... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Te zapasy należą do mnie! - Cóż, szkoda - replikował Woolf wydymając z talu wargi. - Jeśli tak jest, pokaż kwity mojemu człowiekowi Asadzie, i bierz, co do ciebie należy. - Nie mam żadnych kwitów, to prywatne transakcje. Nikt nigdy nie kwestionował tu mojego słowa. - Słowa rządcy Kingsford? - Oczywiście - odrzekł arogancko Oliver. - Skoro o tym wspomniałeś, jest jeszcze jedna sprawa do wyjaśnienia. Z tą chwilą jesteś zwolniony. Oliver był wściekły. Twarz mu się wykrzywiła, machnął ręką w powietrzu. - Wynoś się z mojego majątku! - wrzasnął. - Twojego? - drwił Woolf. - Co chcesz przez to powiedzieć? - To, że kiedy byłem tu ostatnio, ta ziemia należała do Kingsford. Wierzbówka to właśnie jeden z tych kamyczków, pod które należy zajrzeć, Oliverze. - Rozmawiaj z panem Fletcherem. On cię uświadomi. - Jak wiesz, miałem - taki zamiar, zdecydowałem jednak, że zwrócę się do mojego przyjaciela markiza Hawksleya. Jego prawnik jest prawdziwym psem gończym. Oddany, lubi ścisłe wyliczenia i ostre kary za krętactwa. Byłbym zapomniał... - powiedział zerkając na Taryn. - Zlecę mu też zbadanie majątku Taryn, po to tylko, by stwierdzić, czy naprawdę chroniłeś jej interesy; tak ogromny spadek mógł był pokusą, do różnych machinacji i wywierania presji na dziewczynę. Na przykład, żeby wyszła za twojego syna wbrew własnej woli. Wściekłość Olivera była tak wielka, że nie mógł mówić. Taryn miała wrażenie, że na oczach wszystkich dostanie apopleksji i umrze. Tymczasem Woolf jeszcze nie skończył. - Nim się wszystko wyjaśni, sam chcę obejrzeć posiadłość. Skoro zaś zostałeś już zwolniony ze swych obowiązków, potrzebuję na jutro kogoś, kto by mnie oprowadził. Taryn, jak sadzę, jest z pewnością zorientowana najlepiej. Kto wie, może potrafi przekonać mnie, że wszystko jest w porządku, a wtedy wystarczy po prostu obejrzeć budzące wątpliwości kamienie. Przerwał i popatrzył na Klaudię. - Ponieważ dziewczyna nadal potrzebuje troskliwej opieki ciotki, możecie zostać, z moim błogosławieństwem, aż się sprawy wyjaśnią. - Uśmiechnął się widząc, że Klaudia jest równie wściekła jak jej mąż. - Taryn, przyjdę po ciebie o dziewiątej rano - dodał już normalnym tonem. Skinęła machinalnie głową, dziękując w duchu, że nie zdradziła przed nim wszystkich tajemnic. Nawet jeśli zachował dla siebie historię ich sekretnych zaręczyn, był zbyt niebezpieczny, by mu zaufać. Zapadła znacząca cisza, w którą wdarł się głos pijanego Gilesa, dobiegający od stołu: - Taryn, kochanie, chodź tutaj i nałóż mi na talerz. Wzdrygnęła się, spojrzała na Woolfa, chcąc sprawdzić, jak zareaguje na grubiaństwo Gilesa. Rozbawiony cynik, szczujący Olivera, zniknął. Patrzył na nią czujnie, czekając, aż wpadnie w jego pułapkę tak jak Oliver: Serce w niej zamarło. Miała rację. Wrócił jako wróg. 10 Uniósł brwi, jakby wzywał Taryn, by przeciwstawiła się aroganckiemu żądaniu Gilesa. Wzywał, oskarżał, skazywał. Rozgorzała w niej złość. Jeszcze jedna zniewaga ze strony tego panoszącego się, wydającego wyroki barbarzyńcy, a rzuci w niego, czym popadnie. Złożyła mu przesadnie uniżony ukłon. - Dobranoc lordzie Kingsford. Odwróciła się i poszła wściekła do Gilesa; z tyłu dobiegł ją odgłos wolnych kroków odchodzącego Woolfa. Na