... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Hetka go tylko urodziła, ona sprawiła,że żył. Moszele to możejakoś czuł, może wiedział,że ta duża pani w szerokiej spódnicy oznaczała dla niego coś dobrego,coś miłego, wyciągał do niej ręce i krzyczał, gdy matka zabierała godo domu. Rudy jakHelka, wyglądał jak mały rydzyk ubrany w białą koszulkę. Podobnydo rodziców, w przedziwnysposób nie odziedziczył ich brzydoty, byłpromiennym, czarnookim malcem o czerwonej głowie - nikt nieprzeczuwałjeszcze wtedy, Jaka toklęska. Na dwa lata przed wojną, kiedy mądrzejsi niż Helka nie zdawalisobie sprawy z tego, kuczemu idzieświat, cała uwaga obydwu pańPrinzz firmy Izaak Prinz iSynowie"Polski Kilim" skierowana byłana konieczność wzajemnego unikania się. Narzuciła ją Salka, wciążwspominająca swojąfilozofię we Lwowie i zagraniczne lektury,i premiery w teatrze,których nigdynie opuszczała. Podczas lataodwiedzały ją koleżanki ztego innego świata- a wszystkie znały obcejęzyki i czytałyZweiga w oryginale- wtedy istnienie Helki nabierałospotęgowanej, natężonej niewłaściwości, tym trudniejszej do ukrycia,że dombył wspólny, aszyld wyraźnie głosił istnieniedwóch braciPrinz, a więc i dwóch bratowych. Na dobitek Helka nie tylko nieznałażadnego obcego języka, nie mówiłateż dobrze ani pożydowsku, ani popolsku - w każdym zdaniu plątało się jakieś słowo ukraińskie, którymwspierała swoją znajomość świata. Oddziecka pomagała rodzicom przy straganie, oferując różnojęzycznej klienteli cebulę i czosnek w ciągu zimy i wiosny, ogromne, opuchnięte od słodkiegosoku morele podczas lata, ciężkie kiście winogron jesienią. Kiedyumarli - jednegodnia, na czerwonkę,która w ciągu kilku tygodnizdziesiątkowała dzielnicę żydowską - znalazła pracę i schronienieudobrej paniPrinz. Do szkoły chodziła w swoimżyciu krótko i nieczęsto - nie, na pewno nie pasowała doSalki Papierzówny ijej koleżanek; ale także nie ponosiła za to żadnej winy. Sytuację pogarszał fakt, że Jasio Prinznic jeszcze z tego wszystkiego nie rozumiał, i kiedy Moszele pojawiał się przed domem, wyrywał się do niego z rąkswojej ukraińskiej piastunki i żadna zabawanie była w stanie go zatrzymać. Podzielono więc ogródek na dwie części, a płot obsadzono krzewami, które jednak nierosły tak prędko, jak Salka by sobie tego życzyła. Dwóch małych Prinzów stało więc po obydwu stronach sztachet i wyciągnąwszy języczki cmokałodo siebie przez szparęw ogrodzeniu. - Ne treba! Niemożna! Pani zakazała! - krzyczała Nastka, a Helkarzucałanaczyniami w kuchni, aż przechodnie zatrzymywali się naulicy. Kiedy wybuchła wojna, nad Dniestrem wygrzewali się na leżakachostatni plażowicze. Słońce przypiekało ostro, dojrzaławoń lata biłaz ziemi, jak z otwartego na oścież składu ziół i owoców, zbóż i siana,koszonego właśnie na niskichłąkach po rumuńskiej stronie. Wieści o wojnie były najpierw dysonansem, jakimś rażącymnietaktem wobec spokoju i harmonii, wobec leniwego spoczynku, jakinależy się światu po zebraniu urodzaju. Już od kilku dni megafonywywoływały z plaż tych, których aż tu dosięgły wezwaniado wojskowych jednostek. Alenikt nie brałtego poważnie, na opuszczonych leżakach kładlisię nowi goście, a wieczorami tańczono nadDniestrem, nie zwracając narazie uwagi na wzrastającą przewagęrumuńskich oficerów wśród mężczyzn. Teraz, kiedyto było już pewne, kiedy gdzieś tamna Zachodziepadły już pierwsze bomby i pierwsze słupy graniczne - popłochogarnął miasto, letnicyprosto z plaż