... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Dopiero po dłuższej chwili Bleys uświadomił sobie, że nie były to iskierki humoru, ale zdradzały coś w rodzaju „mam cię!”. – Aresztowany? – zapytał mężczyzna. Błysk w oku znikł, a na jego twarzy odmalował się szok. – Nie, to niemożliwe. – To właśnie powiedział nam oficer, który przywiózł nas z portu kosmicznego – stwierdził Bleys. – Doprawdy? To nic takiego. Chciałem tylko z panem porozmawiać. Tak mi przykro! Pan pozwoli, że się przedstawię. Pięter DeNiles, Sekretarz Rady Rozwoju naszej planety. Czy ten oficer naprawdę użył słowa „areszt”? – Dokładnie – potwierdził Bleys. DeNiles potrząsnął głową. – Wojskowi! – powiedział. – Zawsze przesadzą. Nie, Bleysie Ahrens, miało to być tylko zaproszenie dla pana i pańskich ludzi. – A szczegółowa rewizja osobista? – zapytał Bleys. – 1, nie wątpię, podobna rewizja wszystkich, którzy są ze mną? – To niestety – odpowiedział DeNiles – jest ostrożność podyktowana przez procedury rządowe, które, jestem pewien, zrozumie ktoś na pańskim stanowisku. Obawiam się, że będzie pan po prostu musiał uwierzyć mi na słowo, że to nic osobistego. Ani ja, ani osoby, które dokonywały rewizji nie spodziewały się znaleźć niczego niebezpiecznego. Ale jestem prawnie zobowiązany do podjęcia takich środków ostrożności. – Prawnie? – Bleys przyglądał mu się uważnie. – Niestety, tak – odpowiedział DeNiles. – Jestem tylko urzędnikiem rządowym, właściwie już na emeryturze. Teraz tylko doradzam. Ale ponieważ formalnie jestem członkiem Planetarnej Rady Rozwoju, cały czas podlegam ochronie, jakbym był aktywnym członkiem rządu. – Wydaje mi się, że nie wystarczy do uzasadnienia aresztu – wymamrotał Bleys. – Nie, oczywiście, że nie – zgodził się DeNiles. – Ale cała ta sprawa jest po prostu niepomyślnym zbiegiem okoliczności. Aresztowanie akredytowanego gościa ze statusem dyplomatycznym – ma pan całkowitą rację, legalnie nie jest to możliwe. – A więc czemu tu jesteśmy? – Jak mówię – zbieg okoliczności, nieporozumienie – stwierdził DeNiles. – Widzi pan, rzecz w tym, że oprócz bycia członkiem Izby rządzącej na Zjednoczeniu, przewodzi pan również organizacji międzyplanetarnej, której filia na tym świecie została uznana za nielegalną. W efekcie członkowie Rady Rozwoju muszą pokazać wyborcom, że upewnili się czy pańska wizyta nie służy nielegalnym celom lub powiązaniom. Zdecydowano, że właśnie ja się co do tego upewnię, ja zaś – moje najszczersze przeprosiny, bo właśnie na mnie spoczywa odpowiedzialność – wydaje się, że przesadziłem z nadgorliwą pomocą armii. Moimjedynym wytłumaczeniemjest fakt, że chciałem się z panem spotkać i porozmawiać, a takie postępowanie wydawało się być jedyną szansą. – Rozumiem – skomentował Bleys. Tak naprawdę jednak, wciąż nie miał pojęcia, co kryło się za tymi wszystkimi wydarzeniami. Ale dowie się. Nic z tego, co zaszło od chwili lądowania, nie mogło być przypadkiem. Coś musiało się za tym kryć. DeNiles znów się uśmiechał, teraz nawet cieplej, pogłębiając zmarszczki wokół oczu. – ...Choć wygląda na to, że część osób z pańskiej grupy miała w bagażu broń. Bleys roześmiał się. – Jako członek tutejszej Rady – powiedział – musi być pan świadom, że wielu zagranicznych dyplomatów ma ze sobą własną uzbrojoną ochronę. – Och tak, oczywiście. Ale był to jeszcze jeden powód zaniepokojenia Rady. Naprawdę, nie przeraziła nas wizja tego, co może dokonać grupa pięćdziesięciu trzech ludzi z bronią ręczną przeciw naszym siłom. Bleys uśmiechnął się w odpowiedzi. – Och, z pewnością. Coś jeszcze? – Cóż – proszę mi wybaczyć – powiedział DeNiles – chodzi o to, że zamierza pan wygłosić do naszych obywateli serię przemówień. Z tego co wiemy, efektem podobnych mów na Nowej Ziemi były znaczące niepokoje społeczne, a nawet kilka zamachów bombowych. To właśnie martwi członków Rady. Dziwi się im pan? – Nie wiem – odpowiedział Bleys. – A powinienem? Zależy to od tego, jak poważnie traktują moje powiązania z Innymi i bronią przewożoną przez moją ochronę oraz pozostałe sprawy uważane przez nich za istotne w aspekcie społecznym. – Nic z tych rzeczy, Bleysie Ahrens, zapewniam pana. Po prostu jesteśmy ostrożni, a ja pozwoliłem sobie wykorzystać okazję poznania pana, bo to, co wiem o pańskiej filozofii, sugeruje, że jest bardzo interesująca. – Mogę zrozumieć, że pańska Rada zawsze ma na uwadze bezpieczeństwo planety – stwierdził Bleys. – Ale czy pan, osobiście, słuchał nagrań jakichś moich przemówień? DeNiles popatrzył wprost na niego i przez chwilę wzrok miał całkowicie poważny. – Jednego. Ktoś mniejszego formatu mógłby uniknąć odpowiedzi albo skłamać. Bleys zaczął odczuwać pewien szacunek do tego człowieka. Jedno nagranie mogło wystarczyć sumiennej osobie, zainteresowanej wyłącznie potwierdzeniem dowodów, które już go przekonały. – Oczywiście dysponuję również pełnym raportem na temat pańskiej działalności i tego, co ważne z innych pańskich przemówień. – W takim razie wysłuchanie jednego powinno wystarczyć – odpowiedział Bleys – skoro został pan wcześniej wprowadzony w podstawy mojej filozofii. Wszystkie moje przemówienia niosą ten sam przekaz, choć słowa zmieniają się w zależności od słuchaczy. Ale wiadomość jest zawsze ta sama. Nie jestem zainteresowany indywidualnymi społeczeństwami planetarnymi. Interesuje mnie społeczność ogólnoludzka. – Tak – powiedział w zamyśleniu DeNiles. – Pamiętam, że powtarzał pan to kilkakrotnie w znanym mi przemówieniu. – Zawsze to powtarzam. Najważniejszy jest fakt, że działam na najszerszym z frontów. To filozofia dla ulepszonej ludzkości i lepszego życia dla wszystkich, a zwłaszcza dla nas, na Młodszych Światach. Jedna, uniwersalna ideologia, plus samodoskonalenie wszystkich osób. DeNiles pokiwał głową. – Wskazuję również – kontynuował Bleys – że samodoskonalenie, które do dzisiaj powinno osiągnąć znacznie wyższy poziom, było hamowane przez Starą Ziemię. Kolebka rodzaju ludzkiego zawsze próbowała utrzymać nad nami jak największą kontrolę, jeśli nie jawnie, to po kryjomu, więc wcale nie mieliśmy takiej swobody wyboru, jaką moglibyśmy mieć, gdyby pozostawiono nas sobie samym. Bleys przerwał, patrząc znacząco na DeNilesa