... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

I oto jest! Zamilkł. — A co z dzikimi osłami? — zapytał pisarz. Smutne, czarne oczy spojrzały na niego bezradnie. — Czy one nie wyrządzą jakichś szkód? — Wyrządzą ogromne szkody — rzekł przygnębiony diabeł. — Jednak w końcu je schwytasz? — Hmm — mruknął gość, usiłując o tym nie myśleć. No cóż, duch romantycznej przygody kryje się w zupełnie nieoczekiwanych miejscach, ajuż wam mówiłem o niezadowoleniu naszego pulchnego pisarza. Już od kilku lat był jak tykająca bomba. Teraz wybuchnął. Nagle poczuł przypływ entuzjazmu, energii, chę- ci działania. Stanął nad załamanym diabłem. — Drogi chłopcze! — rzekł. — Musisz wziąć się w garść. Stać cię na coś więcej. Te okropne bestie mogą narobić wiele złego. Podczas gdy ty rozczulasz się nad sobą. I tak dalej. Istne kazanie. — Gdybym tylko miał kogoś do pomocy. Kogoś, kto zna teren. Podekscytowany autor pociągnął łyk whisky. Zaczął bardzo szybko krążyć po pokoju i energicznie gestykulować. Wiadomo, jak takie emocje działają na człowieka. — Musimy obrać sobie jakąś bazę wypadową — rzekł. — Może na początek niech to będzie Londyn. Wyruszyli niecałe dwie godziny później, pisarz i diabeł, z któ- rym się skumał. Ruszyli w płaszczach i ciepłej bieliźnie (pisarz pożyczył diabłu swój myśliwski strój i dwa bawełniane komplety), zdecydowani odnaleźć diabelskie dzikie osły i jak najszybciej po- słać je z powrotem do piekła. Przynajmniej tego chciał pisarz. Na zdjęciu widzicie go z zawieszoną na szyi lornetką, przydatną do obserwowania podejrzanych. W kieszeni ma garść soli, zawiniętą w pergamin, na wypadek, gdyby znalazł dzikie osły pod nieobec- ność diabła z jego tajemnym zaklęciem. Ruszyli. Autor sądził, że kiedy pochwycą i odprowadzą dzikie osły, będzie mógł wrócić do swojego miłego domu i miłej żonki, do córeczki mówiącej zabawne rzeczy, do swej sławy, do rosnącej popularności i być dokładnie takim samym człowiekiem jak dawniej — jedynie cieszącym się większym szacunkiem. Nie wiedział, że kto podejmuje się czegoś, mając diabła za kompana, rusza w drogę, z której nie ma powrotu... Nigdy. Przełożył Zbigniew A. Królicki C.S. Lewis DUCHY OPIEKUŃCZE Wiz|e H.G. Wellsa wywarły wpływ na wielu późniejszych pisarzy, do których należy także C.S. Lewis z jego klasycznąjuż trylogią międzyplanetar- nych romansów [Z milczącej planety (1938), Perelandra (1943) i Ta ohydna .Wfa(l945)], której bohaterem jest nieustraszony podróżnik, filolog, drRansom. W przedmowie do pierwszej z tych książek Lewis przyznaje, jak wiele zawdzię- cza Wellsowi. podczas gdy już w trzeciej obsadza swego mentora w niezbyt pochlebnej roli londyńskiego dziennikarza, niejakiego Horacego Julesa W po- słowiu do Tej ohydnej siły (którą nazywa „niezwykłą opowieścią o diabel- stwach") dodaje: „Ci. którzy chcieliby dowiedzieć się więcej o Numinorze i Prawdziwym Zachodzie muszą (niestety!) czekać, aż ukaże się to, co na razie istnieje tylko w wyobraźni mojego przyjaciela, profesora J.R R. Tolkiena". Do innych znaczących książek Lewisa zaliczają się Listy starego diabla do młodego (1943), szereg listów pisanych przez starego diabła do młodego, zawierających wskazówki, jak łapać ludzkie dusze; Rozwód ostateczny (1945), powieść fantasy o niebie i piekle, oraz siedmiotomowy cykl bardzo popularnych książek dla dzieci Kromki Nami. opublikowanych w latach 1950-1956. Chve Staples Lewis (1898-1963) urodził się w Belfaście. Ukończywszy studia w Oksfordzie, rozpoczął karierę naukową, a następnie wykładał średnio- wieczną i renesansową literaturę angielską w Magdalen College, gdzie zaprzy- jaźnił się z dwoma innymi naukowcami piszącymi książki fantasy — J R R Tolkienem i CharlesemWilliamsem Lewis był gorącym apologetą chrześcijań- stwa, co uwidacznia się w większości jego książek, chociaż wartka akcja i humor sprawiają, ze czytelnicy bez religijnych inklinacji nie czują się znudzeni Warto zaznaczyć, że Lewis napisał niewiele opowiadań, ajednym z nich jest utwór pt. Duchy opiekuńcze, który doskonale pasuje do niniejszego zbioru Po raz pierw- szy ukazało się w styczniu 1958 roku w „Fantasy and Science Fiction". Inspi- lacją byt niewątpliwie zamieszczony w majowym numerze „Saturday Review" z 1955 roku artykuł, którego temat był bliski Lewisowi: „Dzień, w którym wylądujemy na Marsie'' Autor, dr Robert S Richardson, pisał w nim: „Jeśli podróże kosmiczne i kolonizacja planet staną się kiedyś możliwe na dostatecznie dużą skalę, może będziemy musieli najpierw tolerować, a w końcu zaakcepto- wać zachowania seksualne, jakie przy obecnych normach społecznych uważane są za tabu..