... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Siadaj. Ian usiadł wygodnie w fotelu. Kenebuck wrócił na swoje miejsce. - Drinka? - spytał Kenebuck. Na otoczonym fotelami stole stały karafka i szklanki. - Ta paczuszka z rzeczami Briana - rzucił, bacznie obserwując Iana spod spuszczonych powiek, pod którymi błyskały białka zawierała wyłącznie rzeczy osobiste! - A co jeszcze chciałbyś zobaczyć? - spytał niewinnie Ian. Dłonie Kenebucka momentalnie zacisnęły się na szklance. Popatrzył na Iana zdziwiony, a następnie wybuchnął śmiechem, który zadźwięczał w pustym pomieszczeniu głuchym echem. - Nie, nie - ryknął - to ja zadaje pytania, Graeme! Po co zatem chciałeś się ze mną widzieć? - Z obowiązku - odparł Ian. - Z obowiązku? Wobec kogo? Briana? - Kenebuck wyglądał, jakby miał znowu zamiar wybuchnąć śmiechem, ale widocznie zrezygnował z tego zamiaru, bo przycichł i tylko w oczach pojawił się jakiś dziwny blask. - Cóż dla ciebie znaczy Brian? Przecież go nawet nie lubiłeś! - To nie ma znaczenia. Był jednym z moich oficerów. - Jednym z twoich oficerów? Był moim bratem! To chyba znaczy więcej niż być czyimkolwiek oficerem! - Nie - odpowiedział tym samym spokojnym tonem Ian przynajmniej nie tam, gdzie w grę wchodzi sprawiedliwość. - Sprawiedliwość - zaśmiał się Kenebuck - dla Briana? O to ci chodzi? - I o jego trzydziestu dwóch żołnierzy. - O! - Kenebuck zaśmiał się prowokująco - trzydziestu dwóch żołnierzy... Tych trzydziestu dwóch żołnierzy... Pokręcił głową. - Nie znałem tych trzydziestu dwóch ludzi, Graeme. Ani razem, ani żadnego z osobna. Nie masz wiec prawa obwiniać mnie o ich śmierć. Spowodował ją błąd Briana. Czy to o to go oskarżono? Rzecz jasna, że on i jego trzydziestu dwóch czy trzydziestu sześciu żołnierzy mogli zdobyć kwaterę wroga. Mogli przecież równie dobrze wrócić uwieńczeni chwałą, przyprowadziwszy naczelnego dowódcę wrogich wojsk w pętach. - Kenebuck znów parsknął śmiechem. - Ale tak się nie stało i nie poczuwam się z tego powodu do winy. - Brian zrobił to - powiedział Ian - by popisać się przed tobą. To ty go do tego popchnąłeś. - Ja? Cóż mogłem na to poradzić, że nie dorósł mi nawet do pięt?- Kenebuck spuścił oczy, spojrzał na szklankę i jednym haustem wychylił jej zawartość. Uśmiechnął się kącikiem ust. - Nigdy by mi nie dorównał. - Pustym wzrokiem omiótł Iana. Trzymał przy tym kurczowo opróżnione naczynie. - Jestem po prostu lepszy, Graeme. Dobrze by było, gdybyś i o tym nie zapomniał. Ian nie odpowiedział. Kenebuck nadal wpatrywał się w niego, a gdy tak patrzył, jego twarz nabierała coraz dzikszego wyglądu. - Nie bardzo mi wierzysz, no nie? - powiedział Kenebuck, tym razem spokojnie. - Lepiej by było, gdybyś mi uwierzył. Nie jestem Brianem. A ponadto nic sobie nie robię z Dorsai. Jak widzisz nasze spotkanie odbywa się tylko w cztery oczy. - Doprawdy? - spytał Ian. Siedzący ponad rozmawiającymi Kenebuckiem i Ianem Tyburn po raz pierwszy usłyszał i zobaczył emocjonalne zabarwienie wypowiedzi komendanta. Pobrzmiewał tam wyraźnie słyszalny ton szczególnego zadowolenia. - Jak widzisz sam - James Kenebuck znów wyrzucił z siebie kaskady śmiechu, przez który przebijały echa groźby. - Przecież jestem, mój drogi, człowiekiem cywilizowanym, a nie dzikusem z buszu. Nie znaczy to jednak, że jestem ryzykantem. Moja ochrona jest tui za ścianą. Byłbym ostatnim idiotą, gdybym się nie zabezpieczył na wszelki wypadek. A ponadto mam coś jeszcze w zanadrzu... Gwizdnął i zza pobliskiego fotela wypadło coś, co na pierwszy rzut oka przypominało psa. Sporządzone z gładkiego, czarnego metalu stworzenie poruszało się na powietrznej poduszce i to tak szybko, że w sekundę przemknęło mu pod nogami. Ian zerknął w dół. U jego stóp znajdowało się coś w rodzaju metalowego pudła zakończonego kryzą, z której wystawały dwie metalowe macki. Ian lekko skinął głową. - Automed. - Tak- potwierdził Kenebuck - nastawiony na reakcje rytmów serca każdej żywej istoty znajdującej się w tym pomieszczeniu. Jak widzisz, nawet gdybyś załatwit moją obstawę, nie oznaczałoby to, że przegrałem. Nawet jeśli by udało ci się i mnie załatwić, automed i tak zdąży do mnie na czas, by pozbawić cię przyjemności zobaczenia mnie na innym świecie. Jestem nie do pokonania. Wiesz, co ci zaproponuje? Poddaj się! Roześmiał się i kopnął automeda. - Wracaj na miejsce. Urządzenie pomknęło na swoje miejsce za fotelem. - Zatem jak sam widzisz - powiedział - powziąłem wszystkie niezbędne kroki