... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Przewoził drzazgi. Olbrzymi, co ja mówię, kolosalny ładunek, który miał rozwieźć do wszystkich unijnych kolonii. Rozumiesz?! - Podniecony zielony, aż uniósł łapska nad głowę. - Po wybuchu na Syberii transport musiał zostać rozpylony po całej waszej planecie. Kołowanie w głowie Enrica nie ustawało, więc na wszelki wypadek klapnął na gąbczastą podłogę. Rozejrzał się wokół; nie poznawał tego pomieszczenia. - Gdzie my jesteśmy? - W moim statku na orbicie Księżyca - zielony machnął niecierpliwie łapą i wrócił do przerwanego wątku. - Kazałem komputerowi dokonać standardowych analiz spektralnych i właśnie dostałem wyniki. Dlatego trochę trwało, zanim cię ściągnąłem. - Dobra - Enrico przestał trzeć skronie - jakie to ma dla nas konsekwencje? - Istoto ludzka, przestań się masować po głowie, a zacznij nią myśleć - spojrzał z wyrzutem zielony. - Po pierwsze, drzazgi są wszędzie na Ziemi, secundo, są też w waszym statku, a więc, tertio, patrolowce nie mają podstaw, aby go zniszczyć, a procedura poapelacyjna ulega natychmiastowej kasacji. Istota ludzka zwana Enrico momentalnie poczuła się lepiej. - Chcesz powiedzieć, że chociaż nie znaliśmy warunków Unii, przypadkiem udało nam się je spełnić? - Dokładnie. Enrico powiódł wzrokiem po krzywiźnie ścian. Głowę dałby, że z zewnątrz statek przypomina latający talerz. Taki złożony z dwóch spodków od filiżanek. - I co teraz? Kosmiczny biurokrata rozpromienił się. Postępowanie zgodne z przepisami napawało go widoczną radością, jak każdego urzędnika. - Wracasz na Ziemię, a ja do siebie. Myślę, że niedługo czeka was oficjalna wizyta delegacji z Unii - zaśmiał się. - Ciekawe, jak nasi juryści rozwiążą ten precedens? Enrico pogroził mu palcem. - Lepiej uważajcie, niech tylko nasi prawnicy dorwą się do waszych przepisów. Kwadrans później w ramach pangwiezdnego ekumenizmu gestów ścisnęli sobie dłonie i zetknęli się czołami. Potem pojawiła się znajoma brama teleportu, prowadząca wprost do biblioteki. Przygoda Enrico wreszcie się skończyła. Kiedy przekroczył seledynową poświatę, znowu kierunki stanęły dęba i poczuł, że spada. Ciemność, potem gwałtowna jasność, powiew powietrza, ale uczucie spadania nie znikało! Instynktownie wystawiając do przodu ręce wyrżnął się boleśnie w łokieć. Krzyknął, ale dłonie złapały coś twardego i zimnego. Szarpnęło nim zdrowo, a potem poczuł, że wisi na rękach. Otworzył oczy i ujrzał pod sobą nocną panoramę miasta. Znał już ten widok. Wyglądało, że wisi na jednym z balkonów wieżowca Claudii. - Proszę go podsadzić - usłyszał kobiecy głos. Próbując zorientować się w sytuacji, skręcił głowę i dojrzał sinego malca, jak i on wiszącego na poręczy balkonu. Zadarł głowę i zobaczył twarz dziewczyny, kurczowo trzymającej dzieciaka za rękę. Zadarł głowę jeszcze wyżej i ujrzał balkon Claudii. Nie mógł się mylić - zwisające kwiaty były zbyt charakterystyczne. - Hej, proszę go popchnąć. Ja nie mam już sił - poprosiła kobieta. Ręce zaczynały mu drętwieć, ale zdołał zaczepić nogą o kant balkonu i zwolnioną ręką podsadził malca. Z głośnym jękiem dziewczyna wywindowała jakoś chłopca na balkon i przesadziła przez barierkę. Dzieciak najpierw spojrzał pod nogi, a kiedy się upewnił, że stoi na pewnym gruncie, zawył przeciągle. Dziewczyna pomogła jeszcze mężczyźnie, a potem troskliwie nachyliła się nad dzieckiem. Enrico, rozmasowując obolałe przedramiona, po raz kolejny przyglądał się rozciągającej się poniżej panoramie. W końcu przeniósł wzrok na dziewczynę. Hm... warto było to uczynić. Niemożliwe, żeby zielony skurczybyk tak ordynarnie pomylił parametry teleportacji; czyżby wysłał go tu specjalnie? Nieważne... Zapatrzony w dziewczynę nagle zorientował się, że ona mówi do niego. - ...mój siostrzeniec wziął ten stołek. Miał tylko podziwiać miasto, a tu jak nie wrzaśnie. Dzięki Bogu, że od razu wyleciałam na balkon - pogłaskała małego po głowie. - Swoją drogą, że też nie bał się pan zeskoczyć z balkonu sąsiadki. Enrico zerknął na miasto, a potem wrócił do widoku ślicznych migdałowych oczu. - A może jutro wybrałabyś się ze mną posłuchać na mieście muzyki, a potem poszlibyśmy gdzieś na kolację. Uśmiechnęła się aprobująco. Jego godne Tarzana wyczyny musiały zrobić na niej wrażenie. - Dlaczego nie, z przyjemnością. Gdy już się pożegnali, ona poszła ukołysać małego do snu, a Enrico stanął przed wieżowcem i uniósł twarz ku gwiazdom. Uśmiechnął się z rozbawieniem, myśląc o lecącym między nimi zielonym kosmokracie. Cokolwiek by mówić, kandydowanie do Unii miało zdecydowane plusy