... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Smycz wbiła się w mózg, w ośrodek bólowy, trzymała i nie puszczała. Całą siłę woli, całą swoją nienawiść Wład rzucił na jedno: żeby tylko nie krzyczeć, ale w rzeczywistości, sam o tym nie wiedząc, już wył przez zaciśnięte zęby jak oszalałe zwierzę. Przez dłuższą chwilę Mewa stała nieruchomo, patrząc na potworny efekt nieszkodliwego zaklęcia. Czarna śmiercionośna struna opasała Włada, zaciągnęła się wokół niego niczym pętla, przemieniając go w kłębek bólu. To nie była uzda i nawet nie arkan, to coś topornego, barbarzyńskiego i przeznaczonego wyłącznie do jednego celu: sprawiać ból. Serce jeszcze nie zdążyło uderzyć po raz drugi, gdy Mewa skoczyła i chwyciła koniec potwornego bicza, przerzuconego przez ocean. Spodziewała się szarpnięcia, bólu, ale dłonie, trzymające drugi koniec, były zdumiewająco zgniłe i nie mogły okazać sprzeciwu. Wład krzyczał. Zaciągający się w węzeł koniec pętli szarpał mózg, nie pozwalał na chwilę oddechu i zabijał z ohydną nieuchronnością. Lekkim pchnięciem Mewa odesłała Włada w nieświadomość, by nie czuł niepotrzebnych męczarni, a lewą ręką zaczęła rozplątywać węzeł. Prawą trzymała bicz. Łajdak, ukryty za oceanem, nadal szarpał za swój koniec, nie rozumiejąc, dlaczego nie słyszy krzyków. - Co się tam stało? Zdechł czy co? - zapytał Nogatych. - Nie powinien - wycedził Calve. - Rzućcie no okiem, poruczniku, jaki tam mamy wektor psi? Może smycz przestała działać? Gotowe! Mewa zrzuciła ostatnią pętlę, wyjmując wbite w duszę Włada czarne, lśniące żądła, dwoma placami złamała je i odrzuciła na bok. Błyskawicznie splotła w umyśle najbardziej wymyślną uzdę, do jakiej była zdolna, zawiązała na końcu szarpiącego się bicza, zaciągnęła pętlę samozaciskową i ozdobiła na górze kokieteryjną kokardką. Teraz ten, który dręczył Włada, dowie się, co znaczy prawdziwy ból. Mewa wypuściła naciągniętą strunę i jej prezent zsunął się na drugi koniec bicza, poza ocean. - Wszystko w porządku, wektor psi na zerze! - Nogatych odwrócił się i zamarł z otwartymi ustami. Grand major Calve płakał i po jego policzkach spływały drobne, nieprzynoszące ulgi łzy. Grand major opłakiwał swoje bezsensowne, zmarnowane życie, płakał nad beznadzieją i duchowymi męczarniami. Uczucie nieodwracalnej straty dławiło pierś, a najstraszniejsze było to, że Calve nie potrafiłby powiedzieć, co właściwie stracił. Przepełniał go smutek, rozpacz i mrok... - Co się stało, panie grand majorze? A grand major Calve tłukł twarzą o blat stołu, bez powodzenia próbując zagłuszyć te wyrzuty sumienia, których istnienia nie podejrzewał nawet minutę temu. Teraz z głośnika dobiegały zrozumiałe dla Mewy dźwięki: jeden głos bezmyślnie mamrotał, drugi płakał. Usatysfakcjonowana czarownica skinęła głową i powtórzyła „zaklęcie": - Cicho, durniu! Tym razem zaklęcie podziałało - a raczej przestraszony porucznik Nogatych czym prędzej się rozłączył. Mewa odwróciła się do nieprzytomnego Włada. Jego ciało, jeszcze niedawno skurczone z bólu, teraz leżało bezwładnie, pod półprzymkniętymi powiekami widać było białka wywróconych oczu. Mewa bardzo ostrożnie dotknęła jego duszy. Szrama, która tak przestraszyła ją poprzednim razem, wyglądała jak poszarpana rana. Co teraz zrobić? Jeśli Mewa nałoży najdelikatniejszą nawet opaskę, jeśli zagłuszy ból i samo wspomnienie o nim, poprzednie życie nigdy nie wróci i nigdy nie zgęst- nieje ciemny obłok nienawiści. Za to w rękach Mewy pojawi się łagodna, miękka uzda. Wład będzie cichy i posłuszny, nie odstąpi jej nawet na krok i jeśli ona powie: „Strzelaj!", wystrzeli bez chwili namysłu. Z jego rozmowy znikną niezrozumiałe słowa i żarty, a z życia - nieznany cel. A gdy następnym razem Mewa zrzuci odzienie, w jego spojrzeniu nie zapłonie łapczywy zachwyt. Wład będzie patrzył obojętnie i czekał na rozkazy. Mewa zacisnęła dłońmi skronie Włada i zajrzała w nie-widzące oczy: - Proszę, poradź sobie z tym sam. Bardzo cię proszę. Wład jęknął i odzyskał przytomność. Przez minutę wpatrywał się bezmyślnie w sufit, potem oblizał spuchnięte, pogryzione wargi i powiedział: - A jednak żyję... Nie przypuszczałem, że mnie puści. Jednak puścił... pewnie nie na długo. - Na zawsze - powiedziała twardo Mewa. - A jeśli on albo ktoś inny znowu się zjawi i zechce narzucić na ciebie tę ohydę, zginie. - Zdjęłaś smycz?! - Pewnie, że zdjęłam! - krzyknęła Mewa z udręką w głosie. - Roboty tam było może na pół minuty, ale skąd miałam wiedzieć, że na człowieka ktoś zarzucił arkan jak na dzikie zwierzę? Ty też jesteś dobry! Rozprawiasz o jakichś wektorach, zamiast otwarcie powiedzieć: jestem na uwięzi, pomóż mi!... - Zdjęłaś smycz... - powtórzył Wład, uśmiechając się głupawo. - Jesteś czarodziejką, Mewo! - Pewnie, że jestem. A myślałeś, że kim? - Myślałem, że dobre czarodziejki zdarzają się tylko w bajkach. - A u nas wszystkie bajki są o miłości, a ja nigdy nie mogłam zrozumieć, co to takiego. Ale teraz, gdy oni cię dręczyli, chyba zrozumiałam. Jesteś taki bezbronny, taki słaby... I bardzo chciałabym cię obronić, osłonić przed nieszczęściem