... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
* Jerzy spóźnił się na ślub. Spóźnił się tak bardzo, że aż pastor zaczął robić złośliwe uwagi. Nie było to przyjemne. Mój narzeczony nagle wpadł do zakrystii, zgrzany, na pół przytomny, rozczochrany. Okazało się, że spóźnił się dlatego, iż jego lepsze ubranie było w szafie w pokoju ojca, a ojciec spał i oczywiście nie było mowy, żeby go obudzić. Dopiero gdy skończył sjestę, syn wskoczył w swój „lepszy" garnitur i cwałem pobiegł do kościoła, bo nie miał grosza na dorożkę. Przy końcu ceremonii zjawił się też teść (teściowa była chora i już nie wychodziła z domu). Uścisnął mi rękę, przywitał się ozięble z Maminkiem i Nykiem oraz ze świadkami i poszedł. Nie było mowy o jakimś prezencie dla mnie czy dla syna, o filiżance kawy w kawiarni czy śniadaniu w restauracji. Zresztą nie spodziewaliśmy się tego. Maminek natomiast przygotował nam zawczasu dobrą kolację i wyszedł z domu wraz z Nykiem na resztę dnia i na noc. Uważaliśmy to za niezwykle miłe z ich strony. Wracając do domu, pozwoliliśmy sobie na luksus: w sklepach było dużo owoców (bo to lipiec) i kupiliśmy każdego owocu po ćwierć kilo, bo tylko na tyle było nas stać. Ale po przyjściu do mieszkania rozłożyłam elegancko na dużym półmisku maliny, agrest, porzeczki, wczesne śliwki i gruszki. %ło pięknie i wspaniale. Pierwszy raz zostaliśmy naprawdę sami, a choć Już „skonsumowaliśmy" nasze małżeństwo wcześniej, była to dla nas radna chwila. I oto nagle rozległ się dzwonek. W drzwiach pojawił się daleki krewny, Aleksander Hertz (który później mieszkał w Stanach). * Skąd się dowiedział o naszym ślubie, nie mam pojęcia, ale rubasznie 143 otworzył ramiona i pytał, czemuśmy nie rozesłali zaproszeń. Cho' powiedzieliśmy, że nie chcieliśmy mieć na ślubie nikogo, rozsiadł Sje i zaczął gadać. Był ostatnią osobą, na którą mielibyśmy wówczas ochotę, ale nie umieliśmy go odprawić. Sytuacja młodych malżonkó\y była dla nas żenująca. Co gorsza, Jerzy przyniósł z sąsiedniego pokoju butelkę likieru, którą przygotował dla nas Maminek (lubiący tyl^ słodkie alkohole), i nie widząc moich złowrogich spojrzeń, postawił ją przed gościem. Co tu się wdawać w szczegóły: facet wypił sam cała butelkę, siedział do pierwszej w nocy, wyrzygał się najpierw na dywan potem na schody i w końcu Jerzy, za ostatnie grosze, jakie posiadał musiał go odwieźć w nocy dorożką do domu. Cały pogrzeb na nic —jak mawiał Franc Fiszer. Byłam wściekła, nie tylko na nieproszonego gościa, ale i na Jerzego, że nie umiał go spławić i jakoś, w rozsądnym czasie, tej sytuacji rozwiązać. Moja wściekłość była tak widoczna, że Jerzy po odwiezieniu pijanego już nie ośmielił się wrócić do mnie, każde poszło u siebie w domu spać, i tak wyglądała moja noc poślubna. To, że nie mieliśmy po ślubie wspólnego mieszkania, może wywołać zdziwienie. A nie! W owym czasie trzeba było mieszkanie kupić albo za drogie pieniądze odnająć. Po wojnie był kryzys, inflacja, ogromny głód mieszkań. Oczywiście Maminek nie mógł sobie pozwolić ani na kupno mieszkania dla nas, ani na wynajęcie, a treść nie chciał nam pomóc. Wykładał wówczas w trzech uczelniach: Uniwersytet, Wyższa Szkoła Handlowa (późniejszy SGPiS) i Wolna Wszechnica, na której mogli słuchać wykładów wszyscy, niezależnie od stopnia przygotowania czy matury. Wszędzie pobierał pensję profesorską, a że żył bardzo skromnie, więc niemało mógł odłożyć. Jednakże nie przyszło mu na myśl. aby pomóc synowi, który jeszcze nic prawie nie zarabiał. I tak mieszkaliśmy osobno po ślubie przez trzy lata (od 1923 do 1926 roku). Dla postronnych wyglądało to rozpustnie (jak na owe czasy), ale w rzeczywistości byliśmy najlegalniejszym małżeństwem. Nazajutrz po ślubie, kiedy Jerzy był u mnie, miała miejsce nowa wizyta. Też nie proszeni, choć zapowiedziani zawczasu, zjawili się Stefan z Dzieciuchem. Sytuacja była nad wyraz ciężka i rozmowa nie kleiła si? zupełnie. Obaj byli przygnębieni i ponurzy. Mimo to odprowadzili nas na dworzec — i widzę dotąd ich oczy pełne łez, wzniesione w kierunku okna naszego wagonu. Po cholerę przyszli? Zadali sobie tortur? oglądając nas po ślubie i zepsuli nam humory widokiem swego cierpienia, bo oboje lubiliśmy ich serdecznie. Wszystko to jakoś marnie 144 . układało. Podobnie nasz wyjazd nie należał do najpomyślniejszych. sobie Jaremcze, bo mało wówczas znane (ja ze swoją manią ieknej i niebanalnej dekoracji). Tymczasem pejzaż mnie nie zachwycił: lubię góry skaliste, nie przepadam za zalesionymi pagórkami. Byliśmy nrawie bez pieniędzy, cały wyjazd był na mój koszt. Jerzy cierpiał strasznie, że jest na moim utrzymaniu. Uspokoiłam go, mówiąc, że mu pożyczam i że on odda mi kiedyś na pewno z nawiązką (co się istotnie stało, kiedy zaczai dobrze zarabiać, ale wówczas w górach, szczerze mówiąc, nie liczyliśmy na to). Tak więc nie mieliśmy pieniędzy, toteż i podróż była mordercza, na siedząco, 3 klasą, i chałupę wynajęliśmy najskromniejszą, ale za to pustą, bez gospodarzy, stojącą na uboczu, kawał drogi od samego Jaremcza