... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Włóczę się, zwykle tak robię. - Znasz te strony? - Nie, nigdy nie byłem tak daleko na południu. - Spodoba ci się Las Dos Marias - powiedziała kobieta. - A może nie. Może nie być w jego guście. - Oczywiście, że będzie - odsunęła od siebie talerz. - O której tam dojedziemy, Gord? - Jak nam szczęście dopisze, to około pierwszej. - Raczej około drugiej - wtrącił Pascoe. - Myślisz? - To jeszcze kawał drogi. - Ale w każdym razie była odmiana. - Carson przejechał językiem po zębach. - Założę się, że cała reszta dalej tam siedzi. Co, Marleno? - Dobrze im tak, głupcom. Wniesiono kawę, zapalili. I wtedy, całkiem bez uprzedzenia Carson zapytał obcesowo: - Nie spytałem dotąd, co właściwie robisz? - Siedzę w produkcji plastyku. - Rzeczywiście? - Spotkali się wzrokiem, Carson gładził wąsy. - Widać wziąłem cię za kogoś innego. Pascoe poczuł w gardle dławienie. - Dlaczego? - Przysiągłbym, że cię już widziałem. - Gdzie? Carson wypuścił dym, zanim odpowiedział. - W Banku Zachodnio_Centralnym w Richmond. - Słowa padły jak kamień. - Załatwiałem tam wszystkie swoje sprawy, zanim przenieśliśmy się do Wimbledonu, i tam... - Mylisz się... - Był facet podobny do ciebie jak dwie krople wody... - Pomyliłeś się. - Powiedział to o wiele za szybko, od razu zdał sobie sprawę, ale nie mógł przerwać. - W banku? Skąd ci to przyszło do głowy? - Próbował parsknąć śmiechem, ale kąciki ust mu opadły. - Jestem u Browna i Chambersa... Zawsze tam byłem. - Ach, tak? - Oczywiście, że tak. - No, no. Że też się człowiek tak może pomylić. - Wzruszył ramionami. - Ale tam na lotnisku i potem, jak weszliśmy tu do światła, od razu mi to przyszło do głowy: No, przecież ja tę twarz już widziałem. Więc głowiłem się przez cały czas, kiedyśmy jedli i... - Musiałeś mnie wziąć za kogo innego. - Najwidoczniej. - Mina Carsona była nieodgadniona. - Brown i Chambers, mówiłeś? - Tak. - W każdym razie masz, bracie, sobowtóra, to pewne jak dwa a dwa cztery. - Nigdy w życiu nie byłem w Zachodnio_Centralnym. - Tylko ogromnym wysiłkiem zdołał Pascoe powstrzymać się od wyjęcia na dowód paszportu. - Nigdy - powtórzył z płonącą twarzą. - Dobra, dobra. - Teraz niewyraźny uśMiech. - Każdy może się omylić. - A zwłaszcza Gord - powiedziała kobieta z naciskiem. - Przyganiał kocioł garnkowi. - Milutki jesteś. Przypływ paniki opadł trochę, podczas gdy tamci dwoje droczyli się ze sobą. Pascoe był w oddziale richmondzkim przez rok, w dziale papierów wartościowych, Carson nie zgadywał. Spojrzał nerwowo na zegarek, zniechęcony, czując się coraz bardziej jak ścigany. Nie mógł sobie w żaden sposób przypomnieć Carsona, i to go w równym stopniu przerażało, jak sama niezwykłość faktu, że go rozpoznał. Przez cały ten czas okłamywał się tylko: zawsze, zawsze będzie w niebezpieczeństwie. - Czy nie powinniśmy już ruszać? - Chyba tak. - Ale naprzód muszę iść sobie nos przypudrować. - No to idź, moja droga, a my tymczasem załatwimy rachunek. Odeszła ciężko, a Pascoe kiwnął, żeby dali rachunek. - A to dziwna historia - Carson głośno rozmyślał. - Nie masz przypadkiem brata? - Nie. Kiwał głową, zupełnie nie rozumiejąc. Zapłacili wspólnie i wyszli na dwór. Bernardo siedział za kierownicą, ale wygramolił się od razu z uśmiechem tak promiennym, jak do bliskich przyjaciół. - Dobre jedzenie? - Carson zaczął cudacznie gestykulować. - Bueno? - Bueno, se~nor. Muy bueno, gracias. Powietrze było dalej ciepłe, księżyc stał wysoko. Piłowanie cykad przytłumiało zgrzyt żwiru pod nogami, gdy szli w kierunku auta. Zaraz też wyłoniła się i Carsonowa i wszyscy wsiedli, znowu upychaąc się ciasno, a Pascoe poczuł, jakby był uwięziony. Las Dos Marias stawało się wobec tego miejscem, gdzie najwyżej spędzi noc. Rankiem musi wyjechać. Byłoby bezpieczniej, gdyby pozostał z całym tłumem - ale skąd mógł to wiedzieć? Jak w ogóle kiedykolwiek będzie umiał rozpoznać, co jest bezpieczne, a co nie? Los ma długie ramię i trudno przewidzieć, jakiego figla może spłatać! Droga wciąż i wciąż nadbiegała ku masce samochodu. Wiatraków było dużo, rozrzuconych po równinie, a betonowe zbiorniki nawadniające stały wśród zbóż niby zjawiskowe stanowiska baterii. Miasto Murcia spowodowało zmniejszenie tempa, ale potem uwolniło ich znowu. Raz Bernardo zatrzymał się, by zatankować benzynę. Drogowskazy migały: Lorca, Almeria, Las Dos Marias, Motril, Malaga... Europy przed nimi nie było już tak wiele. Parę razy charakter krajobrazu się zmieniał, niby sny pod wielkim księżycem z wolna przesuwały się horyzonty. Nie mówiono już więcej o Zachodnio_Centralnym, w ogóle niewiele mówiono. Dawało się odczuć te przeszło trzysta kilometrów. Pierwsza zasnęła kobieta, ale zanim dojechali do Lorki, Carson już także pochrapywał cicho. Tylko Pascoe trwał bezsennie; siedział pomiędzy nimi, jakby nie mógł się ruszyć z powodu jakiejś rany, ale nie czuł zmęczenia