Gilesa także była zła. Jak śmiał, nawet pijany, przybrać wobec niej tak prostacką, pańską pozę? Podeszła ku niemu z ujmującym uśmiechem na ustach i niewiele myśląc wylała na jego hartowaną kamizelkę szklankę ponczu. Przepraszając słodko, zaatakowała jego gości. Niczym trąba powietrzna zmiotła ich od stołu i przypilnowała, by znaleźli się w łóżkach, a zrobiła to tak zręcznie i skutecznie, że mogłaby jej pozazdrościć niejedna doświadczona londyńska pani domu. Po uporaniu się z przyjaciółmi Gilesa spojrzała przelotnie w lustro w salonie i skrzywiła się na widok zapadniętych, podkrążonych oczu: przypominała zmęczonego szopa pracza. Pragnąc już tylko paść na łóżko i solidnie się wypłakać, ruszyła w kierunku schodów. - Taryn, głupia dziewczyno - od drzwi salonu odezwała się Klaudia. - Wszyscy mówią tylko o tobie. - Wykonała gest nakazujący siostrzenicy pozostanie w pokoju. Taryn wyprostowała plecy, szykując się na jeszcze jedna nieprzyjemna scenę. W tej chwili ujrzała dodatkowe dwie pary wpatrzonych w nią oczu. Giles i Oliver. Chciała jut przepraszać, ale zrezygnowała, niepewna, ile jej grzechów wyszło na jaw, Klaudia mówiła głosem coraz bardziej piskliwym, przeraźliwym, jakby sama wzniecała w sobie. złość. - Zaprosiłaś całe hrabstwo, stratowali mój ogród, wywlokłaś z domu wszystkie meble, a na dodatek włączyłaś w to tego godnego pożałowania Woolfa Burnhama. Przecież wiesz, jak węszył koło ciebie ten chłopak tylko po to, żeby obudzić w Gilesie zazdrość, Jak myślisz, jak on się czul widząc Woolfa z tobą, niewdzięczna dziewczyno? - Jeszcze bardziej podniosła głos. - Wiesz; co sobie pomyślałam, kiedy usłyszałam o śmierci Geoffreya? Że wybaczę Woolfowi wszystko. Byłam gotowa powitać go w domu, w nadziei, że stał się bardziej cywilizowany. Tymczasem od czego on zaczął? Panoszy się, grozi, że wyrzuci nas z naszego domu! Już jako chłopak był okropny, a stał się potworem, jak przewidywałam. Podeszła bliżej do Taryn, piorunując ją gniewnym wzrokiem, jak Zwykle w napadach wściekłości. Przypominała rozjuszone zwierze gotujące się do walki. I logika nie była ważna. Wrzaski zdawały się sprawiać jej przyjemność, szczególnie jeśli Taryn brała w końcu winę na siebie. - I ten strój! Jesteś śmieszna przywdziewając żałobę po służącej. Wzięłaś bez pozwolenia moją suknie i proszę, została z niej szmata. - Wzniosła oczy do nieba. - Ciekawe, czym go omamiłaś, że chce spędzić z tobą jutrzejszy dzień. Jesteś zaręczona... - Co to znaczy? - ryknął Giles, który nieco wytrzeźwiał po obfitym posiłku. - Taryn, on ci coś proponował? Pokręciła głową, zaprzeczając oskarżeniom. Klaudia, wyliczywszy jej grzechy, zwróciła się do Olivera: - Spójrz tylko, co za głupia dziewczyna. Nawet na chwilę nie można zostawić jej samej. Oliver. z głową pochylona na bok, jak kogut, słuchał, milczał, w końcu przemówił: - Masz rację, moja droga. Twoja siostrzenica zapomniała, gdzie się znajduje. Ofiarowując gościnę Woolfowi, nie czekając z tym na mnie. okazała samowolę, jakiej nie widziałem od czasu, gdy pojawiła się u nas ta krnąbrna mała dziewczynka. Jednakże, co się tyczy oględzin posiadłości, chcę, żeby towarzyszyła Woolfowi Może łotr odkryje przed nią karty. A nawet jeśli nie, straci trochę czasu; dla nas cenna jest teraz każda chwila