... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Ruina - powiedział. - Trzeba wymienić główne krokwie, bo tylko patrzeć, kiedy się to całe ustrojstwo zawali... - A ile to będzie kosztowało? Suma, którą majster wymienił w przybliżeniu, zbiła Ewelinę z nóg. Ale nie mogła też pozwolić, aby dach się zawalił, bo to byłby początek katastrofy. Wtedy podjęła decyzję o sprzedaży warszawskiego mieszkania. Być może było to szaleństwo w sytuacji, kiedy nie wiedziała do końca, czy uda jej się odzyskać prawa do pałacu. Ale najważniejsze było, aby pałac lechicki nie przestał istnieć... Musiała działać szybko, bo zima była tuż, tuż. Znalazła kupca, jak się okazało, bez problemu i na początku października ekipa remontowa weszła do pałacu. Mimo jej protestów, że są pilniejsze potrzeby, zięć Pelasi zaczął od tego, że zatrudnił hydraulika, który dokupił rury, wannę, miskę klozetową i wyszykował Ewelinie łazienkę. 376 - Nie będzie pani dziedziczka, za przeproszeniem, z kubełka korzystała... Ewelina uśmiechnęła się. - Jaka tam ze mnie dziedziczka, panie Zdzisławie - odrzekła. - No jak to, jak jest pałac, to musi być i dziedziczka. Tak przynajmniej kiedy ś było... Roboty trwały dwa miesiące i pochłonęły całą niemal sumę ze sprzedaży mieszkania, ale dach został solidnie zabezpieczony. Zięć Pelasi powiedział nawet, że niezbyt dużym kosztem dałoby się uruchomić centralne ogrzewanie, należałoby tylko dokupić piec, który został z piwnicy ukradziony. - Nie mam już na to funduszy - powiedziała smętnie. - Najważniejsze, że woda się nie będzie lała, bo to byłby już koniec... - No tak, ale to cegła, jak się cegły nie ogrzeje, wejdzie wilgoć w ściany. Drewno to by mogło stać, nawet długo. - Może przez jedną zimę dom wytrzyma. Zięć Pelasi potaknął głową. No więc pieniądze się skończyły, Ewelinie starczyło jeszcze na kupno roweru, co przy tych odległościach było niemal koniecznością. Na początku grudnia otrzymała pismo, iż nieprawnie użytkuje obiekt i ma go opuścić w terminie natychmiastowym. O ile tego nie uczyni, zostanie wyeksmitowana i poniesie wynikłe z tego faktu koszty. Ewelina udała się do gminy i podetknęła odpowiedniemu urzędnikowi poświadczony notarialnie dokument. Urzędnik przebiegł go wzrokiem i spojrzał na nią z osłupieniem. - Co to jest? - Przecież pan widzi, poradził mi pan, abym zatrudniła strażnika, co też uczyniłam. - Ale... zatrudnia pani samą siebie. - To mi wytknął także notariusz. A czy prawo tego zabrania? Mężczyzna wyraźnie nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Ewelina to wykorzystała. - W państwie absurdu należy uciekać się do absurdalnych metod. Co też uczyniłam. Gdybym tego nie zrobiła, po nadchodzącej zimie pański obiekt pałacowy w Lechicach po prostu przestałby istnieć. Zapadła cisza. 377 r - Pani inwestuje w Lechice, a może ich pani nie odzyskać. - To wy na tym skorzystacie - odrzekła, pozostawiając urzędnika gminy w rozterce. Powiedziała mu na pożegnanie, że oczywiście mogą jej pisma nie uznać i dalej przysyłać pogróżki o eksmisji, ale ona zabarykaduje się w pałacu i żadna siła jej stamtąd nie ruszy. Mogą też pójść jej na rękę i przyjąć do wiadomości, że Ewelina Lechicka zatrudnia Ewelinę Lechicką w roli strażniczki w lechickim pałacu. Minęła zima i żadne ponaglenie nie przyszło. A wiosną Lechice już w majestacie prawa dostały się w jej ręce. Po śmierci Tadeusza Ewelina wróciła do Warszawy; znalazła pracę w czytelni naukowej w bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego i była z niej zadowolona. Już samo codzienne przekraczanie bram uniwersytetu sprawiało jej przyjemność. Gdyby nie wojna, przychodziłaby tutaj jako studentka... Lubiła też ten nastrój skupienia panujący w samej czytelni, równo ustawione stoły, a na nich lampki, i pochylone głowy nad książkami. Ona siedziała na podwyższeniu za pulpitem i na wszystko miała oko. Mówiło się tutaj szeptem. Do domu wracała zwykle późnym wieczorem, po zamknięciu czytelni. Przygotowywała sobie coś do jedzenia i kładła się do łóżka. Zanim zgasiła światło, przeglądała pisma i gazety. Tak teraz wyglądało jej życie, ktoś mógłby pomyśleć, że było nieciekawe i monotonne, ale ona znajdowała w nim jakiś urok. W niedziele chodziła na samotne spacery do Łazienek, w ciepłe dni siadając w kawiarni na powietrzu i zamawiając kawę. Rok osiemdziesiąty i powstanie Niezależnego Związku Zawodowego "Solidarność" - co by nie powiedzieć tworu niezwykłego w ówczesnej sytuacji politycznej - przyjęła bez większego entuzjazmu