... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Eufrazja uśmiechnęła się. Kpiarz był to młody blondyn z błękitnymi oczami, smukły, z wąsikami, w modnym fraczku, w kapeluszu na bakier, z ostrym językiem, słowem, w pełnym rynsztunku. Ileż starców pomyślał Rafael kończy sza leństwem życie uczciwości, pracy, cnoty! Ten ma już zimne nogi, a goni za miłością... I cóż, panie wykrzyknął Valentin zatrzymując kupca i rzucając wymowne spojrzenie Eufrazji nie przypomina pan już sobie swojej surowej filozofii? Ba odparł kupiec bezdźwięcznym głosem jestem szczęśliwy jak młodzieniec. Wziąłem życie na opak. Całe ono mieści się w godzinie miłości. W tej chwili rozległ się dzwonek, publiczność po biegła zająć miejsca. Starzec i Rafael rozstali się. Wchodząc do loży, margrabia ujrzał Fedorę siedzącą na wprost niego. Hrabina przybyła zapewne niedaw no; odrzucała szal, odsłaniała szyję, wykonywała mnó stwo gestów wdzięczącej się kokietki: wszystkie spoj rzenia skupiały się na niej. Towarzyszył jej par Fran cji: poprosiła go o lornetkę. Po jej geście, po sposobie, w jaki spojrzała na tę nową ofiarę, Rafael odgadł ty 222 r ranię, jaką cierpiał jego następca. Oczarowany bez wątpienia jak on niegdyś, mamiony jak on, walczący całą potęgą prawdziwej miłości przeciw zimnym ra chubom tej kobiety, ów młody człowiek musiał cier pieć wszystkie męki, których Rafael szczęśliwie się wy rzekł. Niewysłowiona radość ożywiła fizjonomię Fedory, kiedy, wymierzywszy lornetkę na wszystkie loże i pośpiesznie przejrzawszy toalety, mogła sobie rzec, że zmażdżyła najładniejsze, najwykwintniejsze kobiety w Paryżu; zaśmiała się, aby pokazać białe zęby, po trząsnęła głową strojną w kwiaty, aby ściągnąć zach wycone spojrzenia. Oczy jej biegły od loży do loży, drwiąc sobie z niezręcznie włożonego beretu jakiejś ro syjskiej księżnej lub z nieudanego kapelusza, który fa talnie był nie do twarzy córce bankiera. Naraz zbladła widząc nieruchomy wzrok Rafaela; odepchnięty ko chanek spiorunował ją wzgardą. Podczas gdy żaden z wygnanych zalotników nie urągał jej potędze, jeden Valentin bezpieczny był od jej pokus. Władza, której ktoś bezkarnie urąga, bliska jest upadku. Maksyma ta tkwi głębiej w sercu kobiet niż w głowie królów. Toteż Fedora widziała w Rafaelu śmierć swoich powabów i swojej zalotności. Słówko, rzucone przezeń w wilię w operze, już obiegło salony paryskie. Ostrze tego po cisku zadało hrabinie nieuleczalny cios. We Francji umiemy przyżegać rany, ale nie znamy jeszcze lekar stwa na skutki złośliwego konceptu. W chwili gdy wszystkie kobiety spoglądały kolejno na margrabiego i na hrabinę, Fedora chciałaby wtrą cić go w czeluść Bastylii: mimo jej talentu udawania rywalki odgadły jej cierpienia. Zarazem straciła swą 223 . ostatnią pociechę. Rozkoszne słowa: "Jestem najład niejsza!", ten wiekuisty pewnik, który koił wszystkie zgryzoty jej próżności, stał się kłamstwem. Z począt kiem drugiego aktu jakaś kobieta zajęła miejsce obok Rafaela, w loży, która dotąd była pusta. Rozległ się szmer podziwu. Morze twarzy ludzkich poruszyło się inteligentną falą, wszystkie oczy zwróciły się ku nie znajomej. Młodzi i starzy uczynili tak przeciągły zgiełk, że w chwili podniesienia kurtyny orkiestra obróciła się zrazu, aby zażądać milczenia; ale i ona przyłączyła się do oklasków. Ożywione rozmowy za wiązały się we wszystkich lożach. Kobiety uzbroiły się w lornetki; starzy, odmłodzeni, przecierali