biegli na dworzec, aszosą prowadzącą do mostu jechały już pierwsze samochodyz Warszawy. Przez następnedni, w dzień i wnoc, obleganoszosę jakby podczas nie kończącej się, gigantycznejdefilady. Małokto - z tych ludzi,którzy tu się cisnęli - rozumiał już wtedy, co się stało. Mało kto zdawał sobie sprawę z tragicznej doniosłości wydarzeń. Stali przy brzegu 105. szosy z koszykami owoców, kubłami herbaty, ogromnymi bochnamichleba; nawet nie pytali o nic, a kupujący czy przyjmujący te dary niebyli skorzy do mówienia. Możegdyby przypuszczali,że mają przedsobąludzi na zawsze żegnających ich z ojczyzną,zostawilibyim jakieś słowo, jakiś gest trwający przez lata. Albo by otakie słowoczy o gest poprosili. Ale to nie przychodziłoimnawetna myśl. Helka takżestała na brzegu szosy,przy samym moście, gdzieściskbył największy, gdzie odbywał się maty, zakrojony na miarę jednegokraju koniec świata. Gdyby wtedy zdołała pojąćjuż coś z tego, co siędziało, co się dokonywało na jej oczach, łatwiej - przyzwyczajonaniejakodo tej nieuchronności - przyjęłaby swój los, w tej właśnie otochwili zakreślony linią, której jeszcze przed sobą nie widziała. Dwa lata dzieliły jąod nieuniknionego dnia istała tu, nie przeczuwając niczego, z konewką śliwkowego kompotu, z drożdżowymplackiem w koszyku,bardziej zaciekawiona niżprzejęta, zupełnie nierozumiejąca, dlaczego jakaś pani,wychylona zkurzem pokrytegosamochodu, usiłowała za szklankę kompotu wcisnąć jej na paleczłoty pierścionek. Nie przyjęła - był zamały, po co byłjej za małypierścionek; złota niepotrzebowała, nie przechodziłojej jeszczeprzez myśl, że będziego potrzebowała; puszysta głowa Moszele mieniła się najprawdziwszym złotem, żadne inne złoto nie miało dlaHelki znaczenia. Kiedy weszli Rosjanie, Salka Prinz została sekretarką komendantamiasta. Okazało się, że i rosyjski znała także, zamiast o Zweigu, mówiła teraz o Tołstoju,że cudny, że całaświatowa literaturazaczyna się od Tołstoja, komendant zachodził wieczorami do Prinzów,jakby mu było za mało dnia napatrzenie w czarne oczy Salki; ale tojednak nie ona, tylko Helka, mała, ruda ipiegowata, zabezpieczaław tych dniach istnienie domu i firmy Izaak Prinz i Synowie "PolskiKilim". Wychowana przy straganach na rynku, mówiąca trzema językami równocześnie, a z tych trzechjęzyków najtrafniej dobierającasłowa oddanew pacht wojnie - od razu, od pierwszej chwili wiedziała,co chcą sprzedać, a co kupić Polacy, Ukraińcy iŻydzi, z kimpowinnaporozmawiać, z kim nawiązać kontakt, dokogo pójść do domu. Byłachodzącym kantorem wymiany i obydwaj bracia Prmzowie i Salka zeswoją filozofiąmieścili się wjej Jednym zaciśniętym kułaku. Moszele nie cierpiał więc jeszczewtedy głodu, a i Jasiowidostawałsię jakiś kąsek, kiedy niewidziała tego jego matka. Dlaczego nieporozumiały się ze sobą, dlaczego nie zrównały się w tych czasachmanifestacyjnej nieomal równości, tego moja ciotka nigdynie zdołała zrozumieć. Helka wzruszała ramionami, kiedy pytała Ją o to, usta^ miała zaciśnięte. ^ Przychodziła, jak zawsze,co dnia po mleko- tyleże była to teraz^ wymiana, za mąkę i cukier,czasem za kwaterkęwódki. Popijały ra żem - i coraz częściej -przegryzając chlebem zsolą, czasem zimnymi pierogami, które ciotce zostawały z obiadu. Ta chętka, to pragnienie przyszło nagle, wzięło się z wystawania, z krążenia Hetki po rynku, z ciotczynego strachu, który nie przestawałw niej wzbieraćodchwili,kiedy zobaczyła polskie samochody stłoczone na rumuńskiejdrodze