... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Nawet jeśli polegają one tylko na ukrywaniu prawdy. - Nie rozumiem, co masz na myśli - odparł Hausamann, który zawsze wyrażał się jasno i wprost. - R.R, gdy go zostawiłem, był w siódmym niebie. Jak by się zachował, gdyby wiedział, że w Szwajcarii roi się teraz od niemieckich agentów, którzy mają za zadanie go wyśledzić? Przynajmniej możemy się pocieszać, że Niemcy - w szczególności Schellenberg, dzięki Bogu za to - nie mają pojęcia, gdzie szukać. Masson nie wiedział o tym, że było to prawdopodobnie najbardziej naiwne oświadczenie w całej jego karierze. N.D.A F.R.X... N.D.A F.R.X... N.D.A F.R.X... Była dokładnie północ, kiedy Roessler, skulony i na wpół ukryty w kredensie z radiostacją, wystukał sygnał wywoławczy moskiewskiego Centrum. Nawet sowieccy agenci tak wówczas określali NKWD. Roessler otrzymał meldunek od Dzięcioła i teraz próbował przekazać go do Moskwy. Gdy tkwił skurczony nad radiostacją, obok niego pojawiła się filiżanka kawy. Anna postanowiła zaparzyć wieczorem mężowi dodatkową porcję, gdyż wciąż nie miała pewności, czy całkowicie otrząsnął się ze strachu. Niepotrzebnie się martwiła. Dla Rudolfa Roesslera, kiedy zaszył się w swoim ciasnym stanowisku pracy, istniało tylko to: nadajnik, radiogram i sygnały wysyłane w eter. Prawdę mówiąc w ogóle zapomniał już o wizycie Rogera Massona. Powtórzył sygnał wywoławczy jeszcze dwukrotnie. Tak jak to uzgodniono, nadawał go na paśmie 43 milimetrów. Wystukiwał kluczem kropki i kreski, a jego uderzenie było pewne, takie jak zwykle. Następnie zgodnie z procedurą zmienił pasmo na 39 milimetrów. Czekał. Wypił pół filiżanki smolistej kawy. Był zajęty. Był szczęśliwy. Czuł się tak, jakby miał władzę nad całym światem. N.D.A OK QSRS... N.D.A OK QSRS... Moskwa odpowiadała na jego wezwanie. Znowu czekał. Po kilku sekundach nadeszła seria liter i cyfr w grupach po pięć znaków, co miało utrudnić rozpoznanie szyfru wybranego dla tej transmisji. Roessler zapisał wiadomość i dopiero potem zaczął nadawać ostatni meldunek od Dzięcioła o najnowszych niemieckich planach operacyjnych. Wciąż nadawał na paśmie 39 milimetrów. W świecie wszystko wróciło do normy. N.D.A. F.R.X... N.D.A FRX... N.D.A FRX... Sygnał brzmiał wyraźnie w drezdeńskim Ośrodku Kontroli Łączności. Walter Schellenberg, szef Sicherheitsdienst, służby bezpieczeństwa S.S, słuchał go przez dodatkową parę słuchawek, podczas gdy szef sekcji, Meyer, osobiście zapisywał przekaz przechwycony w eterze., - Nadawanie ustało. Zgubiliśmy go. To jest ten podejrzany sygnał wywoławczy? - Tak - potwierdził Meyer. - Wytropienie go zabrało mi całe miesiące. Wszystko, co mogę powiedzieć w tej chwili, dysponując obecnym sprzętem, to że nadajnik jest umiejscowiony gdzieś na linii Madryt - Genewa - Lucerna - Monachium. - Nie może pan tego jakoś zawęzić? - Jeśli chce pan, żebym zgadywał - a obecnie nie będzie to nic więcej - powiedziałbym, że ośrodek nadawczy jest położony gdzieś pomiędzy Genewą a Monachium. - I to jest dziki nadajnik? - upewniał się Schellenberg. - Sprawdziłem listy wszystkich naszych sygnałów wywoławczych - a są ich setki - i nie jest to żaden z nich. Nadaje ciągle ten sam człowiek. Nauczyłem się rozpoznawać jego uderzenie. - Niech pomyślę chwilę... Walter Schellenberg otrzymał stanowisko szefa SD po Reinhardzie Heydrichu, kiedy ten wysoki funkcjonariusz służby bezpieczeństwa Rzeszy został zabity przez grupę zamachowców, zrzuconych do Czechosłowacji na spadochronach specjalnie w tym celu. Słusznego wzrostu, przystojny i elegancko ubrany - zawsze po cywilnemu - był jednym z niewielu prawdziwych intelektualistów wśród funkcjonariuszy nazistowskiego aparatu władzy i wolał wykorzystywać w swej pracy raczej umysł niż ciężkie, podkute buty. Całkowicie z własnej inicjatywy, choć przy pełnej aprobacie Hitlera, Schellenberg przydzielił sobie zadanie wykrycia sowieckiego szpiega, działającego - jak był o tym przekonany - na terenie Niemiec i przekazującego Kremlowi wszystkie szczegóły militarnych operacji fuhrera. Doświadczony łowca szpiegów, postawiony przed takim zadaniem, skupia swoją uwagę na najsłabszym punkcie ich pracy: systemie łączności. Ta metoda często przynosiła sukcesy w przeszłości. Wymagała cierpliwości i wytrwałości - cech, które Schellenberg posiadał w dużym stopniu. - Trzeba będzie użyć waszych udoskonalonych wozów radiopelengacyjnych - zasugerował. - Namierzając sygnał z dwóch różnych miejsc mamy szansę określić dokładnie źródło nadawania - zgodził się Meyer. - Czy mógłbym zaproponować, gdzie powinniśmy je umieścić? - spytał. - Proszę mówić, zastosujemy się do pańskich słów - zapewnił go szef SD. Meyer pomyślał, że Schellenberg to wspaniały facet. Mimo swej wysokiej rangi zwracał się do innych jak do równych sobie