szkła. Stopniowo zachwyt uśmierzył się, rozległ się śpiew, wszystko wróciło do porządku. Wielki świat, zawsty dzony, że uległ naturalnemu odruchowi, odzyskał chłód swoich manier. Bogacze nie chcą się dziwić ni czemu; powinni od pierwszego rzutu oka spostrzec w pięknym dziele wadę, która ich zwolni od podziwu: to dobre dla pospólstwa! Mimo to ten i ów nie słucha jąc muzyki wpatrywał się w naiwnym zachwycie w są siadkę Rafaela. Yalentin ujrzał w parterowej lóżce, obok Akwiliny, plugawą i krwistą twarz Taillefera, który przesyłał mu wymowne znaki. Później ujrzał Emila, który stojąc w fotelach zdawał się mówić: "Ależ spójrz na to piękne stworzenie, które masz koło siebie". Wreszcie Rastignac, siedząc obok pani de Nucingen i jej córki, szarpał rękawiczkę w rozpaczy, że jest przykuty nie mogąc śpieszyć do pięknej niezna jomej. Życie Rafaela zależało od nie naruszonego dotąd 224 paktu, jaki zawarł sam ze sobą: przyrzekł sobie nie spojrzeć na żadną kobietę i, aby być wolny od pokusy, nosił lornetkę, w której kunsztownie pomieszczone szkiełko niweczyło harmonię najpiękniejszych rysów. Jeszcze pod wrażeniem grozy, która go ogarnęła rano, kiedy pod wpływem prostego życzenia talizman skur czył się tak szybko, Rafael postanowił nie obrócić się do sąsiadki. Rozparty jak jaka księżna, obrócony ple cami, zasłaniał niegrzecznie nieznajomej pół sceny, wyraźnie lekceważąc ją, nie chcąc nawet wiedzieć, że piękna kobieta znajduje się za nim. Sąsiadka naślado wała pozycję Rafaela: wsparła łokieć na krawędzi loży i patrząc na śpiewaków trzymała głowę nieco w bok, jakby pozowała do portretu. Oboje wyglądali na parę posprzeczanych kochanków, którzy się dąsają na sie bie, obracają się do siebie plecami, a padną sobie w objęcia za pierwszym słowem. Chwilami stroik z piór lub włosy nieznajomej muskały głowę Rafaela i sprawiały mu rozkosz, której bronił się mężnie; nie bawem uczuł lube dotknięcie blondynowych falbanek; sama suknia wydawała szelest pełen czarodziejskiej pokusy; wreszcie, nieznaczne drżenie, w jakie oddech wprawiał piersi, plecy, suknie tej ładnej kobiety, całe jej lube życie udzieliło się nagle Rafaelowi jak iskra elektryczna; tiule i koronki, łaskocącjego ramię, prze nosiły na nie rozkoszne ciepło białych i nagich pleców. Jakby przez kaprys natury dwie te istoty, rozgrodzone przez "dobry ton", rozdzielone otchłanią śmierci, od dychały razem, myślały może wzajem o sobie. Przej mujący zapach aloesu do reszty upoił Rafaela. Wyo braźnia jego, podrażniona przeszkodami i zaporami, 225 . narysowała mu nagle płomiennymi rysami obraz ko biety. Obrócił się szybko. Nieznajoma, zapewne zniecierpliwona tak bliskim sąsiedztwem z obcym mężczyz ną, uczyniła podobny ruch; twarze ich, ożywione jed ną myślą, znalazły się na wprost siebie. Paulina! Pan Rafael! Skamienieli oboje, spoglądali chwilę w milczeniu. Rafael ujrzał Paulinę w toalecie prostej i pełnej smaku. Przez gazę, która skromnie przysłaniała jej gors, wprawne oczy mogły spostrzec białość linii i odgadnąć kształty, które obudziłyby podziw nawet w kobiecie. Zachowała przy tym dziwną dziewiczą skromność, niebiańską prostotę, wdzięk. Rękawkom sukni udzie lało się drżenie, którym pulsowało jej ciało w rytm przyśpieszonego bicia serca. Och! niech pan przyjdzie jutro rzekła niech pan przydzie do hoteliku Saint-Ouentin zabrać swoje papiery. Będę tam o południu. Niech pan przyjdzie punktualnie. Wstała spiesznie i wyszła