymierzone chciał mieć tak potężne i wielkie, jakiego jeszcze żaden inny mocarz przeciw poganom nie wystawił. Pomijając własne, polskie pospolite ruszenie, posiłki Aleksandra litewskie, księcia Konrada mazowieckie, Krzyżaków, czeskie i węgierskie, na które też rachował, zmusić chciał Stefana Wołoszyna, aby i ten z nim szedł. Z roku na rok ściągało się to aż do połowy 1497 roku, kiedy na ostatek wojskom w lipcu do Lwowa się zbierać nakazano. Kardynał Fryderyk pozostawał w Krakowie na straży i jako wielkorządca z ramienia króla, jego zastępca. Zygmunt musiał ciągnąć z bratem. Zdawało się, iż królowi tak szło o lik ogromny, iż co było ludzi zdolnych do wzięcia broni, pędzić kazał pod chorągwie